1.
Podoba się wam ten tytuł: „Ty też jesteś mistrzem”? Dobrze z nim waszemu ego? Chcielibyście rozgościć się w tym poczuciu mistrzostwa na dłużej? Nie ma sprawy. Pozwólcie tylko, że dodam małe sprostowanie. Tytuł w całości brzmi: „Ty też jesteś mistrzem samooszukiwania”. Ups, zrobiło się jakby inaczej? Czujecie, że ktoś tu wami manipuluje? Pojawił się pewien dysonans? A może nawet zastanawiacie się, czy faktycznie nie jest coś na rzeczy. Z tym samooszukiwaniem. Jeżeli tak, to bardzo dobrze. Książka Carol Tavris i Elliota Aronsona jest bowiem właśnie o dysonansie. O dysonansie poznawczym. O tym, jak próbujemy go zdławić, usunąć, zniknąć. Jak manipulujemy własną pamięcią, a raczej, jak ona manipuluje nami. O błędzie konfirmacji i innych sztuczkach mózgu, który zrobi wszystko, byśmy nie czuli się źle. A właściwie – według mechanizmów mózgowych – możemy nawet czuć się źle, bylebyśmy czuli, że to „w zgodzie z nami”. Ciekawe, prawda? Zatem idźmy dalej. Dwa motta poprzedzają „Błądzą wszyscy (ale nie ja)”. Najpierw Orwell: „Jesteśmy w stanie wierzyć w coś, co – jak wiemy – nie jest prawdą, a później, w obliczu niepodważalnych dowodów swojej pomyłki, potrafimy bezczelnie przeinaczać fakty, aby wykazać, że mieliśmy rację.” Drugie motto to fragment z mistrza tao Laozi: „Wielki naród podobny jest do wielkiego człowieka: Kiedy popełnia błąd, zdaje sobie z tego sprawę. Uświadomiwszy go sobie, przyznaje się do niego. Przyznawszy się do niego, naprawia go. Tych, którzy wytykają mu błędy, uważa za swych najlepszych nauczycieli.” Te dwa motta zręcznie wprowadzają w temat błyskotliwej pracy duetu psychologów. Wszyscy jesteśmy omylni i wszyscy mamy tendencję do „usprawiedliwiania się i uchylania od odpowiedzialności za działania, które okazały się szkodliwe, niemoralne lub głupie”. Ale to jeszcze nie jest najsmutniejsze. Najgorsze, że nawet w obliczu „oczywistych dowodów na to, że nie mają racji, ludzie na ogół nie zmieniają swojego punktu widzenia ani sposobu działania, lecz uzasadniają je z jeszcze większym zapałem”. Mentalny pancerz samousprawiedliwiania, jak go nazywają Tavris i Aronson, jest nie do przebicia. Może nie byłoby powodu do zmartwień, wszak ten pancerz po prostu dobrze nas chroni, rzecz jednak w tym, że cena za tę ochronę jest bardzo wysoka. „Tkwimy w nieszczęśliwym związku albo po prostu w takim, który zmierza donikąd, tylko dlatego, że zainwestowaliśmy mnóstwo czasu w zbudowanie owej relacji. Zdecydowanie za długo nie zmieniamy otępiającej pracy, ponieważ szukamy wszelkich możliwych powodów, z jakich warto w niej pozostać, i jesteśmy niezdolni do trzeźwej oceny korzyści wynikających z odejścia. Kupujemy rozpadający się samochód, ponieważ wygląda wspaniale, wydajemy tysiące dolarów, żeby utrzymać go na chodzie, a później wydajemy jeszcze więcej, aby uzasadnić tę nieudaną inwestycję.” Przykłady można by mnożyć. I czy naprawdę znajdzie się ktoś, kto na wspomnienie takich sytuacji może śmiać się jedynie, będąc pewnym, że jego ten opis nie dotyczy? Tak czy inaczej: „Samousprawiedliwianie nie jest tożsame z kłamaniem czy też wymyślaniem wymówek.” Samousprawiedliwianie „jest bardziej niebezpieczne niż zwyczajne kłamstwo. Pozwala nam nabrać przekonania, że to, co zrobiliśmy, było najlepszym z możliwych rozwiązań”. To dlatego tak często słyszymy: „Nie mogłem zachować się inaczej”. Albo: „Zrobiłem to dla dobra kraju”. Czy też: „Ci dranie na to zasłużyli”. „Samousprawiedliwienie – piszą Tavris i Aronson – nie tylko minimalizuje nasze błędy i złe decyzje, ale także sprawia, że chociaż wszyscy wokół widzą naszą hipokryzję, my sami jej nie dostrzegamy”. Sztuka samousprawiedliwiania pozwala nam „zatrzeć rozbieżności między naszymi działaniami a przekonaniami moralnymi”. Tezy tego rozdziału ilustrują liczne przykłady.
