Na stronach zamieszczonego w pierwszym tomie antologii „Tempus fugit” opowiadania „Załatwiaczka” Mileny Wójtowicz padają znamienne słowa (jest to charakterystyka jednego z bohaterów, czarodzieja o swojskim imieniu Jacek): „Nie znał się na maszynach czasu, właściwie to od fizyki bolała go głowa. Lubił magię i marketing.” I, myślę sobie, nie ma się co oszukiwać: ponieważ z klasyczną, twardą SF sprawa od jakiegoś czasu wygląda w Polsce tak, jak wygląda, poniekąd wszyscy jesteśmy w sytuacji owego Jacka: od fizyki głowa nas boli i na pewno wolimy magię (co do marketingu zdania są jednak podzielone). Cóż, w zasadzie nie powinniśmy narzekać, ponieważ razem z czarodziejem Jackiem jesteśmy w naprawdę doborowym towarzystwie. Sam św. Augustyn, choć o bolącej głowie nic nie wspominał, to twierdził, że o podstawowej kategorii fizyki, o czasie, czym on właściwie jest, wie o tyle, o ile nikt go o to brutalnie nie spyta. Nawet i wielki fizyk, genialny Albert Einstein zagadywany, czymże jest czas, odpowiadał, pokazując po prostu zegarek. Bo czym jest czas, nie wiedzą ani święci ani fizycy – i my także możemy się tego jedynie próbować domyślać. A skoro tak, to tym bardziej zaciekawić powinny każdego z czytelników efekty pracy piętnaściorga pisarzy, którzy zobligowani przez Fabrykę Słów podjęli się swoistego namysłu nad czasem, a także wskrzeszenia mitu wehikułu czasu i pokazania, że pomysł Wellsa przerabiać i wykorzystywać można nieomal w nieskończoność. Wyszło nieźle. A miejscami nawet świetnie. Nic w końcu dziwnego, skoro zebrani zostali w tej antologii autorzy tak różni zarówno pod względem wieku, jak i wyobraźni, autorzy, po których wręcz należałoby się spodziewać istnej orgii pomysłów, konceptów, pisarskich fajerwerków najwyższej klasy. I wszystko to – pomysły i fajerwerki – w obu tomach „Tempus fugit” jest. Na pewno znajdą się tacy, którzy uznają, że miejsce w antologii należało się jeszcze temu lub owemu autorowi, na pewno dla niektórych będzie tego wszystkiego za mało (albo za dużo, choć to raczej średnio prawdopodobne) i będą tacy, którym zaserwowany zestaw jedynie podrażni ich czytelniczy apetyt – dla mnie jednak wszystkiego jest tu tyle, ile potrzeba. Są więc w tej antologii, by co nieco uchylić rąbka sekretu, opowiadania trzymające się ściśle wyznaczonego tematu, na przykład rozbudowany, wielopłaszczyznowy „Zegarmistrz i łowca motyli” Grzędowicza. Jest prosta i zabawna „Załatwiaczka” najmłodszej w tym gronie (ur.1983) Mileny Wójtowicz. I warto zwrócić uwagę na wcale nie sentymentalne „Odnaleźć Annę” Frąca, czy intrygująco bluźnierczą „Ewangelia według Johna Thomasa Scotta” jak zawsze finezyjnej i nieco poetyckiej w opisach Kossakowskiej. Ale są też i takie opowiadania, w których więcej niż o podróżach w czasie mówi się o podróżach w przestrzeni i zetknięciach z obcymi rasami, obcą magią i niebezpieczeństwem. Do najciekawszych z tych drugich należą, moim zdaniem, mający w swoim klimacie coś z Lemowego „Solaris” „Poświat” Pawła Majki i lekko łączący realia polskie z realiami światów elfich i innych „Klucz przejścia” Tomasza Kołodziejczaka. Ale i reszta tekstów jest tu niczego sobie i naprawdę trudno by było wskazać taki, który w „Tempus fugit” znaleźć się nie powinien. Czy jednak zadanie zostało spełnione i czy czytelnik dowie się czegoś o czasie? Na pewno. Czytelnik dowie się choćby tego, że najlepszym wehikułem czasu i czasoprzestrzeni pozostaje dobra literatura. QED.
„Tempus fugit” (t.1-2), Fabryka Słów, Lublin 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.