1.
Czemu Chrystus (vel „jezu”), którego postać przewijała się w latach wcześniejszych w liryce Honeta dość często, stał się w „mojej” jedynie skromnym i jakby z lekka wyautowanym „widzem”? Czemu sakramentalne „amen”, jakim Honet zakończył swego czasu kilka swoich mocnych, szyderczych, a bywało, że i bluźnierczych w wymowie wierszy, zastąpione zostało innymi słowami – łagodniejszymi, mniej drapieżnymi? Nie wiem. Czemu – to znowuż ruch chyba w drugą stronę, od neutralności ku wyostrzeniu obrazu – „wydmuszka” z wiersza „berlin” stała się nagle „ikoną”? Nie wiem tym bardziej. Być może Roman Honet – poeta, który już dawno uznany został za cokolwiek enigmatycznego, hermetycznego i może nawet – przez przeciwników – brnącego w ciemność lirycznego wyrazu – postanowił dowcipnie żywioł enigmatyczności, hermetyzmu, ciemności i – to na pewno – niespodzianki wzmóc i podkreślić, czyniąc w ten sposób wiele dla ożywienia akademickiej krytyki literackiej, z jej pasją do porównywania i wytyczania linii rozwojowych. Nie wiem. Nie mam pojęcia. Jakkolwiek by zresztą nie było: proszę się nie dać zwieść. Wiersze z trzech poetyckich książek Romana Honeta zaprezentowane pod wspólną nazwą „moja” jako wiersze z „alicji”, „pójdziesz synu do piekła” oraz tomiku „serce”, to nie tylko wznowienie trudno dziś osiągalnych tytułów pod jedną okładką, to przede wszystkim zaprezentowanie liryków i poematów Romana Honeta w nowych, częstokroć bardzo odbiegających od pierwotnych, wersjach autorskich.
2.
Cóż, prawem autora jest zmieniać i udoskonalać dzieło, prawem wierszy jest ewoluować pod czujnym i krytycznym okiem tego, kto je napisał – krytykom i recenzentom nie pozostaje w tym miejscu nic innego – i to jest też moja, przyznaję, nie taka znów komfortowa sytuacja – jak wybrać jedną z dwóch opcji: pisać o książce, która ma tytuł „moja” tak, jakby wiersze w niej zamieszczone były wersjami jedynymi i kanonicznymi, bądź też pisać o „mojej”, co i rusz sięgając do tomików wydanych lata temu i sprawdzając, w jakim to kierunku poszły i jak daleko zaszły zmiany wprowadzone przez Romana Honeta. Przyznaję, kusiła mnie druga opcja. Kusiła tym bardziej, że chętnie bym się z Romanem Honetem pospierał o to, czy na przykład wstrząsająca, blasfemiczna w wersji pierwszej – z tomu „pójdziesz synu do piekła” – „Modlitwa nr 1” („Przed nami znowu ciemna sala, mój Chryste; / nie ma antybiotyku na zacieki mrozu. // Na medalionach ziemi / listopad. Gips. // Amen.”) faktycznie zyskała, gdy stała się – w wersji z „mojej” – uładzoną, pozbawioną bluźnierczego ostrza (i dużych liter), estetycznie wysmakowaną i – czy potrzebnie? – powiększoną o dwa wersy z „pożogą – snem dawnym”, „świecącym bagnetem” i „omszałym supłem dłoni” – „modlitwą pierwszą” („przed nami znowu ciemna sala, mój widzu, / nie ma powodu na konwulsje mrozu. // na ceramicznej ziemi / listopad. pożoga – sen dawny, // teraz spisany świecącym bagnetem, / omszałym supłem dłoni, // który urósł”)? Spór byłby, mam pewność, nieunikniony. Tym bardziej, że w wierszach z „pójdziesz synu do piekła” Roman Honet zmian wprowadził najwięcej, a to była moja, do opublikowania „baw się”, ulubiona książka tego poety. Ale… Jako się rzekło: prawem, dobrym i niezbywalnym prawem autora jest zmieniać, przepracowywać, demolować, komponować od nowa oraz robić ze swoimi tekstami wszystko, czego domaga się własny geniusz. I Roman Honet, czy to się komuś podoba czy nie, z owego prawa skorzystał. Wybieram zatem bramkę numer jeden. Będę pisać o tomiku „moja” bez sięgania do tomików osobnych.
3.
Świat, w jaki rzucony zostaje czytelnik tych wierszy, to od początku nie jest przyjemny świat. To świat, gdzie „wszystkie miejsca pobielone, / pochlapane wapnem” („a. epilog” z „alicji”). To świat kontrastów, zderzania porządków, świat, gdzie na dobry początek możemy spodziewać się tylko, że ujrzymy „chude kobiety idące wzdłuż / torów. jeszcze rozgrzane / powietrze, duszący pył na cienkim / negatywie słońca, śmiech rozkrzewiony / w mózgu – szaleństwo i śmiech” („[całopalne ofiary z pokrzyw]” z „alicji”), a na koniec czeka nas może tylko „biała legenda o łodziach i ich dziecinnych sternikach, / o nas siostry i bracia w ostrych wnętrzach kul” („biała legenda o łodziach i ich dziecinnych sternikach” z tomiku „serce”). To świat, w którym „ból liczy swoje stado, mrok / nawołuje, ale to już zostanie policzone na inny / rachunek, który być może zapłacimy / w latach. (…)” („[fermentacja śliwek, gruszek]” z „alicji”). Chcielibyśmy wiedzieć, kto w tym świecie rządzi? Oto nazwany przez poetę władca: „zawsze ten jeden, / nieobliczalny porządek śmierci, / narodzin, i tyle lat minęło, / oceany, zgony” („oceany, zgony” z „alicji”). Kim jest w tym świecie poeta, kim jest ten, który „mówi w wierszu”? Z nielicznych fraz, jakie mogłyby służyć tu za podporę i definicję, wybieram końcowy fragment „modlitwy o lato”, jednego z najpiękniejszych, najczystszych w wyrazie wierszy Romana Honeta, w którym pisze on: „(…) brudną łopatą // wykopuję cię z ziemi, lato minione, / i rzucam w ciemny prąd rzeki”. Wybieram ten właśnie fragment, ponieważ jest w nim to „lato minione”, które tak często w wierszach Honeta pojawia się, a także dlatego, że „ciemny prąd rzeki”, o jakim wspomina Honet, kojarzyć się musi z „ciemnym nurtem” kosmosu, jaki straszył innego naszego pisarza (co zostało dokładnie w „Ciemnym nurcie” M.P. Markowskiego opisane).
