Zwierciadło i laboratorium kultury coraz bardziej stechnicyzowanej, postludzkiej, przeformułowującej się w kierunku nie do przewidzenia – cyberpunk, to było od zawsze miejsce, gdzie łatwo dawało się sprawdzić, jak daleko człowiek jest w stanie posunąć się, aby spełnić swoje najdziksze, najbardziej perwersyjne fantazje związane z przełamywaniem, przy pomocy techniki, barier ustanowionych przez biologię. To była przestrzeń, w której najszybciej dawało się podejrzeć, do jakiego stopnia technika zmienić może osobowość i charakter tego, kto nadużywa jej w celach zabawowych, komercyjnych, czy – wcale nie najmniej ważny powód – dla osiągnięcia ekstazy. Taki cyberpunk nie stracił swojej żywotności i choć mało kto pisze już rewolucyjne dzieła tego rodzaju z głębokim podtekstem socjo- i psychologicznym, to tym bardziej intrygujące są te właśnie książki klasyczne gatunku, w których socjologia i psychologia są ważne. Oczywiście, nie tylko nauka się liczy i biada autorowi, który skoncentrowawszy się na swoich teoryjkach, zapomniałby o podstawowej funkcji literatury, jaką jest snucie zajmujących opowieści – na szczęście pisarzom cyberpunkowym zdarzało się to stosunkowo rzadko. Mimo wszystko, mimo rozmachu, wizjonerstwa i bajecznej wręcz umiejętności tworzenia świata techno-gadżetów i techno-filozofii w cyberpunku czasem brakowało – chyba nie tylko mnie – punku. Brudnego, pełnego napięcia, energii i łoskotu. Dzikiego i anarchistycznego jak pierwsze płyty The Damned, Sex Pistols czy Dead Kennedys. Wulgarnego, a jednocześnie zmysłowego jak niektóre kawałki Ramones, G.B.H. albo The Exploited. Nie mam na myśli dzieł sztandarowych, nie chodzi o „Trylogię Ciągu” i te kilka książek, w których hasło „sex, drugs and rock’n’roll” bywało realizowane z precyzją i dosadnością – mam na myśli tytuły pomniejsze, usiłujące dobić do mistrzowskiej stawki (a imię ich: legion). Mniejsza o nazwiska i tytuły, chodzi o istotę zjawiska. O to, co krótko i dosadnie sformułował Bruce Sterling: „Jednym z rozlicznych talentów Pat Cadigan jest wyjątkowa umiejętność tworzenia niezrównanego, hard-corowego cyberpunka.” U innych autorów różnie z tym bywało. Od innych autorów pod nazwą cyberpunk czytelnik otrzymywał rozmaite rzeczy. Natomiast Pat Cadigan – najlepsza z najlepszych – zawsze gwarantowała punkowego „kopa” i, co ciekawe, niekoniecznie chciała przyznawać się do cyberpunku. Niezależnie od autorskich dziwactw, jej „Wzory”, „Wgrzesznicy” czy opublikowani teraz „Głupcy” to świadectwo zachowywania cudownej równowagi między tym, co spod znaku „cyber” oraz tym, co spod znaku „punk”. Proza Cadigan jest wystrzałowa, energetyczna, odjechana i nasycona wszystkim, co w science fiction najlepsze. A najlepszy jest w tej literaturze świat, którym można zachwycić się, przerazić, zafascynować. Taki jest świat podmieścia, jednej z dwóch dzielnic w mieście z „Głupców. Tu życie „przypomina biwak na polu minowym pod ostrzałem wroga”. W podmieściu uprowadzenia i napastowanie ludzi jest na porządku dziennym. Tu spełnisz swoją zachciankę albo dasz sobie wkręcić taką, o jakiej nawet nie pomyślałeś. Tu spotkasz milion zaprawionych w bojach narąbańców, świrów, żyjących życiem swoim lub pożyczonym. Tak, pożyczonym. Ponieważ kiedy jest się znudzonym swoją egzystencją wspomnienia cudzego życia, kupione na czarnym rynku, mogą okazać się najlepszą rozrywką. Ale też, jeśli są zabrudzone, pełne luk i przebić, najniebezpieczniejszą. O bohaterce „Głupców” dowiadujemy się z początku niewiele. Miała na sobie wyjściowe ciuchy, więc musiała wybierać się na imprezę. Ale ostatnią rzeczą, którą pamiętała, było zrzucenie kogoś z urwiska. Nieprzyjemna sprawa dla Marvy. Kim jest Marva? To aktorka metodyczna. I wspomnieniowa ćpunka, sama o sobie mówiąca z wyjątkową, punkową bezpośredniością: „Kiedy odwalam ciemnię, odwalam ją ostro i z wykopem.” Co to znaczy? W świecie Marvy znaczy to tyle, że kiedy wokół są ludzie, których „nie jarają własne wspomnienia”, znajdzie się dla nich specjalna, ekscytująca oferta: pakiet mocnych i autentycznych przeżyć dowolnej osoby z dowolnie wybranej profesji – do zaaplikowania sobie i przeżywania jak własnych. Niestety, wspomnieniowy ćpun – mówi w pewnym monecie Marva, której egzystencja została wywrócona do góry nogami, odkąd obudziła się z plikami tysięcy dolarów w kieszeniach i mglistym wspomnieniem zabójstwa, a teraz, śledzona przez tajemniczych zabójców i psychopiratów, usiłuje odnaleźć swoją własną, niepokiereszowaną pamięć i tożsamość – „to turysta zwiedzający cudze życie”, który musi mieć jednak świadomośc, że nie można doszczętnie wyczyścić żadnego wspomnienia, ono zawsze zostawia ślady, skojarzenia. A skojarzenia mogą się ponownie łączyć. W przypadku Marvy skojarzenia łączą się w koszmar. Koszmar braku tożsamości, który wziął się z pragnienia jej pomnożenia. O tym koszmarze są „Głupcy”. Książka, która poza wszystkim innym udowadnia też, że aby napisać dzieło wielkie, dające do myślenia, nie trzeba tysiąca stron. Ale to tak przy okazji.
Pat Cadigan, „Głupcy”. Tłumaczenie Dariusz Kopociński, Solaris 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.