1.
Najpierw jest tutaj motto z prozy Laury Riding. Dłuższy cytat zaczynający się od zdania, które i późny Czesław Miłosz mógłby w przystępie rozpaczy napisać: „Koniec świata polegał na tym, że nie było nieba.” Ale to nie od motta z Riding, choć na pewno jest ważne, chciałbym zacząć. Chciałbym zacząć od wiersza „Biały” z cyklu „Widmo zimy”, od jego wersów: „strach puszcza i już lepiej w mroku / mieszać wiotkie sny z rozcieńczoną jawą, / mdleć coraz mocniej bez słońca, hibernować / z niedoboru barw. zaraz się otwierają / jakieś ciepłe wnętrza, sen ogniem podszyty, / baśń podszyta ciałem.” To ważne wersy i sporo, jak myślę, mówiący o poezji Fiedorczuk cytat, ponieważ występująca w nim Gombrowiczowska kategoria „podszycia” daje się zastosować więcej razy i więcej dzięki niej można z tej poezji wydobyć. Jest bowiem w liryce Fiedorczuk takie, mam wrażenie, generalne „podszycie”, naprzemienne „podszywanie się pod siebie” dwóch co najmniej języków odziedziczonych przez tę autorkę po, jak by to Harold Bloom powiedział, jej wielkich prekursorach. Jednego języka Ashbery’owskiego, zakorzenionego w słynnym nurcie poezji amerykańskiej, filtrowanej u nas przez nietuzinkowe postacie Sosnowskiego, Pióry, czy późnego Zadury; i drugiego, może nawet nie języka całego, a słownika – tego, który właśnie podszywa się, miesza się, zjawia nieoczekiwanie i świetnie komplikuje sprawę – słownika, który nazwałbym słownikiem straty, melancholii, słownikiem nieco tylko ukrywanego cierpienia, a miejscami na pewno bólu i rozpaczy. Że tak języki, słowniki mieszają się w tej poezji, że jeden tu drugi podszywa, o tym, wydaje mi się, mówią już choćby ostatnie wersy otwierającego tę książkę liryku „Lądy i oceany”: „Tak czy inaczej, odmęt ma swoje prawa. / Ciała poniekąd stałe, mamy przecież łzy, a te są w każdym słowie: // bo sól jest na końcu języka i jest kropką nad i.” Tak, „odmęt ma swoje prawa” i można używać poetyckiego języka „stopnia zero”, lecz zawsze gdzieś w nim pojawi się ta „kropka nad i”, ta „sól na końcu języka”, te „łzy”. Czyli to wszystko, co dotyczy tych zwłaszcza, o których da się powiedzieć zdaniem z wiersza „Szuflada”: „Niektórzy kolekcjonują opiłki przeszłości.” Julia Fiedorczuk kolekcjonuje „opiłki przeszłości” i pisze o tym i wierszem i poetycką małą prozą. Dlatego to nie tylko jest poetycki „sen ogniem podszyty, / baśń podszyta ciałem” („snem” i „baśnią”, proszę zwrócić uwagę, byłaby utopia języka wypranego z emocji, języka niemożliwego o tyle, o ile świadomie jest się „ogniem” i „ciałem”), to jest również poetycka ekstaza podszyta lękiem, spis strat podszyty spisem nieuniknionych w okoliczności straty – zysków; to są dwie strony medalu; więc pełnia.
2.
Waham się – ale tylko trochę – czy nie uznać tej książki za przede wszystkim zbiór wierszy miłosnych, lub o miłości w przeważającej mierze mówiących. Pewnie bardziej to drugie, gdyż, jako się rzekło, są tu dwa (przynajmniej dwa) języki (słowniki), z których jeden jest, albo przynajmniej próbuje być ostentacyjnie schłodzony, cool, a drugi, przeciwnie, stwarza napięcie i podwyższa emocjonalne temperatury w wierszach; i są tu, co też już zostało powiedziane, dwie strony medalu. A więc mamy tu z jednej strony opisy miłości, opisy radości miłosnego posiadania, a z drugiej liczne opisy tracenia, obrazy odchodzenia, wykańczania się nietrwałych uczuć. W klimat tej części tomu, specjalnie zresztą jakoś niewydzielonej, dobrze wprowadza krótka proza „Niezamierzona inwentaryzacja wspomnień”. Julia Fiedorczuk pisze w niej: „Potem cierpienie nie jest już tylko sprawą wnętrza. W pełni twojego życia ja się chylę ku końcowi. A tamtej jesieni bywały chwile głębokiej mądrości, czułości. Jezioro jak oszlifowany bursztyn, taki stan umysłu. (…) Doprawdy, trzeba wreszcie powyrzucać te rupiecie. Kto będzie chodził w tym swetrze? Kto przeczyta te książki? Nikt.” To uczucie straty, ta melancholijność związana, jak to zazwyczaj bywa, z utraconym jeszcze się pogłębia. Pogłębia się jej odczucie wyrażone szczególnie w takich utworach, jak „A delikatna rozpacz lgnie do małych rzeczy”, gdzie poetka stwierdza: „straszna jest bliskość ciała, jej niezręczny ślad. / Bezwzględny bucik, szafa ciepłych ubrań / i czuję się jak chybiony prezent. // Ponieważ płakać za tobą, za tobą, / to nie do zniesienia! Poniekąd żywi / może się jeszcze spotkamy, / w rzeczach / obliczam szanse na nagość. // Błąd w pożądaniu: nie ma cię tam, gdzie cię widzę. / Biorę ze sobą twój cień. / I rozpuszczamy się w krajobrazie pojemnym jak morze, / gościnnym jak wiersz.” I jakąś puentą dla tego może być chyba zdanie z wiersza „Kochankowie na otwartym morzu”: „Miała już odtąd wiedzieć, że tęsknota / nie dobiega końca, że nie ma kresu żałoby.” Tego samego, proszę zauważyć, wiersza, w którym dalej w także bardzo charakterystycznym kontekście padają tytułowe tej książki słowa: „Jeśli się dobrze przyjrzeć, znajdzie się całą kolekcję / brakujących ogniw. Paralaksa księżyca. / Ponadto: maszyna do pisania w bardzo dobrym / stanie. Pojazdy i parafrazy. Zmarnowane szanse. Zieleń. / To jest planeta rzeczy zagubionych. // I ja teraz jedną z nich, pomyślała.”
