Humphrey Carpenter, edytor, biograf, wielbiciel i wybitny znawca twórczości J.R.R. Tolkiena, twierdzi, że „pisanie listów było po prostu (…) ulubionym zajęciem” mistrza. Trudno się zatem dziwić obszerności zbioru, w którym i tak, jak przyznaje Carpenter, nie znalazło się miejsce choćby dla większości listów skierowanych do Edith Bratt, narzeczonej, a następnie żony Tolkiena. Brakuje też licznej korespondencji pisarza z lat 1919-1937, kiedy postępowała praca nad „Silmarillionem” – wielka szkoda, ponieważ to właśnie pisane z olbrzymią pasją listy Tolkiena dotyczące jego pisarskiej inwencji ciekawić mogą – poza szczegółami biograficznymi – najbardziej. Nie ma jednak powodu, aby na „Listy” Tolkiena w obecnej edycji narzekać. Wręcz przeciwnie. Ten zbiór to gwarantowana przyjemność obcowania z geniuszem kochanym i podziwianym za wszystko, czego dokonał – wspaniała okazja do podejrzenia codzienności autora „Hobbita” i wsłuchania się w jego głos, czasem gwałtowny, niekiedy dowcipny, a zawsze zajmujący. Księgę otwiera kilka listów do Edith Bratt, zaraz jednak zanurzamy się w czas, kiedy Tolkien finalizował wydanie „Hobbita” i szykował się do zaprezentowania „Silmarillionu” w wydawnictwie Allen & Unwin. Ten blok korespondencji to ciekawy przyczynek do wiedzy o obyczajach wydawniczych oraz lękach i nadziejach pisarza, który oferuje światu tekst niebywały i musi bronić go przed wszelkimi zmieniającymi sens ingerencjami. Warto posłuchać, jak odpowiada Tolkien na informację, że przekazany przez niego wydawnictwu wiersz został skrytykowany, a „Silmarillion” doczekał się przychylnego, acz nie entuzjastycznego przyjęcia ze strony jednego z recenzentów zewnętrznych, widzącego w tej prozie miejscami „zwięzłość i dostojeństwo”. „Szanowny Panie Unwin – pisze Tolkien z nieskrywanymi emocjami – (…) Największej radości dostarczyła mi wiadomość, że „Silmarillion” nie został odrzucony z pogardą. Od czasu rozstania się z tymi prywatnymi, ukochanymi bzdurami bałem się i miałem zupełnie idiotyczne poczucie bolesnej straty; gdyby wydały się one Panu bzdurami, byłbym zdruzgotany. Nie mam za złe komentarza o poemacie wierszem, który mimo pewnych dobrych fragmentów ma poważne usterki, uznaję go bowiem za materiał wyjściowy. Teraz jednak będę żywił nadzieję, że pewnego dnia będę mógł wydać „Silmarillion”. Komentarz Pańskiego recenzenta zachwycił mnie.” Jak się ta gra z wydawcą skończyła? O tym więcej w listach do Unwina i wydawnictwa. W korespondencji z początku roku 1939 wybucha bomba. Tolkien informuje C.A. Furtha z wydawnictwa Allen & Unwin: „Pod koniec zeszłego trymestru nowa powieść – „Władca Pierścieni” – dotarła do rozdziału XII (i była kilka razy przepisywana), osiągając ponad 300 stron maszynopisu wielkości tej kartki i zapisanego równie gęsto. Zakończenie opowieści, która się rozwinęła, będzie wymagało przynajmniej 200 stron. Czy mógłby Pan choćby w przybliżeniu określić najpóźniejszy termin, w którym powinien Pan otrzymać ukończony maszynopis?” Zadziwia w tej korespondencji skromność Tolkiena, który swoje rewolucyjne, założycielskie dla gatunku fantasy opowieści postrzega w kontekście, zapewne trochę kokieteryjnie, „prywatnych bzdur” czy historyjek dla dzieci i młodzieży. Rarytasem jest tu także list do Miltona Waldmana z 14 września 1950 roku, będący esejem na temat świata „Władcy Pierścieni”, jego wzrastania i przemian. To tutaj znajdują się słowa, jakich każdy czytelnik mógł się po Tolkienie spodziewać: „Nie można „załatwić” „Władcy Pierścieni” kilkoma, nawet bardzo długimi, akapitami […]. Dzieło rozpoczęte w 1936 roku, a każda część była pisana wiele razy. Właściwie na tych 2000 stron nie napisałem ani jednego słowa bez zastanowienia.” Nie tylko w tym miejscu słychać, jak przez Tolkiena przemawia ktoś więcej niż tylko bawiący się niepoważnymi opowiastkami filolog. Ale „Listy” traktują również o innych sprawach. Wnikliwy czytelnik dowie się z nich, jakie były poglądy Tolkiena na męskość, kobiecość, sprawy sercowe i małżeństwo (świetny list z 6-8 marca 1941 roku do Michaela Tolkiena), a także pozna opinię autora „Rudego Dżila” na temat chrześcijaństwa (z korespondencji do C.S. Lewisa). Obecna edycja różni się od pierwszego wydania przede wszystkim zmianami w terminologii dotyczącej stworzonego przez Tolkiena świata Śródziemia. Nazwy własne, będące tworami Jerzego Łozińskiego i wykorzystywane w edycjach opartych na jego tłumaczeniu, zastąpione zostały nazewnictwem Marii Skibniewskiej, której przekład w powszechnym odczuciu pozostaje póki co klasycznym i najpopularniejszym. Jak stwierdza Agnieszka Sylwanowicz, wykorzystano też okazję do poprawienia błędów znajdujących się w poprzednim wydaniu „Listów”. Zbiór doczekał się także obszernego indeksu, będącego pomocą dla wszystkich, którzy chcieliby odszukać wypowiedzi Tolkiena na temat konkretnych postaci.
J.R.R. Tolkien, „Listy”. Tłumaczenie Agnieszka Sylwanowicz. Prószyński Media 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.