Kiedy uszkodzeniu uległa jednostka napędowa, Adam Bartold, astronawigator dalekiego zwiadu, nie miał dużego wyboru. Zasilanie awaryjne pozwoliło mu dotrzeć w okolice Marchii, do bazy, w której żyje i pracuje grupa badaczy, od których zależy więcej niż się wydaje. Rozwój dalszych wypadków – w grę wchodzi kilka trupów, sabotaż, oraz sekretne życie członków załogi, z których, jak w dobrym thrillerze, w kluczowych momentach opadają maski, skrywające ich prawdziwe intencje – pozwalają umieścić powieść Rafała Dębskiego wśród dzieł może nie nowatorskich, ale na pewno skrojonych na uczciwą miarę. Jeżeli szukacie w każdej powieści SF koncepcji, od których mózg wykręca się na drugą stronę, sięgnijcie po coś innego. Jeżeli jednak pasuje wam książka, w której, jak mówi autor, pomysłów jest tyle, na ile fizyka pozwala, a do tego w fabule jest dość niespodzianek, zwrotów akcji i zagadek zgoła kryminalnych – w takim razie „Zoroaster” powinien się wam podobać. To powieść, o czym już wspominano w recenzjach, w starym stylu. To dzieło, które czyta się dobrze, ponieważ „lubimy piosenki, które już znamy”. Jestem niemal pewien, że odkładając „Zoroastera” wielu czytelników pomyśli, że o to przeczytali coś, czego dawno nie było. Historię przypominającą, od czego zaczynała SF. Od jakich tęsknot, fascynacji i marzeń.
Rafał Dębski, „Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu”, Fabryka Słów, Lublin 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.