3.
O sztuce poetyckiej mówią w tym tomie bardziej wprost dwa wiersze. W utworze „Bardo”, jak można przypuszczać, Fiedorczuk nawiązuje do Derridiańskiej definicji poezji, która – jak zapewne wszyscy pamiętają, więc tylko w skrócie przypomnę – jest według filozofa „jeżem na autostradzie”. Fiedorczuk – znów podszywając jeden język drugim, tym razem język filozofii podszywając (wzbogacając) metaforą choroby – tak to ujmuje: „Moja choroba jest ciepła i pulsuje jak serce / jeżątka skulonego pod liściastym kocem / pośród drzew, które zachodzą atramentem.” Drugi wiersz mogący zostać uznany za mini-wykład <i>ars poetica</i>, to „Pani Midas”, zaczynający się tak: „świat przemienia w słowa. / lodowata biel. elegancka czerń. / obraz nabity w butelkę jak filigranowy ogród / z roślin nieprawdziwych lub bardzo / nieprawdopodobnych. zima trzyma się gleby.” Po połączeniu w jedną myśl tego, o czym mówią osobno te dwa wiersze, zobaczyć można świadomość poetki, która wie, w czym tkwi jej siła (ona „świat przemienia w słowa”) i w czym jest jej słabość (to jej „choroba”, bo wtedy żyje się „pośród drzew, które zachodzą atramentem”).
4.
Na końcu jest tutaj piękny liryk „Spis strat (i zysków)”, którego końcowe strofy warte są przytoczenia: „Wszystko jest pożegnalne. Nagła ostrość / widzenia, późnym rankiem, w czerwcu, / po wiośnie, która wsiąka w ląd. Chłód. / I na policzkach mam zapowiedź deszczu, / kropla, potem kolejne. Biegiem do domu, / ja i całkiem nowa // dziewczynka, którą cieszy deszcz / więc mówi do mnie mamamamamamama”. Ale nie o nim chciałbym mówić, gdyż jest w tym zbiorze jeden wiersz szczególny, vilanella pt. „Echo”. Wiersz ten w całości brzmi tak: „Ponieważ znika się z niedoboru miłości / ciało ulega atrofii, śmierć wchodzi w duszę / i nie ma mowy o nagości. // W słowach nie ma już ani kropli wolności, / nie ma oddechu tylko szron i sztuczne krajobrazy; tak znika się z niedoboru miłości, // idzie się na samo dno nocy. W ciemności / sączy się bezcielesny, przymusowy lament / i nie ma mowy o nagości. // Wszystko rozgrywa się w samotności. / Wszystko, czyli głos, gra samego głosu, / ponieważ znika się z niedoboru miłości, // albo się siebie zatraca w wielkiej ilości / powtórzeń. W królestwie znaków / nie ma prawdziwej nagości. // Taki los: jesteś, ale cię nie ma. / Twoje sylaby są ciężką pracą żałoby. / Ponieważ znika się z niedoboru miłości / i nie ma mowy o nagości.”
5.
Powinienem w tym miejscu zakończyć, ale szkoda mi jeszcze kilku niewykorzystanych w recenzji cytatów. Podaję je tu więc bez komentarza, tylko po to, by mogli Państwo zobaczyć, jaka jeszcze potrafi być poezja Julii Fiedorczuk. W wierszu „Rybacy” pisze ona: „Nie wiem jak nie chcieć mieć ciebie / na własność, doskonała chwilo. Chłodne / warkocze wiatru, jego czysty głos.” A w wierszu „Trzeba być ulotnym jak lilia”: „Cień cienia. Czteroręka Lakszmi / rodzi się z odmętów. Ty jesteś aniołem // przynoszącym zmierzch. / Sypiesz na powieki piasek, sen, // czuły kochanek, zabiera ciało jak morze.” I już naprawdę na koniec fragment małej prozy „31 wierszy miłosnych”: „A serce odlicza sekundy. Myślę: przyłożyć dłonie, żeby wyzdrowiało. Ciało tego mężczyzny jest przyjemne w dotyku. Mam potem w palcach musowanie, jak po głaskaniu drzew. A jego miłość jest jak ulga nocy po upalnym dniu. Zawsze tutaj.”
Julia Fiedorczuk, „Planeta rzeczy zagubionych”, Biuro Literackie, Wrocław 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.