2.
„Pomiędzy świadomym kłamstwem mającym zwieść innych a nieświadomym samousprawiedliwianiem, które omamia nas samych, znajduje się fascynująca szara strefa patrolowana przez nierzetelnego, stronniczego historyka – naszą pamięć. Wspomnienia często kształtują się pod wpływem egotyzmu atrybucyjnego – naszej skłonności do przypisywania sobie zasługi za własne sukcesy i do uchylania się od odpowiedzialności za swoje niepowodzenia – który zaciera kontury zdarzeń, łagodzi nasze winy i zniekształca zapis naszych doświadczeń”. Jak przebiega proces samousprawiedliwiania? Zdumiewająco łagodnie. „Wiemy, że zrobiliśmy coś złego – piszą Tavris i Aronson – ale stopniowo nabieramy przekonania, że stało się to nie tylko z naszej winy, a sytuacja była bardzo złożona. Zaczynamy umniejszać własną odpowiedzialność, okrawając ją tak długo, aż stanie się ledwie widocznym cieniem samej siebie”. Proste? Kiedy dowiadujemy się o księżach-homoseksualistach piętnujących homoseksualizm, kiedy słyszymy chciwych bankierów i finansistów grzmiących na temat konieczności zaciskania pasa przez klasę średnią, gdy widzimy fanatyków religijnych mordujących „w imię Boże”, a wreszcie gdy obserwujemy bliźnich, znajomych i nieznajomych, jak usprawiedliwiają swoje idiotyzmy, a oni nas obserwują, widząc jak my popełniamy i usprawiedliwiamy własne pomyłki, zło i głupotę – zastanawiamy się, jak to możliwe? Wyjaśnienie mechanizmów samousprawiedliwiania – twierdzą Tavris i Aronson – może dać odpowiedź na wszystkie takie pytania.
3.
„Samousprawiedliwanie pociąga za sobą korzyści i straty. Samo w sobie nie jest złe. Pozwala nam spać spokojnie. Gdyby nie ono, bez końca skręcalibyśmy się ze wstydu. Zadręczalibyśmy się z powodu drogi, której nie wybraliśmy, albo dlatego, że źle pokierowaliśmy swoim życiem na drodze, którą zdecydowaliśmy się podążać. Przeżywalibyśmy katusze niemal po każdej podjętej decyzji.” Stale towarzyszyłoby nam pytanie: „Czy postąpiłem właściwie?” Ponieważ umiemy – nasz umysł jest w tym mistrzem – usprawiedliwić każdą, nawet najbardziej irracjonalną, bezsensowną i prowadzącą donikąd decyzję, nie grozi nam utknięcie, rozpamiętywanie, przeżuwanie błędów, a finalnie – notoryczne rozczarowanie. (Inaczej wygląda to w przypadku optymistów, łatwiej znajdujących usprawiedliwienie dla swoich czynów, a inaczej dla pesymistów, którzy łatwo popadają w stan samooskarżenia – ale to temat na inny tekst.) Jeżeli jednak samousprawiedliwianie zaczyna pojawiać się w zbyt wielu sytuacjach, a my poddajemy się mu bezrefleksyjnie, „może – niczym ruchome piaski – wciągać nas coraz głębiej, pogarszając naszą sytuację”. Nie dostrzegamy już naszych błędów. Mamy zniekształcony obraz rzeczywistości. Wzrasta liczba nieporozumień miedzy nami, a ludźmi i światem zewnętrznym. Zaczynamy żyć w świecie urojonym, w którym możliwe są wypowiedzi w rodzaju tych, jakimi posługują się politycy i inni oszuści. „Błądzić jest rzeczą ludzką – piszą Tavris i Aronson – ale każdy, kto popełnił błąd, może wybrać między ukryciem go, a przyznaniem się do jego popełnienia. Ta decyzja ma kluczowe znaczenie dla naszych dalszych działań.”
4.
