1.
Pamiętają Państwo bajkę Jeana de la Fontaine’a „Konik polny i mrówka”? Tę, którą tak świetnie spolszczył Władysław Noskowski:
Niepomny jutra, płochy i swawolny,
Przez całe lato śpiewał konik polny.
Lecz przyszła zima, śniegi, zawieruchy —
Gorzko zapłakał biedaczek.
„Gdybyż choć jaki robaczek.
Gdyby choć skrzydełko muchy
Wpadło mi w łapki… miałbym bal nie lada!”
To myśląc, głodny, zbiera sił ostatki,
Idzie do mrówki sąsiadki
I tak powiada:
„Pożycz mi, proszę, kilka ziarn żyta;
Da Bóg doczekać przyszłego zbioru,
Oddam z procentem — słowo honoru!”
Lecz mrówka skąpa i nieużyta
(Jest to najmniejsza jej wada)
Pyta sąsiada:
„Cóżeś porabiał przez lato,
Gdy żebrzesz w zimowej porze?”
„Śpiewałem sobie.” — „Więc za to
Tańcujże teraz, nieboże!”
Punktem wyjścia do rozważań nad szczęściem jest dla Paola Legrenziego, autora „Jak być szcześliwym” i wykładowcy na Uniwersytecie w Wenecji, współczesna wersja bajki o pasikoniku i mrówce, znaleziona w pracy M. Hollisa i E. Martina, „The Cunning of Reason”. Oto ta nowatorska, psychologią podszyta przeróbka znanej historii:
„Przez całe lato pasikonik żył beztrosko, a mrówka gromadziła zapasy.
– Postępujesz w sposób irracjonalny – upomniała raz pasikonika mrówka. – Kiedy nadejdzie zima, będziesz tego żałować.
– Prawda, będę bardzo nieszczęśliwy – odpowiedział pasikonik. – Ale moje postępowanie jest racjonalne. Być racjonalnym zbiega się z byciem szczęśliwym i w tym momencie odczuwana przeze mnie przyjemność przewyższa przyszły ból. Przyłącz się do mnie i śpiewaj do słońca!
– Moim zdaniem – odpowiedziała mrówka – być szczęśliwym to maksymalizować korzyści przez cały okres trwania życia. Nieszczęście i szczęście posiadają stałą wagę. Zatem jeśli chcę być racjonalna, muszę wziąć się do roboty i gromadzić zapasy na zimę.
Nadeszła zima i pasikonik zaczął odczuwać głód. Z prośbą o pomoc zwrócił się do mrówki.
– Chciałabym ci pomóc – odrzekła mrówka – ale, jako że jestem racjonalna, nie mogę przedkładać twojego dobra nad moje: ty nie masz nic do zaoferowania w zamian. Czy nie odczuwasz wyrzutów, że śpiewałeś przez całe lato?
– Odczuwam, i to bardzo – powiedział pasikonik. – Właśnie tak, jak przewidywałem. Ale teraz jest teraz, wtedy zaś postępowałem w sposób racjonalny. To ty postępujesz irracjonalnie, zakazując sobie udzielenia mi pomocy.
Mrówka zastanowiła się. Miała jednak tylko tyle zapasów, aby starczyło jej do końca zimy.
– Dla mnie teraz to całe życie – wyjaśniła. – Mogę ci jednak pomóc w inny sposób. Widzisz te liście na drzewie Epikura? Są przepyszne i odżywcze, ale się rozchorujesz. Ja nie mogę ich jeść, ponieważ kalkuluję szczęście, patrząc na cały czas życia. Dla ciebie jednak chwilowa ekstaza przewyższa przyszłe nieszczęście.
Pasikonik zjadł liście i rozchorował się.
– Warto było? – spytała mrówka konającego pasikonika.
– Teraz nie warto, ale wcześniej było warto – odpowiedział pasikonik.
Mrówka na to:
– Muszę ci coś wyznać, ale nie sądzę, aby to była dla ciebie dobra wiadomość. Istnieje antidotum.
– Szybko, mów! – krzyknął pasikonik.
– Sądzę jednak, że nie będziesz mógł go użyć – powiedziała mrówka – ponieważ najpierw sprawi, że będziesz się bardzo źle czuł i dopiero później cię wyleczy.
– Tak, to zła wiadomość – stwierdził pasikonik – gdyż ja nigdy nie inwestuję w przyszłe szczęście. Żegnaj.
Pasikonik umarł, a mrówka pędziła ponurą egzystencję, unikając okazji do szczęścia, które mogły przekształcić się w przyszłe nieszczęście. Kiedy była już bardzo stara, tak do siebie rzekła:
– To smutne nie móc prawie nigdy robić tego, co się chce, z drugiej strony prowadzenie szczęśliwego życia sprawia, że staje się ono bardzo ciężkie.”
