Z okładki ostatniego „Scientific American” (2/2012) tytuł: „Lek na starość. Nowy sposób na długowieczność”. W środku rozemocjonowany David Stipp pisze o lekach, mogących opóźnić rozwój nowotworów, cukrzycy i licznych tzw. chorób podeszłego wieku. Tym samym odwołuje się do prastarego pragnienia ludzkości: powstrzymać śmierć. Powiedzieć można: rzeczywistość znów goni fantastykę. A ta znów jest – taka jej, obok doświadczania godziwej rozrywki, rola – krok przed nią. Tym razem fantastyka jest znów do przodu za sprawą powieści „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich” Drew Magary’ego. Książki, która już narobiła szumu, a zapowiada się, że zrobi go jeszcze więcej. Marzec 2090 roku. Anton Vyrin, pracownik Departamentu Ograniczenia znajduje twardy dysk, zawierający pliki z sześćdziesięciu lat, być może najważniejszych w historii ludzkości. To pamiętnik (teraz mówi się: sieciowy dziennik) Johna Farrella, jednego z pierwszych ludzi, którzy zdecydowali się na kurację usuwającą gen starzenia. Zapiski osobiste z rozmów i spotkań przeplatają się z artykułami prasowymi, mejlami, a nawet ogłoszeniami rządowymi. Farrell był niezwykle skrupulatny, przez co jego zapiski są jedynym w swoim rodzaju opisem historii świata tuż przed, jak mówi narrator, Korektą. Opowieść zaczyna się w 2019. Świat obiega sensacyjna wiadomość o wynalezieniu leku na śmierć, ludzie cieszą się lub złorzeczą – od tej pory nic nie będzie już takie samo. Od tej pory umrzeć można tylko gwałtownie lub w wyniku wyniszczającej choroby – koniec ze śmiercią „na starość”. Sytuacja wymyka się spod kontroli. Przynajmniej w Stanach, bo Chińczycy u siebie z miejsca wprowadzają tatuowanie dat urodzenia na ciele każdego; ale nie każdy rząd jest totalitarny i tak bezlitosny. Zamętowi w kręgach władzy towarzyszy chaos wśród zwykłych obywateli. Trzeba przemyśleć kulturę, notuje Farrell, widząc, jak możliwość uniknięcia śmierci (najpierw blokowana przez rząd USA, potem zalegalizowana) staje się z dnia na dzień wylęgarnią problemów, jakich świat nie widział. Małżeństwo? Nie ma sensu. „Obiecałem – mówi do adwokata od rozwodów jeden z tych, którzy zażyli lekarstwo, a teraz myślą, co dalej z życiem – iż spędzę z tą kobietą resztę swojego życia. Ale sądziłem, że będzie to najwyżej siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt lat. A teraz mam z nią wytrzymać przez następny tysiąc? To jakiś absurd!”. Takich absurdów jest więcej. Producenci filmowi chcą, by młodociani gwiazdorzy zażyli lek, by już zawsze mogli grać niedorostków w serialach przynoszących krociowe zyski. Pewna matka decyduje się podać lekarstwo ośmiomiesięcznej córce, bo chce zachować ją taką, jaką jest teraz i nie ma prawa, które by tego zabraniało. Ojciec Johna, marzący wcześniej jedynie o tym, że po śmierci dołączy w niebie do dawno zmarłej żony, pod wpływem kolegów decyduje się na kurację, po czym dociera do niego, że skazał się na wieczystą mękę bycia starcem wśród wiecznych młodych. To tylko fragment zmian, zaburzeń, komplikacji, o jakich można przeczytać w „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich”. Książka otrzymała niedawno nominację do nagrody Philipa Dicka i po lekturze łatwo stwierdzić, dlaczego. Temat jest aktualny. Lekarstwa na starzenie jeszcze co prawda nie ma i być może nigdy nie będzie, lecz coraz częściej słyszy się, że ktoś nad tym pracuje. Drew Magary przemyślał, co by było gdyby ludzkość uporała się z umieraniem naprawdę. Wnioski, do jakich doszedł, są oszałamiające. A że podał je w postaci znakomicie napisanej, dowcipnej, błyskotliwej powieści – tym lepiej dla nas. Masz jeszcze czas, Czytelniku, zastanowić się, czy naprawdę byś tego chciał. Tylko pamiętaj, mądrzy ludzie twierdzą, że wartość życia wzrasta, im bardziej odcina się ono od – jak pisał Gide w „Pokarmach ziemskich” – „bardzo mrocznego tła śmierci”. Czy naprawdę chciałbyś, aby nie było tego tła? Czy wierzysz, że bez niego nadal wszystko byłoby tak samo świetnie widoczne?
Drew Magary, „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich”. Przeł. Grzegorz Komerski. Prószyński Media 2012.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.