Ta książka to fantasy stworzona na kanwie mitów i legend jakuckich. Tak. I niby jest prosta. Oto trzynastolatek Egris po śmierci swojego przyszywanego dziadka-szamana szykuje się do przejścia rytuału inicjacji, po której wioska to jego uzna oficjalnie za następcę zmarłego. Nie dochodzi jednak do tego, ponieważ pojawia się samozwaniec i oszust, a Egris, musi wyruszyć w niebezpieczną, szamańską wyprawę, by odzyskać kawałek straconej, jak mu się zdaje, duszy, i by pokazać, kto jest prawdziwym szamanem. Wyprawa nabiera tempa, pojawiają się towarzysze: koń bohatera – Bębenek, mały duch pomocniczy kikituk, poskładany z kości i gałganków, nieudany krwiożerczy demon tupilak zwany Iwaszką lub Pałuszkinem, oraz niezwykle groźny śpiewający wojownik Ellej zwany Synem Wilka i Tujaryma, jedna z wielu Córek Ognia (ma ich on tyle, że nigdy nie wie, która jest która). Ta doborowa ekipa ma w końcu, jakże by inaczej, nie tylko pomóc Egrisowi, lecz także zbawić świat przed niszcząca wszystko Rudą Sforą, która zjawiła się nie wiadomo skąd i obraca wszystko w perzynę. Tak to wygląda, mnie więcej. Po pierwszych kilkudziesięciu stronach czytelnik tej brawurowej prozy ma prawo być zachwycony. Pomysłowością, wiernością legendarnych realiów, fabułą. Po następnych stu najprawdopodobniej ulegnie chwilowo tak zwanemu oczarowaniu, będącego stopniem wyższym zachwycenia, gdyż podziw musi budzić w tej prozie jej język, bogactwo niezwykle charakterystycznych postaci, narracja z naprawdę licznymi zwrotami akcji, narastające, umiejętnie dawkowane przez autorkę napięcie. Po dalszych dwustu pięćdziesięciu pojawić się może jednak obawa, że książka tak świetnie zapowiadająca się, tak finezyjnie prowadzona i tak doskonale do tego miejsca napisana jednak rozleci się od natłoku zdarzeń, rozbije o własną wewnętrzną konstrukcję, załamie pod własnym ciężarem. Lecz nie, tak się na szczęście nie dzieje. Narracja prowadzona przez Kossakowską wytrzymuje, wątki elegancko zazębiają się i finalizują, a epilog wprowadza perspektywę dodatkowo wzbogacającą sens opowieści. I dlatego po lekturze ostatnich stron nie pozostaje czytelnikowi nic innego, jak trwać przez moment w zachwycie, smakować ten misterny plan, na jakim oparła swoją szamańską opowieść Kossakowska. I może się zdarzyć, że przyjdzie czytelnikowi na myśl, kiedy już „Sforę” odłoży, iż prawdziwą szamanką, tak zwaną szamanką narracji, jest tak naprawdę autorka.
Maja Lidia Kossakowska, „Ruda sfora”, Fabryka Słów, Lublin 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.