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że takie są właśnie bieguny pojmowania szczęścia, takie alternatywne strategie. Albo bycie niefrasobliwym, liczącym tylko na doraźne przyjemności pasikonikiem, albo pracowitą, zapobiegliwą, ale mało spontaniczną i w gruncie rzeczy nie bardzo szczęśliwą mrówką. Jest to alternatywa fałszywa. W życiu nikt nie postępuje w tak modelowy sposób – nie miałoby to żadnego sensu. Można jednak skorzystać z tej opowiastki, drążąc temat szczęścia i jego dostępności. Tak właśnie zrobił Legrenzi.
2.
Jak pisze Legrenzi, św. Augustyn pierwszy podkreślał, że Rzymianie czcili boginię szczęścia, podczas gdy chrześcijanie czczą Boga obdarzającego szczęściem wykraczającym poza przemijalność i doczesność naszej ziemskiej egzystencji. „Ponieważ stwierdzić musimy – pisał Augustyn – że szczęście jest pełnią wszystkich naszych dążeń i nie jest jakąś boginią, lecz darem od Boga, ludzie nie powinni czcić innego boga poza Tym, który może obdarzyć ich szczęściem.” Rzuca się w oczy krytyczne nastawienie do bogini Fortuny, bijące z wypowiedzi Augustyna, wyraźna jest też sugestia, by stanąć po stronie silniejszego Boga, który – gdy w niego wierzyć – jeśli zechce, to obdarzy szczęściem. Nie należy to do głównego tematu tego artykułu, zwracam jednak uwagę, że tego typu wypowiedzi rozmaitych świętych są najlepszą bronią przeciw doktrynie, jaką próbują propagować. W kontekście takich wypowiedzi nie dziwią też słowa Nietzschego, który w „Poza dobrem i złem” pisał, iż szczęście jawi się ludziom słabym, zgodnie z jakimś kojącym lekiem i sposobem myślenia, na przykład epikurejskim czy chrześcijańskim, przede wszystkim jako niezakłócony wypoczynek, sytość, ostateczna jedność, jako „sabat sabatów”, by użyć słów – tak sformułował to Nietzsche – świętego retora Augustyna, „który również był takim człowiekiem”. Nie wnikając głębiej w ten spór, rzec można jedynie, iż nawet osoba nie bardzo orientująca się w temacie szczęścia widzi, że Rzymianie, ze swoim pańskim stosunkiem do panteonu, mieli więcej poczucia humoru, godności i rozsądku niż ktoś, kto traktuje szczęście jak towar, za który kupuje się wiarę. Cytowany przez Paolo Legrenziego autor eseju „Felicità”, Salvatore Natoli podkreślał, że „doświadczenie szczęścia nigdy nie może zostać całkowicie oddzielone od strategii osiągnięcia go. W tym znaczeniu człowiek zasługuje na nie”. Natoli przypominał też słowa Horacego (Pieśni, III, 29, 42-48): „Kto posiadł władzę rządzenia sobą, / z ręką na sercu rzec może co dzień: / żyłem, czy jutro pochmurne / niebo, czy słońce, w zgodzie // z każdym dniem będę, choć minionego / nie da się cofnąć w naturze rzeczy / ni biegu przeciwnych zdarzeń / odwołać i zniweczyć.” U Horacego – komentuje Legrenzi – szczęście rozumiane jako osobisty cel, mający zostać osiągnięty indywidualnie, łączy się z ideą, że świat zasadniczo wymyka się naszej kontroli, z rzadka jedynie poddając się naszym życzeniom. Stąd u Horacego epikurejskie przywiązanie do teraźniejszych przyjemności, stąd przekonanie, że przyszłość jest trudna do oszacowania i prawdopodobnie nieprzyjazna.
3.
Minęły epoki i szczęście stało się biznesem. Legrenzi ma tego świadomość, dlatego ironizuje na temat Amerykanów, którzy jako pierwsi na tak dużą skalę zainteresowali się sposobami osiągania szczęścia doczesnego. Oto nagle – pisze psycholog – Amerykanie znaleźli się w obliczu nowej granicy, już nie geograficznej, lecz psychologicznej – ze szczęściem. I to, pisze Legrenzi, co na początku XX wieku było w Europie, w Niemczech na przykład „pracą wypływającą z ducha”, czyli duchem, który jest wolny tylko, jeśli połączy się ze wspólnotą, zostało sprowadzone do recept i nakazów w stylu: „Myśl pozytywnie!”. Z miejsca widać, że graniczny duch „pozytywnie myślących” szkół amerykańskich różni się zasadniczo od Horacjańskiego fatalizmu. Tam, gdzie Horacy, idący za epikurejczykami, widział brak możliwości kontrolowania biegu wydarzeń, co skłaniało do planowania krótkoterminowego i cieszenia się tym, co przyjemne, już teraz, Amerykanie widzieli możliwość naginania świata do swojej woli, w czym pomagać miała kontrola, do jakiej każdy jest zdolny w swoim życiu. Według poety szczęście rodziło się przypadkiem, w chwilach, jakimi łaskawie obdarowuje Fortuna. Według pop-psychologów amerykańskich szczęście rodzi się z pozytywnego myślenia i własnej pracy nad osiągnięciem satysfakcji. Wspominanie o Ameryce ma sens, gdyż to tam po raz pierwszy, w Deklaracji Niepodległości zapisane zostało prawo każdego „do dążenia do szczęścia”. Szczęście, pisze Legrenzi, stało się w ten sposób składnikiem nowożytności i przekształciło w coś, co daje się realizować, jeśli tylko wytworzy się odpowiednie warunki. W ten sposób la chasse au bonheur (poszukiwanie szczęścia, droga szczęścia) przekształciła się w poszukiwanie well-being and satisfaction (dobrego samopoczucia i satysfakcji). Tak wygląda według Legrenziego krótki rys historyczny kwestii szczęścia.