Głównym bohaterem „Błądzą wszyscy…” jest dysonans poznawczy. Podręcznik psychologii społecznej, cytowany na wikipedii, przytacza pytanie postawione przez Leona Festingera, pomysłodawcę teorii dysonansu poznawczego: „Czy system poznawczy człowieka nie działa tak, aby znaleźć uzasadnienie dla obaw mimo braku realnych sygnałów zagrożenia? Ten pomysł – być może ludzie dopasowują obraz świata, w którym żyją do tego, jak się w danym momencie czują lub co robią – stał się zalążkiem teorii dysonansu poznawczego”. Dziś już wiadomo: tak właśnie jest. Tak działą nasz umysł. A dysonans poznawczy jest – jak to ujmują Tavris i Aronson – wbudowanym w naszą naturę mechanizmem psychologicznym, który „wywołuje samousprawiedliwianie oraz chroni nasze niewzruszone przekonania, wysoką samoocenę i poczucie przynależności do grup”. Mechanizm ten, niestety, prócz dobroczynnych, jeśli tak można powiedzieć, skutków, ma też skutki inne, bardzo niebezpieczne i niepożądane: „nasila uprzedzenia i korupcję, zniekształca pamięć, zmienia profesjonalną pewność w arogancję, tworzy i utrwala niesprawiedliwość, wypacza miłość oraz powoduje waśnie i konflikty”. Powtórzmy: „Dysonans poznawczy to stan napięcia, jaki powstaje, kiedy u danej osoby współwystępują dwa elementy poznawcze (myśli, postawy, przekonania lub opinie), które są psychologicznie sprzeczne”. Dysonans „wywołuje dyskomfort psychiczny o różnym nasileniu – od słabych ukłuć po dojmujące cierpienie”. Weźmy na przykład palacza. Z jednej strony jest on świadom, że „palenie to głupota”, z drugiej wie, że wypala paczkę dziennie. Jakie ma opcje? Może powiedzieć: „W porządku, jestem debilem”. Niestety, to by mu obniżyło samoocenę, więc tego będzie starać się nie zrobić. Nie przyzna się, że paląc paczkę papierosów dziennie – jest bałwanem. Może też nasz palacz rzucić palenie. Pstryk! I dysonans poznawczy znika: głupkami zostają ci, co wciąż palą. Niestety, do tego, żeby rzucić palenie, trzeba nie tylko inteligencji, ale też silnej woli. Palacze raczej taką nie dysponują. Pozostaje więc opcja trzecia – i to o niej najwięcej mówi się w teorii dysonansu poznawczego – nasz palacz może, a właściwie musi zredukować dysonans poprzez przekonanie samego siebie, że palenie wcale nie jest takie szkodliwe albo że jest warte ryzyka, ponieważ [tu, palący mistrzu samousprawiedliwienia, wpisz twoją wymówkę]. Palenie – cokolwiek nie myśleliby o tym palacze – to drobiazg. Teoria Festingera mówi o rzeczy znacznie poważniejszej: o sposobach, jakich używa umysł, by bezsens zamienić w sens, a życiu przypadkowemu i chaotycznemu nadać pozór spójności i uzasadnienia. W końcu każdy pragnie prowadzić życie spójne i sensowne, a to, że tyle wokół i w nas sprzeczności – cóż, to właśnie jest zadanie, z którym uporać musi się nasz wewnętrzny mechanizm.
5.
