1.
„Słoń”. Późne, ostatnie opowiadania Carvera. Czytam zachłannie. Zacząłem wczoraj (20.05.2011 r.) w metrze, wracając z warsztatów Pasji Pisania. Zacząłem od końca, od „Sprawy do załatwienia”, traktując ten tekst o umierającym Czechowie jako probierz całego tomu. Historia śmierci Czechowa. Śmierć jako sprawa do załatwienia. Podoba mi się to. W końcu, czym innym miałaby być? I ten skołowany kelner w obliczu tak zwanego majestatu śmierci, znajdujący się tuż obok zwłok geniusza i myślący jedynie, jak podnieść korek od szampana z dywanu, skupiony jedynie na tym. Obrazek ironiczny? Melancholijny? Cyniczny? Dowód Carvera na to, że śmierć jest taką samą sprawą do załatwienia, jak sprzątanie? Jest w tym coś z „Upadku Ikara” Breugla. Wielkość ginie, znika, umiera, a świat toczy się dalej. Trzeba podnieść korek. Przecież musi być posprzątane. Dla żyjących. Są sprawy do załatwienia. A śmierć jest tylko jedną z nich, niczym więcej.
2.
Drugie opowiadanie, pierwsze w zbiorze, o matce. O umieraniu, które przytłacza, nie pozwala odetchnąć. O lęku, który nie pozwala zadomowić się w świecie, życiu. Matka głównego bohatera, narratora, zaprasza na pożegnalną kolację. Jill, żona narratora, zgadza się, ale z oporami. Rzecz w tym, ile już było takich pożegnalnych kolacji. Matka bowiem nigdzie nie zagrzewa miejsca, nosi ją, bywa nawet, że wraca tam, skąd uciekała, psiocząc i narzekając. Tym razem jednak jest inaczej. W trakcie kolacji, słuchając zrzędzenia matki, narrator pojmuje nagle, że to już koniec, matka umrze niebawem, kiedy wyjedzie nie zobaczą się już, jej szaleństwo zniknie wraz z nią. Narrator nikomu nie mówi o tym, co zrozumiał, tyle że widać po nim, że coś się stało. Do końca jednak pozostaje opanowany. Gra przed matką i żoną, przed najbliższymi? Tak, gra. Jak każdy grałby na jego miejscu. Gra czułość nieudawaną. Oscarowa rola. I wybitna proza. O miłości nie do wyrażenia. O ciszy, w której dzieją się rzeczy najważniejsze, podczas gdy ona pozostaje ciszą, milczeniem. Porażką. Ale tu, zdaje się sugerować Carver, zwycięstw w ogóle nie ma i być nie może. W czym zatem problem?” „– Co tam takiego zobaczyłeś, skarbie? – pyta Jill. – Opowiedz mi.” Bohater nie odpowiada. Myśli tylko: „Co tu jest do opowiadania.” I zostaje jeszcze tylko do zanotowania kilka zdań. Dwa obrazy, dające się sprowadzić do banalnej formuły, mówiącej, że takie jest życie. Carver robi to po mistrzowsku. Pokazuje, że takie jest życie.
3.
Para z opowiadania „Ten, kto spał w tym łóżku” – Jack i Iris – zostaje obudzona przez telefon. Pijana nieznajoma domaga się rozmowy z Budem. Iris i Jack nie mogą zasnąć. Zaczynają rozmawiać. Rozmowa zbacza nagle w kierunku wyznań na temat lęków związanych ze śmiercią. „Kto wie, na co umrzemy?” – mówi Iris. I zaczyna się wyliczanie. A potem gra, jak by to nazwał Eric Berne, w „Co kogo boli?”. Konkluzja. Jack jest poirytowany obrotem zdarzeń, męczy go ta rozmowa i stwierdza: „Ty nie wiesz i ja nie wiem. Oto cała nasza wiedza. Razem wziąwszy, nie wiemy nic.” Potem notuje jeszcze w myślach: „Siedzimy tak razem, wpatrując się w wezgłowie i stolik nocny. (…) Wygląda to tak, jakby ten, kto spał w tym łóżku, uciekł w popłochu. Wiem, że odtąd ilekroć spojrzę na to łóżko, będę pamiętać ten moment. Coś tu się dzieje, ale nie wiem dokładnie co.” To ostatnie zdanie jest kwintesencją mądrości Carvera. Jego bohaterowi wciąż łapią się na tym, że widzą, czują, są pewni, że „coś tu się dzieje”, tyle że nie potrafią nazwać tych stanów, nie znajdują sposobu, by określić, z czym mają do czynienia. Jack próbuje. Rano wie, że tego, co zostało powiedziane, nie można cofnąć. Podejmując próbę nazwania tego, co miało miejsce w nocy po telefonie pijanej kobiety, stwierdza, że czuje się, jakby „przekroczył jakąś niewidzialną linę”. Tylko taki obraz, taką metaforę znajduje. Będąc zresztą przekonanym, że to nie załatwia sprawy.
4.
„Bliskość”, „Menudo”, tyłowy „Słoń” i „Kosy zapieczone w cieście” też nie pozostawią nikogo obojętnym. Ten zbiór późnych tekstów to siedem arcydzieł, które można postawić obok takich carverowskich klasyków, jak „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości” czy „Katedra”. Proza najwyższej próby.
Raymond Carver, „Słoń”. Przeł. Hanna Pustuła-Lewicka. Czuły Barbarzyńca Press 2011.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.