4.
Najpierw Rzymianie, potem nie mniej buńczuczni i pewni siebie Amerykanie – niewiele było potrzeba, by narodziła się wielka idea: można zmienić nie tylko świat, lecz także samych siebie. Z niej zaś wynika następna: szczęścia można się nauczyć. Idea „zrób to sam”, tak charakterystyczna dla współczesnego myślenia Zachodniego, pisze Legrenzi, polega właśnie na samodzielnej nauce pod okiem eksperta. Stąd olbrzymia liczba poradników życiowych, oferujących „przepis na szczęście”. Wiele tych porad polega na głoszeniu możliwości pokonania wrodzonych lub nabytych skłonności. Psycholog kognitywista, jak Legrenzi, łatwo akceptuje fakt, który do autorów tych poradników zdaje się nie docierać: człowiek jest mentalnie „ograniczony” i nie należy dziwić się, że nie patrzy na problemy w sposób pełny, ze wszystkich punktów widzenia. Nie należy też dziwić się, że nie potrafimy we właściwy sposób przeprowadzić określonych rozważań i zgodnie z nimi podjąć decyzji. W tym miejscu Legrenzi ujawnia cel swojej publikacji: ukazać mentalne mechanizmy generujące poczucie nieszczęścia.
5.
Oto problem pierwszy, fundamentalny, jaki staje przed psychologiem zajmującym się szczęściem. Dlaczego, mając takie możliwości, częściej nie wytwarzamy warunków pozwalających nam być szczęśliwymi niż wytwarzamy? Odpowiedź najpopularniejsza, twierdzi Legrenzi, wiąże się z Darwinowską teorią ewolucji. Z punktu widzenia ewolucji umysłu to, co dzieje się na przestrzeni kilku wieków – pisze badacz – jest jedynie chwilą. A przecież w tej „chwili” dzieje się bardzo wiele. Dlaczego zatem dziwi nas, że nie zdołaliśmy pozbyć się nawyków i przyzwyczajeń nabytych w świecie, który przez tysiąclecia był tak różny od tego, w jakim żyjemy obecnie. W tym miejscu wywód Legrenziego nawiązuje, choć nie wie on o tym, do popularnej obecnie teorii „naszej wewnętrznej menażerii” (polecam książkę Neila Shubina o tym tytule; to zwięzłe opracowanie na temat, jak w naszym ciele i umyśle istnieją wciąż ślady 3,5 miliarda naszych dziejów) i teorii „trzech mózgów”, przedstawionej już ponad pół wieku temu przez Paula MacLeana. Teoria MacLeana, zestawiona z odkryciami innego tuza psychologii, Antonia Damasio, daje pogląd na to, jak bezwzględna walka toczy się nieustannie w naszym mózgu – walka ta toczy się obok koniecznej nam do przeżycia współpracy. Mówiąc w skrócie, chodzi o to, że najbardziej wysublimowana część naszego mózgu, kresomózgowie, w starciu z móżdżkiem, koordynującym motorykę, a zwłaszcza w starciu z układem limbicznym, czyli tzw. mózgiem gadzim, odpowiedzialnym za doświadczanie strachu, zdobywanie pokarmu czy seks – ma naprawdę niewielkie szanse, jeśli człowiek nie ćwiczy kontrolowania własnego umysłu. Tak pisze o tym niweczącym nasze cele i pragnienia działaniu mózgu gadziego Seth Godin w książce „Najmocniejsze ogniwo”: „Dlaczego ludzie podejmują autodestrukcyjne działania? Dlaczego ktoś pracuje na kartce przez tydzień i ani przez chwilę nie pomyśli, aby to jakoś zabezpieczyć albo sporządzić kopię bezpieczeństwa? Dlaczego przedsiębiorcy niemal ocierają się o sukces tylko po to, żeby potem zniweczyć całą swoją pracę pod wpływem chwilowego napadu strachu? Robimy tego typu błędy właśnie z powodu tego „my”. W naszej głowie rozlegają się dwa głosy, a nie jeden – jeden z nich znajduje się bliżej kręgosłupa i ma większy wpływ na substancje chemiczne kontrolujące nasze emocje.” Dlatego to właśnie on, nasz mózg gadzi, dochodzi do głosu. Mózg gadzi – pisze dalej Godin, którego wspominam, ponieważ stanowić może uzupełnienie wywodów Legrenziego – ma swój sposób walki, swoją pamięć i