Zrozumiałam: piękne jest to, co będąc tym, czym jest, jest jednocześnie czymś innym.
K. Miłobędzka
1.
„Te teksty – uprzedza w odautorskim „…A to było tak” Krystyna Miłobędzka – pisały się raz po raz w ciągu czterdziestu lat.” O dziwo, zauważy od razu każdy, kto sięgnie po tę publikację, nie wpłynęło to na spójność „W widnokręgu Odmieńca” – książka jest jednolita, a szwy niewidoczne. „Pisały się wtedy – dodaje zaraz Poetka – kiedy próbowałam dowiedzieć się, kto to jest dziecko i co to jest teatr. Pytania, na które sobie odpowiadałam, są pytaniami o początek: początek myślenia, początek języka, początek wyrażania siebie przez Każde z nas.” W tym miejscu wypada zatrzymać się i zdecydować o rzeczy niebagatelnej. A mianowicie: jak czytać ten osobisty zbiór, który choć w podtytule, jak gdyby dla podkreślenia, ma słowa „teatr, dziecko, kosmogonia”, to tylko pozornie…
2.
Pozornie, ale też bardzo serio (paradoks, który się zdarza) książka Krystyny Miłobędzkiej jest zbiorem zbieranych przez wiele lat i zapisanych trybem eseistycznym refleksji i uwag o teatrze Jana Dormana (1912-1986) wychowawcy, reżysera, twórcy i wieloletniego, jak informuje stosowny przypis, dyrektora (1951-1979) Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie, który stworzył oryginalną formę teatru poetyckiego, opartego na strukturze dziecięcej zabawy. I w rzeczy samej jest to książka, która traktuje o licznych zasługach, konceptach, przedstawieniach i całej w ogóle, jak ją Krystyna Miłobędzka rozumie i interpretuje, metodzie Dormana. Pierwsza więc możliwość czytania „W widnokręgu…” jest taka, że zatrzymamy się na tym poziomie „książka o teatrze Dormana” i wtedy – nie mam złudzeń – mało kogo to zainteresuje. Ale jest inna możliwa lektura. Jest szansa czytania „W widnokręgu Odmieńca” inaczej, ponieważ jest tu, w tym zbiorze, ukryte coś więcej niż tylko opowieść o na pewno fascynującym, lecz mimo wszystko prowincjonalnym geniuszu, którego porównywanie z Szekspirem – a dokonuje takiego porównania w pewnym miejscu swej książki Miłobędzka – wygląda, na dziś, cokolwiek ryzykownie. Zostawmy to więc. Zostawmy tym bardziej, że jest tu – i na tym radzę się skupić, taka lektura da, moim zdaniem, najwięcej – opowieść, dla której Jan Dorman ze swoim teatrem jest tylko punktem wyjścia, może nawet dość przypadkowym pretekstem. I o tej też opowieści mówią zdania z „…A to było tak”. To opowieść o każdym (Każdym), bo każdy (Każdy) z nas ma początek, a nawet kilka początków: własnego myślenia, języka, a wreszcie tego, co najważniejsze – wyrażania siebie. To opowieść, w której tytułowy „Odmieniec” i „dziecko” z podtytułu, nic nie tracąc ze swojej ważności, stają się dodatkowo metaforą twórcy, poety. I tak też to widzi chyba Miłobędzka, skoro napisała te zdania: „Sytuacja dziecka i twórcy w świecie wydaje się modelowym przykładem sytuacji granicznej – bycia pomiędzy tym, co indywidualne, a tym, co zbiorowe; tym, co nieuświadomione, a tym, co świadome; tym, co niewyrażalne, a tym, co da się wyrazić. I taka też jest sytuacja Odmieńca w teatrze, a sam Odmieniec stanowi widoczny przykład tej pograniczności. Jest metaforą dziecka i twórcy.” Jeżeli o mnie chodzi, bardzo smakuje mi taka myśl, że wszystko, co w człowieku twórcze, to z Dziecka. Albowiem dorosłość, wiadomo: konwenans, sztywność, mechanizm, tryby, i forma, a w skrajnych przypadkach Gombrowiczowska „gęba” – niestety – trwała.
3.
