Od bycia gierczanym detektywem w stylu Chandlerowskiego, zawsze nieco zdemolowanego wewnętrznie Marlowa, do bycia opanowanym, zabójczo skutecznym Ranem, super-żołnierzem, a zarazem „jednym z dwóch ludzi, którzy znają dużą część prawdy” – taką drogę pokonał Torkil Aymor, bohater cyklu Marcina Przybyłka. Cały zaś cykl przeszedł drogę od cyberpunkowego, wypełnionego fajerwerkami wyobraźni, gadżetami i znakomitym poczuciem humoru tomu pierwszego, do iście space operowego, niezwykle miejscami podniosłego, refleksyjnego i gorzkiego „sztormu” w tomie ostatnim. Nie ma się czemu dziwić, dzieło pisane kilka lat musiało musiało dojrzeć. Na szczęście metamorfoza wyszła tylko na dobre, wszystko pozostało spójne i ta droga, na której zmienił się opisywany przez Przybyłka świat, a jego bohaterowie stali doskonalsi, jest prosta i konsekwentna. Oczywiście, nie obyło się bez niespodzianek. „Gamedec: Zabaweczki. Sztorm” to błyskotliwe i emocjonujące domknięcie wszystkich wątków i wyjaśnienie tajemnic, kryjących się za hasłami Mobillenium, Bestia, Way Dao. Ale czy tylko? Nie. To także w stopniu większym, niż w poprzednich tomach, wykład na temat życia, świata i rządzących nimi praw. Wykład, do którego Przybyłek dobrze swoich bohaterów – zwłaszcza Torkila (a właściwie trzech, sklonowanych w poprzednim tomie), mistrza Ranów Laurusa, oraz demonicznego Imperatora – przygotował. Nie miał zresztą innego wyjścia. Nawet najzagorzalsi fani takiego stylu, który polega na dialogowych bitwach á la „Fundacja”, poprzetykanych jedynie uwagami w rodzaju „Kontynuuj” albo „Mów dalej”, nie są dziś bowiem skorzy do wysłuchiwania pouczeń i przyswajania mądrości, o ile te nie zaskakują i nie mobilizują inteligencji czytającego w stopniu najwyższym i nie łączą się z brawurowo prowadzoną narracją. Przybyłek zrobił wiele, żeby zaskoczyć i zmobilizować, a narracja jest dynamiczna. Autor ten wie, że pisana na przyzwoitym poziomie literatura przekonuje, że świat jest do uratowania, ale dzieła ambitniejsze winny uczyć czegoś jeszcze. Pokazywać, że do ocalenia są tylko niektóre wartości. Honor. Poświęcenie. Lojalność. Poczucie solidarności z gatunkiem, będącym w swoich odruchach masą, którą łatwo manipulować. O tych wartościach jest tak naprawdę „Gamedec”, co nie przeszkadza jego rozrywkowemu charakterowi. Pewnie dlatego też tak wiele miejsca w „Zabaweczkach. Sztormie” poświęcone zostało na wyjaśnienie prawideł, leżących u podstaw funkcjonowania świata. Kosmosu tu zmyślonego, a jednak tak podobnego do naszego. Sytuację do tego stworzył Przybyłek idealną. Tytułowy „sztorm”, metafora zamętu, paniki i walki z siłami podobnymi do bezlitosnego żywiołu – stał się okazją nie tylko do wzmożenia tempa (w całym cyklu i tak zawrotnego), ale też do przypomnienia, czemu naprawdę służą opowiadane historie. Kiedy opadnie bitewny kurz, kiedy uciszy się sztorm, widać, co pozostaje. I można też zapamiętać gorzkie słowa Imperatora: „Ale nie tylko historia przeszłości jest kreowana. Historia przyszłości również. Zajmują się tym Fuhikowie. Future History Creators. Shoalba jest ich dziełem. (…) Powstaną o tym holofilmy, ruszy przemysł rozrywkowy, będą gry, opracowania naukowe, nie wszystkie zresztą do końca głupie. Przypomnij sobie własne obserwacje na temat aquamorfów. Chociaż dotyczyły nieistniejącej rasy, były odkrywcze, nieprawdaż? Ta kreacja to był kawał dobrej roboty.” Szkoda, że to już koniec.
Marcin Przybyłek, „Gamedec: Zabaweczki. Sztorm”, Super Nowa, Warszawa 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.