podejmuje działania zawsze, gdy chodzi o przetrwanie. Co istotne i co determinuje wiele ludzkich zachowań to fakt, że z chwilą uaktywnienia mózgu gadziego, nowsze części umysłu, takie jak subtelne kresomózgowie, odpowiedzialne za rozumowanie, mowę, orientację i inne wspaniałości, nie ma wielkich szans. Jak pisze Godin, naszemu wewnętrznemu gadowi trudno przemówić do rozumu. I to jest odpowiedź na pytanie: dla dlaczego nie wytwarzamy warunków pozwalających nam być szczęśliwymi? Nie wytwarzamy, ponieważ jesteśmy wewnętrznie sprzeczni i rzadko tylko, naprawdę rzadko dajemy radę kontrolować umysł na tyle, by wytworzyć warunki dla doświadczenia szczęścia, nawet gdy orientujemy się już, co jest potrzebne, a co zbędne. Pozwolę tu sobie na jeszcze jedną dygresję. W książce „Uzdrawianie gniewu. Moc cierpliwości z buddyjskiego punktu widzenia” Dalajlama odpowiada m.in. na pytanie o to, czy wszystkie nasze wady są jedynie nawykami umysłu i czy mogą, po zastosowaniu odpowiednich antidotów, zostać wyeliminowane? Oto odpowiedź Jego Świątobliwości: „Możemy zatem stwierdzić, iż negatywne emocje są wytworem uwarunkowania. Z buddyjskiego punktu widzenia ów czynnik warunkujący może pochodzić nie tylko z obecnego życia, ale również ze wcześniejszych żywotów.” Jeśli sformułowanie „wcześniejsze żywoty” potraktujemy jako odniesienie nie do reinkarnacji, lecz teorii ewolucji – słowa Dalajlamy korespondować zaczynają z teorią mózgu gadziego i „naszej wewnętrznej menażerii”.
6.
Rozważania nad psychologią posiadania i psychologią tracenia prowadzą badacza kognitywnego do stwierdzenia istnienia pewnego mechanizmu w ludzkim umyśle. A to pozwala na sformułowanie pierwszej zasady szczęśliwego życia. Oto fakt, że dany przedmiot jest mój – pisze Legrenzi – nawet jeśli nie przywiązałem się jeszcze do niego, sprawia, iż jego wartość rośnie w moich oczach. Prowadzi to prostą drogą do tego, że odczuwany żal w przypadku konieczności utraty czegoś, co już jest nasze, przewyższa przyjemność nabycia danego przedmiotu. I naprawdę – trzeba to raz jeszcze z całą mocą powtórzyć – rzecz nie w przyzwyczajeniu. Na stratę zareaguje żalem także ten, kto niedawno dopiero wszedł w posiadanie tego, co nagle utracił. Nie zdawanie sobie sprawy z istnienia i działania tego mechanizmu sprawia, że często mylimy wartość efektywną z wartością emocjonalną. Obie jednak sumują się w większy żal, kiedy to, co utracone, od dawna było w naszym posiadaniu. Skąd jednak to poczucie straty, jeśli coś było nasze na krótko? W tym miejscu Paolo Legrenzi zwraca uwagę na problem, jak go nazywa, „rozszerzenia ja”. Dawniej, twierdzi psycholog, świat, w którym naszej ja rozszerzało się, był stabilny, dziś jest o wiele bardziej złożony. I dziś strefa naszej ekspansji jest niezwykle burzliwa, w związku z czym łatwiej o straty, a w ich efekcie – cierpienie. Trudno się zatem dziwić, że my, ludzie, funkcjonujemy bardziej jak pasikonik z bajki niż jak mrówka. I nie ze względu – co Legrenzi podkreśla – na charakter czasów, lecz ze względu na stały i skonsolidowany mechanizm kognitywny. Co więcej, zysk nigdy nie przekreśla uczucia nieszczęścia związanego z wcześniejszą stratą. Zatem – obwieszcza Legrenzi – pierwszą zasadą szczęśliwego życia jest starać się zmniejszyć potencjalne straty, albo inaczej – zmniejszyć strach przed potencjalnymi stratami. I trzeba pamiętać, że im bardziej nasze ja jest rozszerzone, im więcej wysiłku wkładamy w zdobywanie dla naszego ja nowych terytoriów (przedmiotów i wszystkiego innego), tym więcej nasze ja wciela zjawisk i procesów pozostających poza naszą kontrolą.
7.
