Le Clézio, noblista za rok 2008, znany jest ze swoich, jak można je chyba nazwać, pism utopijnych. Marzenie o szczęśliwej, mlekiem, miodem i mądrością płynącej krainie w „Uranii”, „Raga” będąca pochwałą ziem niemal nietkniętych ręką ludzką, a teraz – u nas – „Meksykański sen albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki” – to tylko niektóre z pomysłów i tytułów dzieł pisarza, który poza cywilizacją zachodnią upatruje ratunku dla świata, jaki znamy. Z książek, o jakich wspomniałem, „Meksykański sen” jest bodaj najmocniejszym wyrazem stosunku Le Clézio do kultury. To esej gwałtowny, napisany z olbrzymim zaangażowaniem i – trzeba powiedzieć – dość jednoznaczny ideologicznie. Jak wygląda to ideologiczne nacechowanie w prozie Le Clézio? Bardzo jest elegancko i kunsztownie podane, to po pierwsze. „Z jednej strony – pisze metaforycznie Francuz – jest Hiszpanów sen o złocie, sen pożerający, bezlitosny, sięgający czasami szczytów okrucieństwa; sen absolutny, jakby chodziło nie tyle o bogactwa i potęgę, ile o odrodzenie się we krwi i gwałcie, o osiągnięcie mitycznego Eldorado, gdzie wszystko musi być wiecznie nowe. Z drugiej – stary sen Meksykanów o przybyciu ze wschodu, zza morza, w ślad za upierzonym Wężem Quetzalcoatlem, brodatych ludzi, którzy zapanują nad nimi na nowo. (…) W tym braku równowagi zawiera się cała tragedia spotkania. Jest nią zgładzenie starego snu przez szaleństwo nowego, zniszczenie mitów przez pragnienie potęgi. Złoto, nowoczesna broń i racjonalna myśl przeciwko bogom i magii: rezultat nie mógł być inny.” Mamy więc w „Meksykańskim śnie” do czynienia z lamentem nad zniszczoną kulturą, mamy jednoznaczny podział bohaterów: z jednej strony barbarzyńca Cortés, z drugiej: szlachetny, majestatyczny Moctezuma i jego wielce cywilizowani ludożercy. Przesadzam? W takim razie weźmy jeszcze kilka fragmentów eseju Le Clézio. W jednym miejscu czytamy: „W tym starciu Ameryki z Zachodem, bogów ze złotem, jasno widać, kto jest człowiekiem cywilizowanym, kto zaś barbarzyńcą. Pomimo krwawych ofiar, rytualnej antropofagii, pomimo tyrańskiej struktury teokracji nie ulega wątpliwości, że to Aztekowie – podobnie jak Majowie i Taraskowie – posiedli sekret cywilizacji.” Kawałek dalej: „Na gruzach magicznego i okrutnego świata Azteków, Majów, Purhepechów rozwinie się to, co nazywamy cywilizacją: niewolnictwo, potęga złota, eksploatacja ziemi i ludzi zwiastujące epokę przemysłową.” Żeby nie było żadnych złudzeń co do oceny zachowań białego człowieka przez francuskiego utopistę, możemy wziąć takie zdanie z „Meksykańskiego snu”: „Przyjmując obcych w swym królestwie, próbując z nimi paktować, nieświadomy Moctezuma przypieczętowuje własną klęskę, biały człowiek bowiem nie dzieli się niczym.” I jeszcze taki kamyk do ogródka białego człowieka: „Między sposobem myślenia konkwistadorów i Indian istnieje przepaść, przepaść dzieli również ich maniery; głęboka różnica oddziela duchowego przywódcę najbardziej cywilizowanego ludu Mezoameryki od barbarzyńców, jakimi są Cortés i jego żołnierze.” Żeby odjąć konkwistadorom jakichkolwiek zasług, żeby poniżyć ich w całej rozciągłości, Le Clézio proponuje spojrzeć na podbój Meksyku w sposób nie tyle jednostronny, co zafałszowany. Może to zrobić w eseju, który jest sposobem intelektualnego poszukiwania i nie wymaga odpowiedzi na postawione przez siebie pytania, ciężko jednak zignorować fakt, że co najmniej niektóre tezy pisarza są tu dyskusyjne. Najmocniej widać to chyba w tym fragmencie: „Gdyby nie magia podbitego świata, rytualna powolność indiańskich ludów, świetność skazanej na śmierć cywilizacji – pisze Le Clézio z mocą i przekonaniem – Hernán Cortés pozostałby zwykłym opryszkiem na czele bandy awanturników. To nie w nim, nie w jego zuchwałych wyczynach leży wielkość, lecz w meksykańskim świecie, który zapamiętale niszczy.” Przemawia do mnie i mojej wyobraźni styl tej prozy, lecz żadną miarą nie przemawiają do mnie tego typu uproszczenia. Hernán Cortés nie był świętoszkiem, ale też nazywanie ludożerstwa Indian „antropofagią” i dowodzenie, że rytualne okrucieństwo ludów Meksyku było „święte” i jako takie zasługiwało na uszanowanie – mnie nie przekonuje. Na pewno jednak moje wątpliwości nie umniejszają i niczego nie ujmują wyśmienitej prozie Le Clézio, którego „Meksykański sen” warto przeczytać choćby dlatego, że jest to, jak powiedział przejęty tą książką Claude Lévi-Strauss: „(…) znakomita medytacja nad tym, jaki byłby los ludzkości, gdyby [w okresie podboju Nowego Świata] nie doszło do zniszczenia, lecz nastąpiło porozumienie między dwoma cywilizacjami, czy tez dwiema połówkami idealnej cywilizacji.” Nie wierząc w „idealne cywilizacje”, wierzę, że warto prześnić z Le Clézio jego sen. To nic, że miejscami niepojęty i przerysowany. Takie są sny.
J.M.G. Le Clézio, „Meksykański sen albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki”. Przeł. Zofia Kozimor, PIW, Warszawa 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.