„Każdy człowiek, i ten najdoskonalszy, i ten najrozsądniejszy, nosi w sobie tajemnicę, która czyniłaby go znienawidzonym przez wszystkich, gdyby wyszła na jaw.” Tym mottem z Goethego, jednym z czterech (autorzy pozostałych to Hölderlin, Rilke i Aby Warburg), zaczyna się książka Krzysztofa Rutkowskiego „Wokulski w Paryżu”. Książka, którą nazwać trzeba – zuchwałą. Czy nie jest bowiem zuchwałością pisać esej-apokryf na temat jednej z najsłynniejszych postaci literatury polskiej, Wokulskiego? Czy nie jest zuchwalstwem dowodzić, iż w Paryżu Wokulski „bardzo dużo pił”, a do tego „oddawał się rozpuście” i – jak gdyby mało mu było bólu i upokorzeń, mało nikczemnego zabijania w sobie wspomnienia o Izabeli – zobaczył „czarne słońce melancholii pod znakiem Saturna i wlókł za sobą rozdeptany odwłok”? Czy nie jest w końcu zuchwalstwem nazywać zachowanie Wokulskiego w Paryżu – zachowanie, dodajmy, zmyślone i to zmyślone podwójnie, bo na zmyśleniu Prusa bazujące – czy nie jest zuchwalstwem zatem nazywanie tego wszystkiego „ekstatycznym kurestwem”? I dowodzenie, że dzięki temu „kurestwu” Stanisław Wokulski „odżył” i to na „chwilę długą jak wieczność”? Można by jeszcze kilka takich pytań postawić, lecz przecież Krzysztof Rutkowski przyzwyczaił swoich czytelników do zuchwałości, z jaką pisze swoje prze-powieści i pasaże. Tyle że tym razem, inaczej niż np. w „Zakochanym Stendhalu”, wziął się Rutkowski za dopowiadanie historii postaci, która jest szczególna. Bo można chyba powiedzieć, że Wokulski to dla Polaków bohater wyjątkowy. Dla Rutkowskiego także. Lecz jakże mało robi sobie ten autor z tego, jak Wokulskiego przedstawiano dawniej. Czemu tak? Jaki ma powód Rutkowski, żeby dopisać Wokulskiemu historię, jakiej wcześniej nie było, jakiej nikt nie odważył się stworzyć? Myślę, że sekret w tym mottcie z Goethego. Które tyleż ma się do Wokulskiego, co, jak przypuszczam, do autora „Paryskich pasaży”. Kolejna maska zatem? Kolejne skrywanie siebie i prze-powiadanie siebie przy pomocy tego, co w historii literatury najlepsze? Tak, to jest styl i metoda Krzysztofa Rutkowskiego, którą posługuje się on coraz doskonalej. Coraz piękniejsze, bardziej tajemnicze i niezwykłe opowieści sporządzając. Coraz większą zagadkę czyniąc z własnej osoby. Mamy więc tu nie tylko do czynienia z tajemnicą Wokulskiego. Mamy tu tajemnicę pisarza, który wprost chyba jeszcze nigdzie o sobie nie mówił. Pisarza, któremu mówienie zza maski wychodzi jak mało któremu. A że mówi akurat w „Wokulskim” o miłości, żałobie, tęsknocie, o „ekstatycznym kurestwie” i tym wszystkim, co podstawowe – można darować mu, że tak się ukrywa i kluczy. Grunt, że robi to z niebywałą finezją. Zuchwałość, kiedy się łączy z finezją, jest wielka.
Krzysztof Rutkowski, „Wokulski w Paryżu”. Wydawnictwo słowo / obraz terytoria, Gdańsk 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.