4.
Jest jeszcze jedno w cytacie, którym chciałbym nieco odsłonić autora nieskorego do wyrazistszych, poetyckich obnażeń i wolącego jakby z boku komentować świat, który tak do końca na bycie i stanie z boku mu nie pozwala. Jest ten podwójny gest: wykopywanie z ziemi i rzucanie. Gest ostry, z jednej strony przypominający założycielskie wersy Seamusa Heaneya z wiersza „Kopać”: „Pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym / Tkwi przysadziste pióro. / Nim będę kopać.” (Przeł. P. Sommer). I przypominający również, choć to już dalsze być może skojarzenie, „Kadysz za nienarodzone dziecko” Imre Kertésza, gdzie czytamy: „Jak mogłem wytłumaczyć mojej żonie, że moje pióro jest moją łopata? Dlatego piszę, że muszę pisać, dlatego piszę, że co dzień mnie poganiają, bym głębiej rył łopatą i mocniejszym, słodszym głosem wyśpiewywał nuty własnej śmierci.” (Przeł. E. Sobolewska) Jest to wreszcie gest każący potwierdzić intuicje Andrzeja Franaszka, który dostrzegł w liryce Honeta podobieństwo do malarstwa Bacona i w pełnych ekspresji, żarliwych słowach pisał: „Dziecko i śmierć, przecież to Wojtkiewicz – podpowiada młoda, błyskotliwa pani krytyk, lekko ironicznie się uśmiechając. Rzeczywiście, coś w tym jest – ten rozpad, groza, niepewność konturu. Ja jednak wolę myśleć o Francisie Baconie, o tych upiornych pociągnięciach pędzlem, które zamazują jego płótna i zarazem nadają im przerażającą ekspresję, jak choćby wiszącemu w hamburskiej Kunsthalle „Studium do portretu”, z którego rozbrzmiewa makabryczny, oszalały śmiech. Ile w wierszach Honeta krwi, martwoty, śmierci! Nawet bliskość, seksualność miesza się z żalem, żar przeradza w konwulsje, miłość jest niczym oddanie się pod topór, niweczenie: „baw się – / mówię – nie ma rzeźni prócz ciebie, / i ciało kładę przed tobą jak toń […] / nadzy biegniemy / na spotkanie straty”. Krew gnije, toczy ją kadaweryna, trupi jad.” („Gazeta Wyborcza” z dn. 18.08.2008, wyd. internetowe). Można też, myślę, w komentowanej frazie, biorąc pod uwagę dynamikę czasownika „rzucać”, dosłuchać się potwierdzenia rozpoznań krytycznych Mariana Stali, który tak o wydanym niedawno „baw się” Romana Honeta pisał: „Dawne i nowe wiersze Romana Honeta łączy ze sobą strategia tworzenia, którą można nazwać nastawieniem na obraz. Wiersze Honeta są na ogół mniej lub bardziej spójnymi (albo: mniej lub bardziej luźnymi) ciągami obrazów, czasami przekształcających się w urywkowe, raczej naszkicowane niż wyraźnie narysowane, zdarzenia i sytuacje. Niewiele w tych wierszach bezpośrednich wyznań i refleksji, nie ma wysuniętego na pierwszy plan portretu tego, kto mówi; są za to obrazowe sugestie i odpowiedniki przeżyć, jest mocna aura czyichś egzystencjalnych doświadczeń.” („Tygodnik Powszechny” z dn. 02.09.2008, wyd. internetowe).
5.
Czy daleko odbiegłem od tematu, jakim jest książka „moja”? Nie bardzo. Prawdopodobnie – tak mi się zdaje – nie da się bardzo od poezji Romana Honeta odejść w komentarzu, gdyż jest w niej ten wir, w który wciąga – jak to określił, odrobinę w tym miejscu sarkając na silne spiętrzenie i nadmiar, Andrzej Franaszek – „lawina porównań czy metafor, wizualnych mgnień, które wczepiają się w siebie bez chwili wytchnienia, tworząc zamkniętą, coś w środku skrywającą całość.” Komu jednak taka lawina niestraszna, komu dobrze z niedającą wytchnienia poezją mgnień i metafor, komu po drodze z całością tak – po czterech opublikowanych książkach widać to już wyraźnie – obsesyjną, a jednocześnie wciąż tak bardzo ukrywającą owo tajemnicze „coś”, rdzeń czy sedno (które jednak – to nawias dla tego tekstu kluczowy – każe przeczuwać, jak wielkie, głębokie i drastyczne prawdy są tutaj objawiane, jak doskonale jest tutaj budowany świat inny, par excellence poetycki) – ten w „mojej” odnajdzie swój – poetycki – świat. Fragment świata, który wciąż stwarza się, rośnie, wzbogaca. Prawdziwy świat. Inny.
Roman Honet, „moja”, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.