Podobnie jak w przypadku teorii przepływu Mihaly’a Csikszentmihalyi’ego, historia szczęścia opowiadana przez włoskiego uczonego dotyka kwestii kontrolowania własnego umysłu. To śmieszne, a nawet żałosne, jednak żal za domniemanymi stratami albo też za straconymi zyskami naprawdę może uczynić nas nieszczęśliwymi. Natomiast, dodaje Legrenzi, strach przed przyszłymi stratami z pewnością czyni nas niespokojnymi. Legrenzi cytuje w tym miejscu Montaigne’a: „Moje życie przepełnione było okropnymi nieszczęściami, do których w większości nie doszło.” (Anegdota ta znana jest też w wersji Marka Twaine’a, lubiącego powtarzać, że jego życie obfitowało w wydarzenia przerażające, a niektóre z nich wydarzyły się nawet naprawdę.) Jaka jest zatem według Legrenziego najbardziej skuteczna strategia zapobiegania niepokojowi? Polega ona, twierdzi psycholog, na nauczeniu się kontrolowania własnego umysłu. A przede wszystkim na przejmowaniu się jedynie tym, co znajduje się pod naszą kontrolą. Czyli tym, czemu możemy zapobiec albo co możemy zmienić, jeśli już się wydarzy. Jak mawiali bohaterowie „Króla szczurów” Jamesa Clavella, amerykańscy żołnierze uwięzieni w japońskim obozie podczas drugiej wojny światowej: „Nie przejmuj się rzeczami, na które nie masz wpływu.” To zdumiewające, jak bardzo ludzie przeceniają swoje możliwości kontrolowania wydarzeń. Seria eksperymentów przedstawiona w „Jak być szczęśliwym” jest tego najlepszym dowodem. Metody radzenia sobie z własnym umysłem, tak często prowadzącym nas w kwestiach szczęścia na manowce, są według Legrenziego dwie. Po pierwsze musimy zwracać baczniejszą uwagę na, jak on to nazywa, granice czasowe i przestrzenne. Spróbujmy nauczyć się operacji zwanej „przemieszczeniem”, a polegającej na zobaczeniu wydarzenia, które jest, dajmy na to, przyczyną naszego cierpienia, z perspektywy. Spróbujmy, radzi Legrenzi, przenieść konsekwencje szkody w to, czym będzie nasze życie za miesiąc, rok, dziesięć lat. Albo rzutujmy w przyszłość siebie i zobaczmy, czy to, co dziś jest tak bolesne, nadal jest takie, jeśli spojrzymy na to jak gdyby minęło sporo czasu. Granice przestrzenne natomiast uda nam się zobaczyć lepiej, kiedy skonfrontujemy jedno wydarzenie z innym i porównamy uczucia, jakie w nas wywołały. Prawdopodobnie w trakcie tego eksperymentu dojdzie do pojawienia się „efektu kontrastu” i wydarzenie, które nas spotkało w rzeczywistości, w zestawieniu z wydarzeniem gorszym, okaże się nie tak dotkliwe. To tylko sztuczki, powie ktoś. Tak, to prawda. Sztuczki i pozory. Są one jednak całkiem niezłą odpowiedzią na pozory, jakie wytwarza umysł, dowodzący nam istnienia czegoś, co wcale nie jest bardziej prawdopodobne od czegoś wręcz przeciwnego. Jak na przykład nieszczęście od szczęścia.
8.
Jednak czy szczęście jest przeciwieństwem nieszczęścia? Zaskakująca odpowiedź brzmi: nie. Nieobecność nieszczęścia, stwierdza Legrenzi, nie wiąże się z osiągnięciem szczęścia, czego dowodem choćby mrówka z bajki, dochodząca pod koniec swojego życia do takiej właśnie konkluzji. Na pewno jednak występuje w życiu emocjonalnym korelacja, polegająca na tym, że im ktoś mocniej odczuwa dotykające go nieszczęścia, tym mocniej również przeżywać będzie szczęście, jakie go spotka. Doświadczenia i eksperymenty prowadzą włoskiego psychologa do jeszcze jednego twierdzenia na temat szczęścia. Wszystko, a zwłaszcza sposób przeżywania emocji wskazuje na to, że mądrą rzeczą – tak brzmi twierdzenie, które warto pamiętać – jest dozowanie szczęścia. Nie chodzi o to, by nie pragnąć niczego. Rzecz w tym, by nauczyć się nie pragnąć wszystkiego naraz.
9.
Kolejny problem dotyczy poziomu naszych aspiracji. Nauka udzielana przez tych, którzy podchodzą do szczęścia ekonomicznie, jest prosta: podejmując decyzję co do swoich działań w momencie, kiedy stajemy w obliczu dwóch możliwości (opcji), musimy wybrać tę, która zapewni nam maksimum szczęścia. Czy chodzić ma jednak o szczęście trwałe, satysfakcję rozwijającą naszą jaźń, jak to nazywa Mihaly Csikszentmihalyi? Czy może o przyjemność – prostą, relaksującą, nie dającą szansy na rozwój, ale zaspokajającą też jakieś potrzeby? Legrenzi uważa, że dokonując takiego wyboru powinniśmy brać pod uwagę dyskonto czasowe, to znaczy: powinniśmy zestawić absolutną wartość jakiegoś dobra z mijaniem czasu. Jaki będzie efekt? Czas niweluje poczucie zarówno szczęścia, jak nieszczęścia – twierdzi Legrenzi i ma na poparcie swoich słów kolejne eksperymenty i doświadczenia. Z tych eksperymentów, badań i refleksji wynikają – i to jest sedno pracy autora „Jak być szczęśliwym” – następujące wskazówki: Pierwsza reguła: wydarzenia przyjemne wchodzące w skład sekwencji, która wcześniej czy później wymagać będzie od nas akcji czyniących nas czasowo nieszczęśliwymi, odłożyć na później. Druga reguła: postarać się wcielić w jedną ciągłą sekwencję „inwestycje”, czyli koszty materialne i symboliczne, które zaprowadzą nas do pozytywnego celu, który nawet jeśli będzie odległy, uczyni nas w końcu szczęśliwymi. Trzecia reguła: kosztować przyjemność, rozkładając w czasie rozkosz kilku miłych wydarzeń, nawet jeśli wydarzyły się równocześnie. Czwarta i, jak pisze Legrenzi, kluczowa reguła brzmi: wychodzić zawsze od tego, co psychologowie definiują jako nisko poziom aspiracji. Czyli podchodzić do każdego przedsięwzięcia ze skromnymi oczekiwaniami, minimalnymi i podzielonymi celami, włączonymi jednak w jedną sekwencję. Początkowe dosyć skromne nadzieje – konkluduje badacz – uczynią bardziej prawdopodobnym zadowolenie z pierwszych osiągnięć i możliwy stopniowy, aczkolwiek powolny wzrost poziomu aspiracji. Wedle tej reguły szczęśliwy jest nie ten, kto zadowala się małym, lecz ten, kto najpierw zadowala się bardzo małym, potem małym, i tak dalej – on na koniec ma szansę być bardzo szczęśliwy.