Już samo zarysowanie podstaw teorii dysonansu poznawczego – a dokonali tego Festinger i Aronson, pracujący wspólnie od 1956 roku – podważyło wiele poglądów, zarówno tych naukowych, jak i żywionych przez ogół opinii publicznej. Teoria dysonansu naruszyła między innymi twierdzenie behawiorystów, że ludzie podejmują określone zachowania ze względu na nagrody, oraz przekonanie ekonomistów, że decyzje nasze są głównie racjonalne. Podważenie behawiorystycznej wizji człowieka uzależnionego od nagród i kar, a także ekonomicznej wizji człowieka racjonalnie podejmującego decyzje – już samo to wystarczyło, by znalazło się wielu przeciwników nowej teorii (broniących błędu, który ich przecież tak wiele czasu i energii kosztował). Po drodze Elliot Aronson wysunął hipotezę, że jeśli człowiek zniesie ból, dyskomfort albo poczucie wstydu, żeby coś zdobyć, rzecz ta będzie mu sprawiała więcej radości, niż gdyby otrzymał ją bez poświęcania czegokolwiek. Wydaje się to przeczyć potocznym opiniom i nie dziwi, że behawioryści uważali, że to absurd. Aronson zakładał jednak, że za naszymi czynami stoi sztuka samousprawiedliwiania, a jeśli spojrzeć na sprawy z tej perspektywy, jasnym jest, że człowiek szybciej usprawiedliwi silniejszy ból niż jego brak. I rzeczywiście. Wystarczyło kilka eksperymentów na podobieństwo procedur inicjacyjnych bractw studenckich, by wyszło na jaw, że tam, gdzie było trudniej, większe też było późniejsze zaangażowanie i poczucie satysfakcji z przynależności do grupy. Wyniki były za każdym razem jednoznaczne: „jeśli człowiek dobrowolnie podda się nieprzyjemnemu doświadczeniu, żeby osiągnąć jakiś cel, to ów cel staje się dla niego bardziej atrakcyjny”. Tavris i Aronson ujmują to obrazowo: jeżeli w drodze na spotkanie grupy dyskusyjnej zostaniesz uderzony w głowę wazonem, który wypadł przez okno, nie będziesz oceniać tej grupy wyżej niż gdyby nic takiego nie miało miejsca. Jeśli jednak zgodzisz się, by walnięto cię w głowę wazonem, żeby zostać członkiem grupy, wtedy ta grupa będzie przez ciebie postrzegana jako niezwykle atrakcyjna.
6.
Wydaje ci się, że w ważnych sprawach myślisz w sposób logiczny i racjonalny? Teoria dysonansu zaprzeczyła również takiemu poglądowi. Wszystko zależy od przekonań żywionych wcześniej, nabytych nie wiadomo kiedy i w jaki sposób – z czego zazwyczaj nie zdajesz sobie sprawy. Jeśli nowe informacje zgadzają się z tymi wcześniej żywionymi poglądami, cieszysz się, bo to pozwala ci nic nie zmieniać i wierzyć, że jesteś wybitnie inteligentny. Jeśli jednak nowe fakty i nowa wiedza przeczą twojemu poglądowi, uznasz je raczej za błędne i niepotrzebne, niż zweryfikujesz swój sposób myślenia. Tego typu mentalna gimnastyka nosi nazwę „błędu konfirmacji” (confirmation bias). Twój mózg po prostu zagłusza fakty. Wygląda to tak, że rejony mózgu odpowiedzialne za racjonalne rozumowanie są niemal nieaktywne, kiedy stykasz się z informacjami sprzecznymi z twoimi przekonaniami. Natomiast obwody emocjonalne aż skrzą się radośnie, kiedy udaje im się przywrócić zgodność z tym, co sobie ubzdurałeś (niezależnie od stanu faktycznego). „Błąd konfirmacji – piszą Tavris i Aronson – jest także odpowiedzialny za to, że ludzie często postrzegają brak dowodów jako dowód przemawiający za trafnością swoich przekonań”.
7.
Dygresja. Przywoływany przez Tavros i Aronsona Dan Gilbert zastanawiał się w „Na tropie szczęścia”, co by było, gdyby Ingrid Bergman nie wróciła do walczącego z nazistami męża, lecz została z Bogartem. Czy żałowałaby decyzji? Albo czy mogła do końca życia żałować, że postąpiła tak, jak postąpiła? Otóż, niezależnie, co by wybrała, w zgodzie z teorią dysonansu trzeba uznać, że jeśli tylko nie doszłoby do jakichś większych nieporozumień w związku, w długiej perspektywie czasowej postać grana przez Bergman tak czy inaczej byłaby zadowolona. Po prostu znalazłaby uzasadnienie każdej z podjętych decyzji, a także powody do zadowolenia z tego, że nie wybrała drugiej możliwości. „Po podjęciu decyzji – puentują Tavris i Aronson – dysponujemy rozmaitymi narzędziami, aby utwierdzić się w przekonaniu, ze dokonaliśmy dobrego wyboru”. Kolejnym przykładem pracy tego mechanizmu mogą być wyścigi konne. Oto bowiem dowiedziono, że ludzie, którzy postawili na konkretnego konia, są z miejsca dużo bardziej pewni trafności swoich wyborów niż osoby czekające w kolejce do okienka. „Ludzie utwierdzają się w przekonaniu, że postąpili słusznie, jeśli nie mogą się wycofać z podjętej decyzji”. W dodatku: „Im bardziej kosztowna jest dana decyzja – w kategoriach czasu, pieniędzy, wysiłku czy niedogodności, jakie się z nią wiążą – oraz im bardziej nieodwracalne są jej następstwa, tym ostrzejszy dysonans i tym silniejsza potrzeba złagodzenia nieprzyjemnego napięcia poprzez wyolbrzymianie dobrych stron dokonanego wyboru”. Myślisz, że jesteś wolny od tego typu urojeń? Nikt nie jest od nich wolny, nawet Elliot Aronson, znający te mechanizmy na wylot. Na potwierdzenie ma historię o kupnie domu i kajaku, kupionym zimą jedynie po to, by wzmocnić sensowność decyzji o kupieniu domu, do którego nie był wcale przekonany.
