Ach, ach, Shelley! Ach, ach, Słowacki! Ach, słowo Poety, misja Poety i dusza Poety!
W. Gombrowicz, Przeciw poetom
1.
Zróbmy jakieś nowe przygody. Słowom, a przez to i sobie. Łatwo powiedzieć. Lecz żeby to były naprawdę niezwykłe przygody, konieczna jest porcja ryzyka. Może nawet znajdą się tacy, którzy poproszą, żeby było „najryzykowniej”? Może będą to ci, których zatrzymał fragment z pism Heideggera, skoro ten w „Przyczynkach do filozofii” pisał: „Czy są tacy śmiertelni, którzy wcześniej sięgają w otchłań marności i jej zmarnienia? Być tymi najbardziej śmiertelnymi ze śmiertelnych byłoby najryzykowniej.” Czy robiąc nasze codzienne przygody chcemy – choćby marginesowo – być tymi najbardziej śmiertelnymi ze śmiertelnych? Czy wiemy już, co to znaczy? I jak to się ma do naszego pragnienia przeżycia nowej przygody? Zwłaszcza, gdy rzecz idzie o to, by przygoda polegała w całości na „tradycyjnie pojętej przygodowości słów” i żeby też jako taka nie miała „zaprogramowanej – przez wiernego czytelnika, tradycję, rynek, serce, gazetę – „rozpiski” i „wymowy”.” Zróbmy wreszcie te nowe przygody. Łatwo robić przygody? Niełatwo.
2.
„Ah… Roussel”, czyli „the best of posłowie do prozy Roussela” Andrzej Sosnowski zaczyna jak gdyby nigdy nic wyznaniem: „Mój temat: pisanie i czytanie w ich postaci „najczystszej”.” I zaraz zadaje pytanie: „I cóż to ma znaczyć?” Właśnie: cóż to ma znaczyć? Cóż to ma znaczyć, skoro sprawa wygląda poważnie („Chodzi o śmierć (naprawdę o „śmierć”) zadawaną życiu w pisaniu i czytaniu.”), a powaga zaprzecza lekkości, która „dla niektórych jest moralnie podejrzana”? I nie ma na to pytanie jasnej odpowiedzi i jeszcze inne pytania zjawiają się nieproszone: „Czemu poeci (liczni; tu: Hölderlin, Wojaczek) tak fatalnie odpadają od spraw? Skąd taka tendencja? Czy dlatego, że wszystkie sprawy są gruntownie marne? Czy zatem poetów zajmuje coś całkiem innego? Co zajmuje poetów? Poezja? Z pewnością nawet nie poezja, gdyż „poezja” – jako dystyngowana nazwa, renoma, instytucja i „wartość” – mieści się w katalogu użytecznych, pożytecznych i użytkowych znaczeń.” Kiedy wie się, że na przeszkodzie przygody stają „dystyngowana nazwa, renoma, instytucja i wartość”, to czy łatwo jest robić przygody? Niełatwo.
3.
Do rozpoczęcia nowej przygody, jak widać, trzeba być wyjątkowo dobrze przygotowanym. I świadomym, że stawką jest dusza, nie mniej i nie więcej, lecz dusza. W tej kwestii doradza Hölderlin: „Im bardziej jesteśmy zaatakowani przez owo Nic, które jak przepaść zieje wokół nas, lub też przez tysiąckrotne Coś społeczeństwa i działania ludzkiego, które nas prześladuje, bezkształtne, bezduszne, bez serca, tym namiętniej, tym gwałtowniej, tym potężniej musi stawić temu opór nasza dusza.” Cytując tak Hölderlina, mam wrażenie, Sosnowski cytuje w istocie siebie. Lecz powróćmy do wiodącego pytania. Łatwo jest robić przygody? Niełatwo.
4.
Przygody mają różne smaki. Niektóre bywają gorzkie. Jak choćby ten ujawniony w szkicu „Frost, Larkin i Auden u Stanisława Barańczaka”, gdzie Andrzej Sosnowski szydzi z czytelników, krytyków i komentatorów literatury, od lat uważających i głoszących w otwartym przesłaniu, że awangarda „po prostu nie umie powiedzieć nam nic o zasadniczej niedoskonałości człowieka ani o istocie człowieczeństwa, o których w tak piękny sposób mówi nam nieśmiertelnie wartościowa klasyka po przejściach.” Wedle Andrzeja Sosnowskiego jest chyba właśnie dokładnie na odwrót. Czym jest poezja? O tym pisze – klucząc i kokietując nieco, lecz chyba po to tylko, by nie być za bardzo dosadnym – w szkicu „Końce poezji („druga prezentacja” Elizabeth Bishop”: „O statusie poezji lepiej nie wspominać, chyba że za świadectwo jakiegoś statusu uzna się pewną epizodyczną odświętność, którą odruchowo otacza się czasem poezję. (…) Nie chodzi mi o zarysowanie – w tak zwanym stylu wysokim – smutnych perspektyw przed poezją o malejącym statusie, ale o cos jeszcze zabawniejszego, mianowicie, o postawienie pytania, czy można wyodrębnić coś takiego, z czego poezja czerpie jakąkolwiek rację i siłę; czy też jest ona tak integralną dziedziną ekscesów myśli, uczucia i słowa, że w istocie nie potrzebuje i nigdy nie potrzebowała żadnego dającego się od niej odróżnić zaplecza, polegając na swoistej dla siebie „woli mocy”. (…) Spieszę też dodać, ze oczywiście w ogóle nie uda mi się rzetelnie odpowiedzieć na zadane powyżej pytanie o poezję i jej życiodajny grunt, nawet w sposób choćby zdawkowo praktyczny czy pragmatyczny.” Tak, to już wiemy: niełatwo jest robić przygody. A jednak próbować warto. I – co tu kryć – wypada.
5.
Z kronikarskiego obowiązku odnotowuję, że tom „szkiców literackich i krytycznych impresji” (tak na okładce) A. Sosnowskiego zawiera wybrane teksty tegoż z lat 1991-2003. Jak dla mnie: same przygody. I w każdej – „najryzykowniej”.
Andrzej Sosnowski, „„Najryzykowniej””, Biuro Literackie, Wrocław 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.