10.
Jaką radę ma jeszcze Paolo Legrenzi dla ludzi myślących o szczęściu i poszukujących go? Przede wszystkim – twierdzi w rozdziale pt. „Miara zysków i strat” – należy ograniczyć obszar naszego ja do niewielu przedmiotów. Najlepiej symbolicznych, nie materialnych. Nie wolno też traktować czasu jako inwestycji produkującej korzyść – w tym miejscu obruszą się wszyscy, dla których „czas to pieniądz”, lecz warto wysłuchać do końca. Trzeba nauczyć się rozpoznawać „karykatury szczęścia” i umieścić psychologicznie, życiowo nieuniknione chwile nieszczęścia w ciągłych sekwencjach wydarzeń, które mogą zakończyć się „wzrastająco”. Musimy – głosi z naciskiem Legrenzi – tradycyjną ideę Opatrzności, która dostarczała schematu interpretacyjnego skierowanego na cel „oczekiwanej szczęśliwości”, uczynić immanentną. Musimy – dodaje – wychodzić od skromnych ambicji, nie obciążając się dodatkowo podczas drogi. Jeżeli tego dokonamy – pisze Legrenzi – to dzięki swego rodzaju mistrzowskiej inwersji zdołamy spojrzeć na wszystko, co zbędne a pozostające w naszym posiadaniu jako na więzi, a nie korzyści. A kiedy już „mentalnie” wyzwolimy się z tego – dodaje na koniec tego bardzo poruszającego fragmentu – nie będziemy spontanicznie mówić „niewiele mam, ale jestem wolny”, jak gdyby strata była jakimś wyzwoleniem. Powiemy raczej: „jestem wolny, choć mam niewiele (ale w przyszłości będę mieć trochę więcej”)”. Do takich wniosków prowadzi spojrzenie na zagadnienie szczęścia w życiu ludzkim okiem psychologa kognitywisty. Dalsza część książki Legrenziego skupia się na psychologii bycia nieszczęśliwym. Badacz proponuje testy, dokonuje krótkiego przeglądu cech, jakie stają się dominujące w depresji, a następnie proponuje kilka technik odbudowujących wiarę w siebie i polepszających, przynajmniej w teorii, nastrój. Warto zapamiętać z tego dwie konkluzje. Po pierwsze jest tak, że dążymy zawsze do uznania za przyczyny danego skutku te akcje, które naszym zdaniem pozostają pod kontrolą tego, kto je wykonał; w przypadku dwóch i więcej działań dążymy do uznania za oczywiste tego, co już się wydarzyło i do pojmowania ostatnich wydarzeń jako tych, które mogą zostać zmodyfikowane. Po drugie, w wydawaniu opinii o tym, co się wydarzyło, a co nie, za system odniesienia przyjmujemy nie dzieje świata, czyli daty wydarzeń, lecz dzieje naszego umysłu, czyli momenty, w których my dowiedzieliśmy się o wydarzeniach. Ta nasza strategia myślenia o wydarzeniach jest, co widać gołym okiem, bardzo subiektywna, zatem łatwo podlegająca wpływom. A że mamy też skłonność do mieszania oznak i przyczyn – sprawa komplikuje się dodatkowo.
11.