8.
Innym wnioskiem wynikającym z teorii dysonansu jest ten o „błędnym kole przemocy” i „błędnym kole dobroci”. W skrócie: jeżeli jesteś zezłoszczony, lepiej się pohamuj. Jeśli „ulżysz sobie” i zareagujesz agresywnie, na pewno twój umysł dorobi do tego zręczną teorię, usprawiedliwi cię, a nawet zasugeruje, że powinieneś czyn agresywny powtórzyć. W końcu nie zrobiłeś tego, nie wściekłeś się, ponieważ jesteś durniem, tak? Podobnie, jeśli zrobisz dobry uczynek, to nawet jeśli będzie cię kosztować czas i pieniądze, umysł zacznie szukać usprawiedliwień i sposobów, byś poczuł się ze swoją decyzją dobrze. Być może wpadnie ci do głowy, że trzeba to zrobić jeszcze raz i zaczniesz czerpać przyjemność z bycia lepszym. Trafność tych przypuszczeń potwierdzona została eksperymentalnie. Twój wizerunek, za którym stoją twoje uczynki, musi być zawsze taki, byś się mógł sobie podobać – i umysł ze swoimi sztuczkami jest od tego, by cię przekonać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tavris i Aronson piszą: „Mechanizm redukcji dysonansu działa jak termostat, utrzymując naszą samoocenę na wysokim poziomie. To dlatego zwykle nie zauważamy własnych samousprawiedliwień – małych kłamstewek, dzięki którym jesteśmy nieświadomi swoich błędów i głupich decyzji.” Ale teoria dysonansu odnosi się też do ludzi o niskiej samoocenie. Ich umysły też robią wszystko, by utrzymać swój punkt widzenia. Dlatego na przykład kobieta, która uważa, że jest nieatrakcyjna, zareaguje na okazane jej zainteresowanie próbą zdyskredytowania tego, kto się nią zainteresował. „Pewnie niedowidzi, skoro mnie na imprezę zaprosił”. „Na pewno robi sobie ze mnie żarty”. Lub nawet: „On chyba jest głupi jak but, skoro chce umówić się z taką maszkarą jak ja”. Z drugiej strony, jak piszą Tavris i Aronson: „Kobieta uważająca się za nieatrakcyjną nie doświadcza dysonansu, kiedy mężczyźni ją odrzucają. Oszust nie odczuwa nieprzyjemnego napięcia, kiedy wyłudza od schorowanego staruszka oszczędności całego życia”. Wniosek z tego jest bardzo istotny: „Zatem samousprawiedliwianie nie ogranicza się do ochrony wysokiej samooceny – może także polegać na utrwalaniu niskiej samooceny, jeśli stanowi ona istotny element pojęcia Ja”.
9.
