Listopad 1879. Emerytowany komisarz Emanuel Henzelmann jedzie do zakładu fotograficznego, by dowiedzieć się czegoś o tajemniczej, gadziej postaci uwiecznionej na zdjęciu. Sfotografowany pokurcz łączy się w umyśle komisarza z człekojaszczurem z Glasgow, człekoćmą z Manchesteru, człowiekiem kozłem, człowiekiem molem, człowiekiem sową, oraz stworzeniem, które widziano w Cavan. Fotograf proszony o pomoc wyraźnie unika tematu. Sprawa jest niebezpieczna. Jak już wkrótce dowiaduje się Henzelman – wszystko dotyczy Khuruny. Do tego miejsca historia nie jest porywająca, ale nie jest też nazbyt ambitna, co w zasadzie dobrze świadczy o świadomości autora. Niestety, kłopot zaczyna się w miejscu, gdzie czytamy: „Khuruna to świat po drugiej stronie lustra, to mityczna Atlantyda, Raj i Piekło w jednym, Hades, Szeol, Utopia, Walhalla, Podziemny świat, Egeria, Lemura, co tylko pan chce. Podszewka rzeczywistości.” Za dużo i za dobrze, jak mawiał złośliwy klasyk. Za dużo tego dobrego i za bardzo autor chciałby wmówić czytelnikom, że groszowa powiastka jest czymś więcej niż jest. Nic nie mam przeciwko ambitnym autorskim zamysłom, dobrze jest jednak mierzyć siły na zamiary. I klecąc średnio spójną historię nie sugerować, że to co najmniej „Imię róży”. Ba, żeby tylko napisanie nowego „Imienia róży” sugerował Jewgienij T. Olejniczak. Być może komuś przypadnie do gustu ta powieść, większość czytelników myśleć chyba jednak o niej będzie słowami samego autora: „(…) cała ta Khuruna jest pusta, zbudowana wyłącznie ze słów i snów, jakie te słowa wywołują.” Wywołują, pozwolę sobie dodać, może w autorze. Bo nie we mnie.
Jewgienij T. Olejniczak, „Archipelag Khuruna”, Fabryka Słów, Lublin 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.