Ostatnia części książki Legrenziego zawiera polemikę z koncepcją bardzo znanego, amerykańskiego badacza szczęścia, Martina Seligmana. Włoski uczony posiłkuje się w tym miejscu pracami innego krytyka doktryny Seligmanowskiej – Robyna Dawesa. Dawes był, pisze Legrenzi, jednym z najostrzejszych krytyków Seligmana, a właściwie dzieł popularyzujących jego prace i – co Legrenzi podkreśla – skutków, jakie dzieła te wywołały w Stanach Zjednoczonych. Punkt widzenia Dawesa jest – zdaniem Seligmana – powrotem do zdrowego rozsądku. Dawes utrzymuje, że „przesadny” optymizm, jaki jego zdaniem jest elementem teorii Seligmana, może przemienić się w trwałe złudzenie na własny temat i na temat świata. Dawes dowodzi, że optymizm, owszem, prowadzi do szczęścia, lecz jedynie wtedy, kiedy pozytywnej wizji przyszłości towarzyszy długa, trudna i wytrwała konfrontacja ze światem i własnymi słabościami. Tylko wówczas – pisze Legrenzi – odniesiemy sukces. A i to nie zawsze. Zdaniem Dawesa – i ten punkt musi szczególnie pasować włoskiemu badaczowi, który już na początku swojej książki zgłosił votum separatum wobec tego, co robią Amerykanie – powodzenie tez Seligmana uznać należy za wskaźnik egoistycznego narcyzmu, jaki charakteryzuje znaczną cześć współczesnej kultury amerykańskiej. Ze względu na swoistą jarmarczną akrobację – pisze Legrenzi – zapomina się, że różowa wizja życia jest nie tyle skutkiem pewnego stylu wyjaśniania zdarzeń, ile rezultatem efektywnych konfrontacji z otoczeniem, dzięki utrzymywaniu stałych z nim kontaktów. W tym miejscu Paolo Legrenzi formułuje zasadniczą dla swojego wywodu tezę, która brzmi: To osiągnięcie wyznaczonych sobie celów dzięki wytrwałemu i mądremu zaangażowaniu determinuje optymistyczną i pełna zaufania wizję, a nie odwrotnie. Prawda jest jednak, że w niektórych chronionych kontekstach, jak miejsca rozrywki i pracy wyższych i uprzywilejowanych sfer, odnosimy wrażenie, że osoby są szczęśliwe, jak gdyby rodziły się już optymistami i zgodnie naturalnym stanem rzeczy musiały na swojej drodze napotkać powodzenie. Chodzi tu jednak raczej – pisze Legrenzi – o złudzenie, które utrwala się w tego rodzaju otoczeniach właśnie dlatego, że są chronione przed surową konfrontacją ze społeczeństwem i przed scenariuszem stałej rywalizacji, w której żyją mniej zamożni śmiertelnicy. W oparciu o takie wnioski – pisze dalej Legrenzi – Dawies buduje swoją radykalną krytykę „egoistycznego i młodzieńczego indywidualizmu wpisanego w bezkrytyczne zachęcanie do szczęśliwego życia”. Co prowadzi do „zagrożenia banalnością, jeśli nie wręcz głupotą.” Dawes podejmuje, zdaniem Legrenziego, tradycję filozoficzną zapoczątkowaną przez Wittgensteina, a którą znać też w słowach Natolego, które cytuje: „Kto bowiem jest szczęśliwy, rzadko deklaruje swoje szczęście, po prostu przekazuje je. Takie zachowanie staje się jaśniejsze, jeśli pomyślimy o tym, kto cierpi, kto, wręcz przeciwnie, zamyka się w swoim bólu, kryje go, dopóki nie zdoła zapanować nad nim albo objawia go aż do granic bezwstydności, w skrajnej potrzebie, kiedy czuje, że nie mógłby żyć bez litości innych.”
12.
Mimo ogólnej aprobaty dla prac Robyna Dawesa, Legrenzi podejmuje krytykę Dawes’owskiej krytyki Seligmana. Krytyka, jakiej Dawes poddał dzieło Seligmana ma, pisze Legrenzi, swoje racje, ale tylko wtedy – dodaje – jeśli skierowana zostaje pod adresem wytwórców szczęścia, praktykantów przekształcających złożone teorie w proste recepty. Nie ma natomiast ta krytyka podstaw, jeśli chciałaby zanegować fakty i rezultaty doświadczeń. Z teoretycznego punktu widzenia – pisze Legrenzi – dwie osoby mogą w trakcie swojego życia napotkać taką samą ilość szczęścia co nieszczęścia. Odróżnia te osoby jedynie sposób wyjaśniania rzeczy, który sprawia, że jedna postawi problem swoich niepowodzeń, a druga nie. Druga skoncentruje się za to może na „swoich” sukcesach, na serii spraw, które potoczyły się dobrze, uznając to za normę, której nie ma potrzeby tłumaczyć, bo nawet jeśli zdarzyły się chwile przeciwności, to był to, jak uzna, wyjątek (do wyjaśnienia). W ten sposób podczas gdy jedna osoba uznaje za oczywisty optymizm i ma optymistyczną wizję świata, druga zrzędzi i uważa, że życie to – Legrenzi używa tego frazesu – padół łez. Co istotne, zauważa Legrenzi, człowiek o optymistycznej wizji świata będzie bardziej ciążył ku innym ludziom i rozszerzając swoje ja będzie wykazywał się umiejętnością ofiarowania. To da mu radość. Będzie to radość z nieświadomego uczucia ekspansji, a nie zagarnięcia. Myśl tę wiąże Legrenzi znów ze słowami Natolego, który tak pisał o szczęściu: „Szczęście jest zatem uczuciem ekspansji. Stąd słynna formuła Spinozy: felicitatem in eo consistere, quod homo suum esse conservare potest (Eth. P. IV, XVIII): szczęście polega dla człowieka na możliwości zachowania własnego bytu. Nietzsche udoskonalił definicję Spinozy, mówiąc, że człowiek może zachować się naprawdę tylko, jeśli się rozwija, gdyż w momencie, kiedy przestaje się rozwijać, w jakimś stopniu zaczyna umierać.” Słowa Natolego pasują – co warto podkreślić – zarówno do głównych założeń twórcy teorii dezintegracji pozytywnej, Kazimierza Dąbrowskiego, jak też do podstaw teorii przepływu, opracowanej i doskonalonej latami przez Mihaly’a Csikszentmihalyi’ego. Obydwaj ci psychologowie stwierdzili w sposób nie budzący już dziś wątpliwości, że tylko stały rozwój ku coraz wyższym wartościom i aspiracjom może stać się dla człowieka źródłem autentycznego szczęścia. Legrenzi o tym nie pisze, ale jest blisko.