Kolejnym ważnym mechanizmem prezentowanym przez autorów jest tzw. piramida wyborów. Weźmy dwójkę ludzi o bardzo podobnych doświadczeniach życiowych i poglądach. Powiedzmy, że stoją w obliczu podjęcia ważnej decyzji. Teraz, na początku naszego eksperymentu, stoją w tym samym punkcie. Każdy z nich może postąpić moralnie lub niemoralnie. Powiedzmy, że ta chwila to egzamin. Obaj są egzaminowani (taki przykład podają Tavris i Aronson). Cóż, jak to w życiu, jeden decyduje się ściągać, drugi oddaje pracę oparłszy się pokusie ściągania. To jest tak, jakby jeden zdecydował się zejść ze szczytu piramidy jedną ścianą, a drugi przeciwległą. Po tygodniu obaj są, metaforycznie mówiąc, u podstawy piramidy – na przeciwległych biegunach. Dokładnie tak, bo jeśli teraz spytać ich, co myślą o ściąganiu, okaże się, że myślą kompletnie coś innego niż człowiek po drugiej stronie. Ten, który ściągał, ma już świetną teorię i mnóstwo wymówek, pozwalających mu utrzymać wysoką samoocenę mimo tego, że postąpił nie fair. Ten, który postąpił uczciwie, jest obecnie zażartym moralistą, piętnującym ściąganie jako intelektualną zbrodnię i czyn absolutnie haniebny. Oto przykład piramidy wyborów. „Obaj zyskują coś ważnego, ale muszą za to zapłacić – jeden łamie zasady uczciwości, żeby zdobyć dobry stopień, a drugi rezygnuje z wysokiej oceny, aby pozostać człowiekiem uczciwym” – komentują tę sytuację Tavris i Aronson. „Metafora piramidy – piszą dalej Tavris i Aronson – odnosi się do większości ważnych wyborów moralnych i decyzji życiowych. W miejsce ściągania na egzaminie możesz podstawić inne dylematy: rozpocząć przygodny romans (czy nie), spróbować nielegalnego narkotyku (czy nie), brać sterydy, żeby osiągać lepsze wyniki w sporcie (czy nie), zostać w trudnym małżeństwie (czy nie)” i wiele innych, łącznie z takimi, jak „mieć dzieci (czy nie), robić karierę (czy zostać w domu i zajmować się dziećmi)”. Mechanizm znów nie jest skomplikowany: „Jeżeli osoba stojąca na szczycie piramidy nie jest pewna swojej decyzji – jeśli obie możliwości mają swoje dobre i złe strony – to odczuwa palącą potrzebę uzasadnienia dokonanego wyboru. Jednak zanim dotrze do podnóża piramidy, jej mieszane uczucia ustąpią miejsca niezachwianej pewności, a ona sama oddali się o lata świetlne od kogoś, kto podjął inną decyzję”. Działanie „piramidy wyboru” jest tak powszechne Tavris i Aronson podają przypadek afery Watergate i eksperyment Milgrama, w którym zwykli ludzie aplikowali elektrowstrząsy niewinnej osobie, coraz bardziej grzęznąc w przekonaniu, że „jej się to należy” – że dziwić może, iż nie uczą o niej w szkole podstawowej. O jednym warto pamiętać: zawsze, kiedy przed samymi sobą uzasadniamy dokonany wybór, chodzi o to, by zaspokoić potrzebę bycia zadowolonym z tego, „co zrobiliśmy, w co wierzymy i kim jesteśmy”. Naprawdę nie chodzi o „prawdę”, „wartości” czy „dobro samo w sobie”. Chodzi o sprawienie przyjemności swojemu ego.
10.
Teoria dysonansu, błąd konfirmacji, oraz proces uzasadnień bazujący na piramidzie wyboru – to tylko kilka z umysłowych „mechanizmów w służbie ego, które pozwalają nam uzasadniać własne spostrzeżenia i przekonania jako trafne, realistyczne i bezstronne”. Kilka „martwych punktów” naszego postrzegania rzeczywistości. Wszystkie te sztuczki, choć mogą się nam wydawać niezwykle użyteczne, a nawet sprytne, są czymś, co psycholog społeczny Lee Ross nazywa „naiwnym realizmem”. „Naiwność” bierze się tu z przekonania, że inni widzą świat tak, jak my. A jeśli widzą inaczej, to pewnie dlatego, że nie mają tak znakomitej wiedzy, jak my. „Naiwny realizm – piszą Tavris i Aronson – tworzy labirynt logiczny, ponieważ opiera się na dwóch założeniach: po pierwsze, ludzie otwarci i uczciwi powinni zgodzić się z rozsądną opinią; po drugie, wszystkie moje opinie z pewnością są rozsądne – gdyby takie nie były, nie wierzyłbym w ich słuszność”. Zatem, jeśli ktoś, mimo, że tak bardzo go przekonuję, nie zgadza się ze mną, to chyba jedynie dlatego, że nie jest obiektywny, ani tak mądry jak ja. Brzmi zabawnie? Znajomo? Na potwierdzenie swojej teorii Tavris i Aronson prezentują liczne przykłady. Opowiadają o rozmowach pokojowych między Izraelczykami i Palestyńczykami. Przedstawiają historię kongresmana, który nie widział nic złego w przyjmowaniu drogich prezentów od lobbystów. Opowiadają historie lekarzy korumpowanych masowo przez koncerny farmaceutyczne – rzecz