W swojej kolejnej, wydanej na prawach rękopisu książce poetyckiej Jacek Mączka zaserwował czytelnikom potężną dawkę erudycji w jeszcze bardziej niż dotychczas, mam wrażenie, minimalistycznych obrazach. Zaprezentował również, wciąż trzymając się znakomitej zasady „najmniej słów”, jak jego poetyckim zdaniem możliwy jest dzisiaj mit i co z tego może wynikać. Już w pierwszym utworze mamy tu takie charakterystyczne dla „Dalszych ciągów” Mączki zderzenie rzeczywistości: oto z jednej strony przypomnienie, przywołanie w tytule – „enuma elisz” – babilońskiego eposu o stworzeniu świata, którego nazwa pochodzi od pierwszych jego słów znaczących: „Kiedy na wysokości” (ew. „Kiedy na górze”), z drugiej natomiast – w treści wiersza – pojawia się taki rozbity na dwie części obrazek: „Kiedy na górze niebo nie było jeszcze nazwane, kiedy na dole / ziemia nie miała jeszcze imienia: wtedy Apsu, pierwotnego prarodzica, / i Mummu – Tiamat pramacierzy wody – były wymieszane razem. Patrzysz // na faceta w pomarańczowej kamizelce z fiskalną / na ramieniu – obija się o jego półdupki. Szukasz miejsca, / w którym wasze oddechy łączą się ze sobą”. Można w tym miejscu zapytać: to tyle zostaje z eposu kosmogonicznego, przedstawiającego walkę miedzy siłami chaosu i porządku? Jakiś „facet w pomarańczowej kamizelce z fiskalną na ramieniu”? Czy bardziej ta próba znalezienia „miejsca, w którym wasze oddechy łączą się ze sobą”? Wydaje mi się, że to nie jest u Mączki kwestia pragnienia dostrzegania mitu w tym, co zwyczajne, codzienne – to zdecydowanie bardziej przypomina kreślenie granicy między światami absolutnie już dziś do siebie nieprzystającymi. W takim widzeniu poezji Mączki utwierdzają mnie kolejne wiersze, np. „orzeł albo reszka”: „Bóg Szu jest zmęczony. / Naprężone ciało. Kropla potu / zawisa w cieniu górnej wargi.” Oto, proszę zobaczyć, staroegipski bóg powietrza, mający za zadanie odpychać ziemię od nieba, pokazany jako zmęczona, spocona, w jakimś absurdalnym wysiłku naprężona istota, której nawet nie poświęca się słowa komentarza, bo sam jej obraz jest komentarzem wystarczająco mocnym i znaczącym. A jednak – i to jest paradoks główny, zasilający jak mi się widzi wyobraźnię poetycką Jacka Mączki i prowokujący go do składania „kolejnych traktatów o analogiach” – to, co wydaje się mitycznie i symbolicznie martwe, zabite przez cywilizację współczesną, w jakiś przedziwny sposób jednak żyje i pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach. Tak jest: mity i symbole, dla których na co dzień nie znajdujemy żadnego usprawiedliwienia okazują się nagle istnieć niczym żywioły z wiersza „o elementach”: „(…) Woda powietrze / ogień ziemia. Wysypują się z rękawa / twojej sukienki.” I czy można coś na to poradzić? Albo inaczej: jak radzi sobie poeta z takim podwójnym widzeniem spraw naszego świata? Przypuszczam, że lekko zakamuflowana – jak niemal wszystko w tym tomie – prywatna odpowiedź Jacka Mączki kryje się w wierszu „bios theoretikos”, odnoszącym się swoim tytułem do znanej od czasów co najmniej Arystotelesa najwyższej formy „życia wolnego i pięknego”. Czymś takim właśnie, jak podają rozmaite źródła, był według filozofów bios theoretikos, czyli łacińska vita contemplativa – życie polegające na kontemplowaniu tego, co piękne, bo niezmienne, wieczne, a więc boskie, czyli polegające na poznawaniu prawdy, filozofowaniu.. I, dodać można, uprawianiu poezji, jak to się kiedyś mówiło, „mądrościowej”. To jest odpowiedź Jacka Mączki. I parafrazując Orwella chciałbym dodać jeszcze tylko jedno. Że co prawda wszystkie wiersze w tym zbiorze są ważne, ale jeden jest, mam wrażenie, ważniejszy. Myślę o „mówić inaczej” (zwracam uwagę na tytuł zawierający, ośmielam się twierdzić, swego rodzaju deklarację ars poetica Mączki). Oto ten wiersz: „W alegoriach Cezarego Ripy „Gramatyka” – niewiasta / z kartką w ręce, na której po łacinie czytamy: Uczone / słowo wyraźnie i należycie wymówione. W lewej dłoni / trzyma bicz. Z piersi obficie tryska mleko. Bo przecież // w przedrzeźnianiu i robieniu grymasów jest coś nieprzyzwoitego, / contra naturam. A zarazem słodka obietnica powrotu.” Utwór ten jest dla mnie swego rodzaju fraktalnym obrazem teorii poetyckiej Mączki, wedle której – świadomie lub nie, to nie tak istotne – ułożył on „Dalsze ciągi”. Mamy w tym wierszu odwołanie do alegorii (a wiele mini-traktatów Maczki to swoiste, bardzo nowoczesne alegorie); mamy cytat i jednocześnie jak gdyby zalecenie, że słowo trzeba brać „uczone” i wymawiać je „wyraźnie” i „należycie”; a wreszcie mamy też głos poety, który daje nam do zrozumienia, że po pierwsze: jesteśmy skazani raczej na „przedrzeźnianie i robienie grymasów”; i po drugie: w tym właśnie – o paradoksie – jest „słodka obietnica powrotu”. Powrotu gdzie, dokąd? Mam nadzieję, że Jacek Mączka napisze o tym kolejną książkę. A ta? W tej pokazał jak dobrze wie, że człowiek współczesny jest „coraz bardziej / bezradny. Uwikłany w mit.” I że powinien mieć w tej sytuacji świadomość, że słowo symbol pochodzi od greckiego „symballein” – „zbiegać się, składać”.
Jacek Mączka, „Dalsze ciągi”, wydano na prawach rękopisu, Sanok 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.