13.
Szczęście rozumiane jako radość jest czymś – twierdzi Legrezni i jest to najsłabszy punkt jego teorii – co można ukazać, ale czego nie da się opisać, a już tym bardziej wyjaśnić. Człowiek nieszczęśliwy – takiego argumentu używa Legrenzi na poparcie chybotliwej tezy – żyje w innym świecie niż człowiek szczęśliwy. Nieszczęśliwy czuje się bezsilny, niezdolny do przemienienia swojego życia. Wydaje mu się, że to otaczający go zewnętrzny świat pozostający poza jego kontrolą jest dla niego źródłem nieszczęścia. Ale jednocześnie tłumaczy on niezmienność świata brakiem talentów, czyli swoimi osobistymi cechami. Takie cechy nie wydają się podlegać modyfikacjom, gdyż zostają przedstawione – sobie samemu i innym – jako permanentne i niezmienne. Tak zostaje zrealizowany nietykalny manewr kognitywny. W ten sposób osoba nieszczęśliwa zyskuje dwie rzeczy: przyjmuje silną i niemożliwą do zafałszowania teorię o swojej smutnej egzystencji i zbija argumenty tych, którzy chcieliby wyjaśnić jej, że może się zmienić. Osoba nieszczęśliwa patrzy na świat, wychodząc od swojego ja, a to, co widzi z jej uprzywilejowanego punktu obserwacji, nie może zostać przez nikogo podważone. Nikt bowiem nie może zastąpić jej u źródeł jej pola widzenia.
14.
Książka Legrenziego prezentuje główne mechanizmy odpowiedzialne za zablokowanie szczęścia”, czyli procesy, w wyniku których nie pozwalamy sobie na bycie szczęśliwymi. Nie wystarczy jednak – pisze w „Podsumowaniu” badacz – zablokować odczuwanie nieszczęścia, by automatycznie poczuć się szczęśliwym. Nieszczęście nie jest bowiem – co zostało udowodnione doświadczalnie – przeciwieństwem szczęścia. Dlatego też opanowanie wiedzy na temat mechanizmów kognitywnych odpowiedzialnych za poczucie psychicznego dyskomfortu zwanego nieszczęściem nie gwarantuje komfortu (szczęścia). Jest tylko jednym z podstawowych warunków umożliwiających jego pojawienie się. Niemożliwą do przezwyciężenia kwestią w podejmowaniu problemu szczęścia za pomocą narzędzi psychologii naukowej – kończy swoją książkę Legrenzi, wyraźnie oddzielając uprawianą przez siebie dziedzinę od hochsztaplerskiej i rozpanoszonej pop-psychologii – jest fakt, że oświecają nas one odnośnie ograniczeń naszego umysłu. Zatem mówią nam w większym stopniu o uwarunkowaniach do bycia nieszczęśliwymi niż o szczęściu samym w sobie. Można przypuścić za Wittgensteinem – pisze Legrenzi – że świat osoby szczęśliwej nie zawiera tych samych faktów, co świat osoby nieszczęśliwej. Jednak świat człowieka szczęśliwego jest „in toto światem bardziej rozległym”. Dlatego ściśle rzecz biorąc ten, kto jest naprawdę szczęśliwy, w ogóle o tym nie wie. A osobą nieszczęśliwą jest ta, która potrafi dojrzeć granice swojego świata, granice wyznaczone przez jej niezadowolenie. Na końcu Paolo Legrenzi umieszcza dedykację: „Książka ta jest zatem dedykowana wszystkim ludziom nieszczęśliwym, gdyż świat ludzi szczęśliwych jest całkiem inny i o nim nie da się mówić.” Dedykacja ta jest tyleż sympatyczna, co błędna w swojej konkluzji. O świecie ludzi szczęśliwych można powiedzieć coraz więcej, niekoniecznie jednka przy pomocy języka oferowanego przez – cenne z innych powodów dziełko – „Jak być szczęśliwym”.
Paolo Legrenzi, „Jak być szczęśliwym”. Przeł. Lucyna Radziewicz. Oficyna Wydawnicza Arché, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2005.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.