jasna, lekarze uważają, że nic złego się nie dzieje i oni nie robią nic niewłaściwego. Na koniec zaś, przyznając, że wszyscy mamy swoje „martwe punkty”, stwierdzają, że jedyną obroną jest pozostawanie czujnym i posiadanie „kilku zaufanych krytyków, gotowych przebić nasz ochronny balon samousprawiedliwień i sprowadzić nas na właściwy kurs, jeśli zanadto z niego zboczymy”. W innym wypadku może nas spotkać to, że po podjęciu kilku z pozoru drobnych decyzji obudzimy się „w samolocie do Bangkoku” (tak elegancko i w oparciu o jeszcze jedną historię nazywają Tavris i Aronson poczucie, że się dało ciała). Na marginesie pojawia się tu też taka uwaga: „W ten czy inny sposób każdy z nas pozostaje ślepy na przywileje, jakie podarował mu los, nawet jeśli są to przywileje tymczasowe”. To temat na inną książkę i Tavris z Aronsonem nie rozwijają tego, ale – warto pomyśleć: „W ten czy inny sposób każdy z nas pozostaje ślepy na przywileje, jakie podarował mu los, nawet jeśli są to przywileje tymczasowe”.
11.
O sztuczkach pamięci, jej trybie pracy i o tym, jak potrafi namieszać nam w głowie (i życiu) napisano tomy. Wszystkim, których interesuje ten temat, polecam choćby takie pozycje, jak: „Siedem grzechów pamięci” Daniela L. Schactera, czy „Fabrykę nostalgii” i „Księgę zapominania” Douwe’a Draaismy. Pamięci i jej mechanizmom poświęcony jest też cykl „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta (lektura obowiązkowa). Ostatnio zaś znakomitą powieść, którą można czytać równolegle z rozdziałem „Pamięć – stronniczy historyk”, o którym zaraz, napisał Julian Barnes. I dostał za „Poczucie kresu” zasłużonego Bookera. Tavris i Aronson już w tytule rozdziału mówią, co na temat pamięci myślą. Jest ona w ich ujęciu „stronniczym historykiem”. Dlaczego? Skąd ta tak niepochlebna opinia? Tavris i Aronson stwierdzają bez ogródek: „Opowiadając swoje historie, dodajemy pewne szczegóły i pomijamy niewygodne fakty. Nieznacznie podrasowujemy swoją opowieść, żeby przedstawić siebie w korzystnym świetle. Te niewielkie modyfikacje zostają przyjęte tak dobrze, że następnym razem dodajemy nieco więcej korzystnych dla siebie szczegółów. Usprawiedliwiamy kolejne białe kłamstewka, przekonując samych siebie, że uczyniły naszą historię bardziej interesującą i przejrzystą, aż w końcu nasze wspomnienia stają się niezgodne z rzeczywistym przebiegiem zdarzeń, lub nawet dotyczą czegoś, co się nigdy nie wydarzyło. W ten sposób pamięć staje się naszym osobistym, nieodłącznym historykiem, który nieustannie usprawiedliwia nasze decyzje i działania”. W tym miejscu Tavris i Aronson odwołują się do badań psychologa społecznego Anthony’ego Greenwalda i stworzonego przez niego pojęcia „totalitarnego ego”. Greenwald doszedł do wniosku, że totalitarne ego jest właśnie tym elementem naszej jaźni, który stara się rządzić, a właściwie tyranizować nasze „ja”, niszcząc i fałszując wszelkie informacje mogące zaburzyć obraz nas samych, jaki sobie wytworzyliśmy. „Historię spisują zwycięzcy – piszą Tavris i Aronson – a kiedy tworzymy własną historię, czynimy to – podobnie jak wielcy zdobywcy – żeby usprawiedliwić swoje działania, przedstawić się w korzystnym świetle oraz podtrzymać swoje zadowolenie z siebie i z tego, co zrobiliśmy (bądź czego nie zrobiliśmy)”. Totalitarne ego działa – pytanie, czy powinniśmy się z tego cieszyć? – na korzyść naszego samopoczucia. Chroni nas przed zawstydzeniem i poczuciem, że postąpiliśmy niewłaściwie. Jest więc coś na rzeczy, kiedy Tavris i Aronson nazywają konfabulację, przeinaczanie faktów i zwykłe zapominanie „żołnierzami pamięci”. Warto przy tym pamiętać o trzech istotnych faktach dotyczących naszej pamięci. Po pierwsze: „to, jak bardzo czujemy się zdezorientowani, kiedy okazuje się, ż jakieś żywe, pełne emocji i szczegółów wspomnienie jest z całą pewnością niezgodne z prawdą”. Po drugie: „nawet jeśli jesteśmy całkowicie pewni, że nasze wspomnienie wiernie odzwierciedla rzeczywistość, to wcale tak nie musi być”. Wreszcie trzecie: „zniekształcenia pamięci wzmacniają nasze obecne uczucia i przekonania”. Wszystko to łącznie powinno skłaniać nas do bycia ostrożniejszymi, ilekroć odwołujemy się do wspomnień. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie opowiadamy ich tak, jak się wydarzyło, lecz tak, jak nasz mechanizm zwany pamięcią poukładał je, mając na celu podtrzymanie i utwierdzenie naszego obecnego stanu.
