Żyje koszmarami własnymi, ale żyje też koszmarami moimi, waszymi, być może żyje koszmarami nas wszystkich. Mówiąc o wszystkich, mam na myśli tych, którzy dotknięci zostali chociaż jednym z jego wielu wierszy. Umie cieszyć się i opisywać swoją radość, tak jak my nie umiemy, tak jak ja nie nauczę się – bo tego nie sposób jest się nauczyć – nigdy. Potrafi doświadczać uczucia straty i zrozpaczenia i opisywać je, tak jak my chcielibyśmy doświadczać ich i opisywać. Kiedy chce lub gdy ma taki kaprys, zmienia siebie, swoją autorską kreację i poetykę, nigdy nic z siebie, swojej autorskiej kreacji i poetyki nie tracąc. Kiedy pisze, jest w zgodzie ze sobą i ze światem, w zgodzie z odczuwaną w obliczu świata ekstazą i w zgodzie ze stale obecnym w świecie okrucieństwem. Kiedy pisze, jest w stanie wojny z sobą i ze światem, w stanie wojny z ekstazą, która go zawłaszcza, i okrucieństwem, które go rani. Żywiąc siebie i swoje pisanie skrajnościami, rozpięty między poetyką wszechobecnej grozy i poetyką totalnego zachwytu jest jednocześnie – i nie wiadomo, jak tego dokonuje, to jego najpilniej strzeżona tajemnica – mistrzem wczuwania się w stany pośrednie, mistrzem heretyckiego tao. Jeżeli przydaję mu cech prawie boskich, to z wdzięczności za to, że umożliwił mi obcowanie ze swoim kunsztem i wrażliwością, za to, że potrafił mnie oczarować. Jeżeli widzę w nim rozbawionego, uśmiechniętego demona, to z obawy, że przegapiłem moment, kiedy wziął moje czytelnicze zmysły i duszę w posiadanie. Ja, czytelnik ufający mu tak, jak żadnemu innemu poecie, myślę o splocie mojego i jego istnienia tak samo, jak ta mała dziewczynka, która w jednym z jego wierszy mówi: Dopóki będę żyć jak się należy / on będzie jak Cheops. A gdy tak myślę, wiem, podejmuję się nie lada wyzwania. Żyje ekstazami własnymi, ale żyje też ekstazami moimi, waszymi, być może nas wszystkich. Ukazuje mnie, wam, być może nam wszystkim granice języka i granice dającego się tym językiem wypowiedzieć ludzkiego doświadczenia. Ustanawia kanony, dzieląc czas na epoki przedpotopową i postšalamuńską. Wyznacza kierunki i trendy w poezji, po czym z wprost olimpijskim spokojem, niczym skupione na swojej zabawie dziecko, niszczy te właśnie kierunki i trendy w poezji, które wcześniej tak pieczołowicie kreował. Wskazuje. Opowiada. Kpi. Stawia na głowie i nazywa po imieniu. By nie wyjść na pospolitego gamonia, by nie dać się zabić tym stanom, w których jest bardziej demiurgiem niż człowiekiem, sam sobie ściera skrzydełka. Pamięta przy tym, że tak czy tak, wedle mądrości ludu: poeta jest zawsze potworem. Dla mnie, który trafiłem na jego przyprawiające o dreszcz w kręgosłupie wiersze, a może i dla was wszystkich, którzy dopiero co doświadczyliście jednego lub serii takich dreszcz, jest tajemnicą, której nigdy nikt nie ogarnie w całości. Tak być powinno, tak jest najsprawiedliwiej. Bo tajemnicą jest wiersz doskonały i tajemnicą jest każdy poeta, który pisze doskonałe wiersze. Poeta doskonały, nikt inny. Jedyny taki na świecie. Tomaž Šalamun.
Jakub Winiarski
Tomaž Šalamun, „Jabłoń”, przeł. Miłosz Biedrzycki i Katarina Šalamu-Biedrzycka, Zielona Sowa, Kraków 2004.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.