My, którzyśmy nigdy ideałów ferdydurkizmu nie zdradzili, stawiamy sprawę jasno i zdecydowanie: to, co w postaci „Dodatku krytycznego” opracował przy wydaniu w edycji „pism zebranych” Witolda Gombrowicza niestrudzony badacz, krytyk i komentator Włodzimierz Bolecki, to nie są żadne przypisy, ani żadne aneksy, to jest – i mówimy to z całym przekonaniem – traktat o „Ferdydurke”, traktat dla nas, ferdydurkistów, niezwykły i nieoceniony. Powiedzieć, że Bolecki zna „Ferdydurke” na wyrywki, że umie Bolecki – jesteśmy o tym święcie przekonani – jeśli nawet nie całość, to na pewno większą cześć debiutanckiej powieści Gombrowicza na pamięć, to jest – nic nie powiedzieć. Bolecki nie tylko – na to wygląda – zna „Ferdydurke” na pamięć i na wyrywki, profesor ten zna również wszystkie dzieła i dziełka konieczne do takiego rozpisania zdań „Ferdydurke”, aby powieść ta już nigdy i nikomu nie wydała się czczą igraszką, satyrą, dziełem jedynie z Bożej łaski i natchnienia poczętym. My, ferdydurkiści namiętni, zjednoczeni naszą wielką ferdydurkiczną ideą, co prawda od dawna już mieliśmy tę intuicję, że „Ferdydurke” nasza to jest powieść, która kryje porażające głębiny i przepaście prawdziwie mordercze. Mieliśmy te intuicje, przyznajemy się do nich bez wstydu, ale dopiero teraz możemy pełną piersią odetchnąć, albowiem to, czego dokonał redaktor, ukazało nam te przepaście niezbicie, ukazało nam te głębiny, a przy okazji ukazało nam także otchłań naszej ferdydurkicznej niewiedzy. Na przykład? Na przykład zdawało się nam, że coś wiemy, my, którzyśmy nigdy ideałów ferdydurkizmu nie porzucili, że wiemy coś o tytule naszego sztandarowego dzieła. Lecz rzeczywistość, przed naszymi olśnionymi oczami odkryta, znowu nas prześcignęła, poraziła i całkowicie przerosła – i widzimy to jasno, kiedy na stronie 404 „Dodatku krytycznego” czytamy: „(…) J. Paszek z pełną powagą doszukiwał się w twórczości Gombrowicza dziesięciu typów „gier fono-stylistycznych” na słowach i zaproponował cztery własne interpretacje tytułu: 1. Rudy Fredek (aluzja homoerotyczna); 2. Ferdyd[and] Urke (połączenie elitarności i wulgarności); 3. Ferdy Y Durke (Pferd – niem. koń, <i>dura</i> – otwór; czyli typowa dla młodzieży symbolika falliczno-waginalna (…).” Tu się musimy zatrzymać, albowiem nie jest istotne (to znaczy jest bezgranicznie istotne, lecz nie w tej chwili akurat), jakie to czwarte wytłumaczenie tytułu „z pełną powagą” zapodał genialny J. Paszek – nasze wstrzymanie akcji jest tu o tyle konieczne, że nieco dalej pada znamienna uwaga: „Gombrowicz nie znał angielskiego”. To przy tytule. A Później? Później pojawia się „ciotka” (a wcześniej „Dante” ze swoim „W życia wędrówce na połowie czasu…”, lecz dajmy spokój Dantemu – bo „ciotka”). Tu żeśmy nieco odetchnęli – może to i złośliwość była – bo o „ciotce” mamy dane nowsze i już wiemy, że nie tylko – jak nam o tym „Dodatek krytyczny” oznajmia – mógł zaczerpnąć ten motyw Gombrowicz z Boya „O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej ciotce”, ale może i z kiedyś tam znanej (a Mistrzowi naszemu znanej bez dwóch zdań) powieści Iwaszkiewicza (o czym niedawno pisano). I tak słowo po słowie niemalże, zdanie po zdaniu, akapit po akapicie – „Ferdydurke” zostało sprawdzone. Każdą linijkę sumienne oko krytycznego edytora przepatrzyło, do każdej niemal coś w „Dodatku krytycznym” zostało dopowiedziane. Dla nas, ferdydurkistów, to święto. Dla nas, ferdydurkistów, ten nieokiełznany traktat, który na 240 stron tekstu powieści odpowiada 600 stronami przypisów i adnotacji – to wydarzenie niezwykłe i – nie ma co tu ukrywać, łza w nieskorym ferdydurkowskim oku się kręci – początek niezwykłej ery. Całkiem nowej, choć po staremu ferdy.
Witold Gombrowicz, „Ferdydurke”, Pisma zebrane t.2. Opracował Włodzimierz Bolecki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.