12.
Te kilka zarysowanych tematów z „Błądzą wszyscy (ale nie ja)” to oczywiście nie wszystko. Książka Carol Tavris i Elliota Aronsona obfituje w opowieści, przykłady, opisy eksperymentów. Często też odwołuje się do bieżących lub historycznych wydarzeń, takich jak kłamstwa i samousprawiedliwianie Busha i jego administracji w sprawie Iraku, czy afery Watergate. Tavris i Aronson pokazują, jak często myli się wymiar sprawiedliwości (rozdział „Prawo i nieporządek”), oraz jak łatwo zniszczyć nawet dobry związek, jeśli nie weźmie się pod uwagę i nie zacznie ograniczać działań totalitarnego, zakłamanego ego (rozdział „Zabójca miłości – samousprawiedliwienie w małżeństwie”). Wreszcie badacze zajmują się konfliktami globalnymi, pokazując potężną siłę uprzedzeń, z którymi jednakże można próbować walczyć (rozdział „Krzywdy, konflikty i wojny”). Konkluzją jest rozdział „Odpuścić i przyznać się do błędu”. W ocenie Tavris i Aronsona sztuka życia jest sztuką życia z dysonansem. Trzeba nauczyć się żyć z dysonansem, nie próbując dopasowywać faktów do swojego dobrego samopoczucia, a wtedy jest szansa, że czegoś się dowiemy i czegoś się nauczymy. „Mózg jest skonstruowany – piszą Tavris i Aronson – w taki sposób, żeby chronić nasze przekonania? I bardzo dobrze. Nasz mózg chce także, żebyśmy gromadzili w organizmie zapasy cukru, a mimo to większość nas uczy się czerpać przyjemność z jedzenia warzyw. Nasz mózg został zaprojektowany w taki sposób, żebyśmy wybuchali gniewem za każdym razem, kiedy czujemy się zaatakowani? I co z tego? Większość z nas uczy się, że w takiej sytuacji warto policzyć do dziesięciu, a później znaleźć inne rozwiązanie niż spuszczenie napastnikowi srogiego lania. Znajomość mechanizmów działania dysonansu – w nas samych i innych ludziach – pozwala nam wyłączyć nasze mózgowe instalacje, a także chronić się przed tymi, którzy tego nie potrafią”. Nie znaczy to, że ktokolwiek podziękuje nam, kiedy zwrócimy mu uwagę, że redukuje dyskomfort związany z poczuciem dysonansu poznawczego, rezygnując z rozsądku, faktów i wiarygodności na rzecz teorii, która, choć bezsensowna, potwierdza jego przypuszczenia i wysokie mniemanie o sobie. Jeśli jednak nam samym zdarzy się przyłapać się na takim redukowaniu dysonansu – sami sobie możemy podziękować. Bo to będzie znaczyło, że czegoś się – o sobie i rzeczywistości – dowiedzieliśmy. Jak mówi (celowo niegramatycznie) poeta: „Spróbuj, a będziesz lubiał”.
Carol Tavris, Elliot Aronson, „Błądzą wszyscy (ale nie ja)”. Przeł. Agnieszka Nowak, Smak Słowa, SWPS Academica, Sopot – Warszawa 2008.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.