Podobnym tropem, jak widzę, idzie w swoich rozważaniach Krystyna Miłobędzka. „Wiek XX nazywamy często – pisze w rozdziale „…To samo jeszcze raz…” – wiekiem odkryć i znajdujemy na to liczne argumenty. Niemal wszystkie wynalazki codziennego użytku, z których dziś korzystamy, powstały w tym stuleciu, a z kolei uczeni twierdzą, że ostatnie kilkadziesiąt lat przyniosło nauce więcej nowych jakości niż całe dotychczasowe poznanie w ciągu kilku tysięcy lat. Ale kto wie, czy największym odkryciem XX wieku nie jest dziecko.” A nawet nie tyle dziecko, chciałoby się delikatnie skontrować i dopowiedzieć, ile dziecięcość, dzieciństwo, pewna postawa w człowieku, najsilniej objawiająca się w latach tuż po urodzeniu, która jednak potrafi trwać dużo dłużej niż przewidziany społecznie okres adolescencji. Dlaczego to zatem dziecko jest takie ważne? Miłobędzka odpowiada na tak postawione pytanie w wielu miejscach, można powiedzieć wręcz, że całą ta książka w pewien szczególny sposób mówi o niezwykłej ważności dziecka (także „dziecka w człowieku dorosłym”), jest też tu jednak pewna odpowiedź podana wprost. Pisze Miłobędzka w rozdziale pt. „Zabawa i teatr”: „Dziecko, poeta, twórca ludowy, człowiek pierwotny czy na przykład starożytni Grecy obdarzają „życiem” przedmioty martwe, zjawiska natury, powołują nieistniejące w rzeczywistości istnienia nie dlatego, żeby zaludnić nimi wszechświat, ale dlatego, że tylko w ten sposób mogą (potrafią, umieją) poznawać świat, wyrażać w nim swoje myśli, swoje uczucia czy przeczucia wobec świata. W ten sposób odnajdują w nim własne miejsce, określają swoje istnienie wobec innych istnień.” To powoli zbliża nas do zasadniczego tematu tej książki: pytania o moc kreacyjną ludzkiego umysłu i kosmogonię.
4.
W rozdziale „Alicja w krainie rzeczywistości”, będącym po części egzegezą fragmentu „O tym, co Alicji odkryła po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla, a po części wykładem na temat pracy umysłu dziecka, które stara się poznać i zrozumieć świat, czytamy: „Najświetniejsze dokonania literatury, których bohaterem jest dziecko, nieodmiennie mają za swój przedmiot właśnie czynności kosmogoniczne. Aby je przeprowadzić wiernie i świadomie, w imieniu nieświadomego własnych mechanizmów poznawczych bohatera, stawiają dziecko w sytuacji obcego, „odmieńca”. Sytuują je zawsze na pograniczu dwu światów: dobrze znanego, najbliższego otoczenia – i rzeczywistości dziwacznej, niezrozumiałej, w której panują niepojęte prawa. Niejasna, nieciągła struktura tych utworów wyraźnie bliższa jest strukturze dawnych kosmogonicznych mitów niż spójnej narracji epickiej.” I dalej: „Najświetniejsze dokonania sztuki dla dzieci nie są więc opowieściami o poznawaniu świata, lecz inscenizacjami procesu poznawania. Nie chcą dostarczać informacji o świecie, lecz na zgromadzonym swobodnie, bardzo różnorodnym materiale, przeprowadzają operacje umysłowe, które dziecko wykonuje samodzielnie, kiedy poznaje świat. Włączając odbiorcę do uczestniczenia w tym procesie, uświadamiają sam proces. Są nie werbalizacjami, lecz metaforami poznania.” O czym tu mowa? Czyż nie o tym, że tylko rozpoznając w sobie „dziecko”, „odmieńca”, postać usytuowaną „na pograniczu dwu światów: dobrze znanego, najbliższego otoczenia – i rzeczywistości dziwacznej, niezrozumiałej”, jesteśmy w stanie dokonywać aktów twórczych, jesteśmy w stanie poznawać rzeczywistość – i tylko tak? To bardzo, jak to się mówi, otchłanna myśl, ale ta książka w ogóle ma swoje naprawdę głębokie przepaście i lodowate wiry, co nikogo nie powinno dziwić, w końcu To Ta Autorka napisała.
5.
A ta autorka, proszę PT Czytelników, może pisać, o czym się jej żywnie podoba. Ponieważ i tak dotknie tematów najważniejszych, fundamentalnych. I oświetli je, jak tylko Ona potrafi. Ku zadziwieniu.
Krystyna Miłobędzka, „W widnokręgu Odmieńca. Teatr, dziecko, kosmogonia”, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.