Mądrość nie musi przychodzić na starość, możemy ją znaleźć znacznie wcześniej.
John B. Izzo, „5 sekretów, które musisz odkryć, zanim umrzesz”
1.
„5 sekretów, które musisz odkryć, zanim umrzesz” – co to za dramatyczny tytuł? I po co ta tajemniczość? W końcu z książki Johna B. Izzo dowiadujemy się tylko tego:
Po pierwsze albo, jak pisze Izzo: „Sekret pierwszy: bądź wierny sobie”.
Po drugie („sekret drugi”): „nie żałuj niczego”.
Po trzecie (też „sekret”): „stań się miłością”.
Po czwarte (banał sięga zenitu): „żyj chwilą”.
Po piąte (słyszycie ten chichot?): „dawaj więcej niż bierzesz”.
Nie zdziwię się, jeśli 9 na 10 czytelników odpuści sobie w tym miejscu dalsze czytanie z niesmakiem, jak na widok dowolnej książki Paulo Coehlo albo nowego kalendarza z „mądrościami” Brazylijczyka. Z tymi, którzy zostaną, mam zamiar podzielić się kilkoma uwagami w zasadzie nie tyle o książce Johna B. Izzo, co na jej marginesie pisanymi. Gotowi? To zaczynamy.
2.
Jak stwierdził Janusz Czapiński we „Wprowadzeniu do wydania polskiego” tomu „Psychologia pozytywna w praktyce” pod redakcją P. Alexa Lineya i Stephena Josepha: jesteśmy najbardziej plastycznym gatunkiem na Ziemi, a zarazem istotami o najmniej dopracowanej, wręcz nieczytelnej instrukcji „jak żyć”. „Pszczoły – pisał Czapiński – nie muszą poszukiwać sensu swojej egzystencji, my – tak. I tutaj zaczyna się problem. Nie dający nam spokoju problem niepewności: Czy idziemy właściwą drogą? Czy podjęliśmy słuszne decyzje? Czy moglibyśmy postąpić mądrzej? I wreszcie niepewność kardynalna: Po co żyjemy? Jaka jest nasza powinność na Ziemi? Czym jest dobre życie?” Pomijając problem naszej plastyczności, powiedzieć można, że teza o wrodzony i charakterystycznym dla naszego gatunku braku instrukcji „jak żyć” tłumaczy olbrzymie zapotrzebowanie na książki takie, jak „5 sekretów, który musisz odkryć, zanim umrzesz”, niewiele jest bowiem osób, które nie zastanawiałyby się nad problemami, o jakich wspomina Czapiński. Izzo stawia bardzo podobne kwestie, gdy pisze: „W tej książce poszukuję odpowiedzi na dwa pytania: Co jest naprawdę ważne? Jakie są sekrety spełnionego i sensownego życia? Jak realizujemy te sekrety w praktyce życiowej i czy potrafimy zachować w tym konsekwencję?” Ponieważ jednak jest drobna różnica między pytaniem „jak żyć”, a ujmowaniem życiowej mądrości w formie „sekretów”, słów kilka o autorze i wytłumaczenie, skąd „sekrety”.
3.
Jak sam o sobie pisze, pierwszą posadą Johna B. Izzo była posada pastora. Dzięki niej miał „przywilej spędzania większej ilości czasu z umierającymi ludźmi”. Ojciec Izzo zmarł w wieku trzydziestu sześciu lat, nagle. Żona, Leslie, cierpiąca na poważną, wrodzoną wadę serca, kilka razy w życiu także była, jak czytamy w „5 sekretach…”, „o krok od śmierci”. To podczas jej rekonwalescencji, tuż po niebezpiecznej operacji, Izzo zaczął pytać sam siebie: „Czy kieruję swoim życiem we właściwy sposób? Co tak naprawdę jest ważne?” A dlaczego, kiedy już dzięki szeroko zakrojonemu programowi wynajdywania „mądrych starców” na terenie Ameryki Północnej, głównie USA i Kanady, odkrył to, co było do odkrycia, postanowił pisać o „sekretach”? On sam uzasadnia to w ten sposób: „Choć mogliście słyszeć o tych pięciu sprawach wcześniej, tym, co czyni z nich sekrety, jest fakt, że – jak się zdaje – niewiele osób przeżyło swoje życie, stosując się do nich. Są one sekretami nie z powodu swojej nowości, lecz ponieważ są tak uniwersalne i powszechne w różnych grupach ludzi, którym inni przypisują odnalezienie szczęścia i sensu w życiu”. O tym, że słowa takie jak „sekret”, „tajemnica”, „zagadka” zwiększają sprzedaż książki – Izzo nie wspomina. Wypada więc po dżentelmeńsku uznać jego tłumaczenie: są to „sekrety”, bo choć znane, to rzadko używane. Niech będzie. Wypada jeszcze tylko dodać, że podstawą książki był program telewizyjny robiony dla Biography Channel, zatytułowany „The Five Things You Must Discover before You Die”.
4.
Dygresja nr 1. James Surowiecki w konkluzji książki „Mądrość tłumu. Większość ma rację w ekonomii, biznesie i polityce” pisał: „Nie chcę bagatelizować znaczenia pojęć, które leżą u podstaw naszego tradycyjnego modelu podejmowania decyzji. Jednak ufanie zbiorowej ocenie grupy, choć bywa trudne, jest jednocześnie mądre. Moim zdaniem już teraz wiemy, ze na dłuższą metę ocena tłumu da nam największe szanse podjęcia właściwej decyzji i w obliczu tej wiedzy tradycyjne koncepcje władzy i przywództwa powinny już zacząć blednąć. Żywię ostrożną nadzieje, że tak właśnie się stanie, co pozwoli nam ufać mniej liderom, a bardziej samym sobie.” Książka Surowieckiego to pierwsze tak mocne wyartykułowanie prawdy o mądrości tłumu. I warto o Surowieckim pamiętać, obcując z „5 sekretami…” Izzo. Podobnie warto pamiętać o Danielu Gilbercie. Dzięki Danielowi Gilbertowi i jego nieocenionej książce „Na tropie szczęścia” wiemy, że wyobraźnia ma trzy mankamenty. Pierwszą jest skłonność do wypełniania luk i opuszczania różnych elementów bez porozumienia z nami. Drugą usterką wyobraźni jest jej skłonność do przenoszenia teraźniejszości w przyszłość. Trzecim niedostatkiem jest niezdolność wyobraźni „do zdania sobie sprawy z tego, że kiedy dane wydarzenia rzeczywiście nastąpią, będą wyglądały inaczej – a szczególnie, że wydarzenia przykre będą się przedstawiały dużo korzystniej”. Biorąc to wszystko pod uwagę, powinniśmy częściej opierać się na doświadczeniach innych ludzi, zamiast fantazjować o tym, jak sami się poczujemy, kiedy zrobimy coś, co ci ludzie akurat robią. Niestety: „Nasze fałszywe przeświadczenie o odmienności i wyjątkowości każdej jednostki ludzkiej jest głównym powodem, dla którego odrzucamy możliwość wykorzystania innych jako substytutów. (…) Na ironię zakrawa fakt, że substytucja jest prostym i skutecznym sposobem przewidywania naszych przyszłych uczuć, ale ponieważ nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy wszyscy do siebie podobni, odrzucamy tę wiarygodną metodę i zawierzamy naszej wyobraźni, chociaż może być niedoskonała i zawodna. (…) Największa ironia kryje się w tym, że informacje, których potrzebujemy do trafnego przewidywania naszych przyszłych odczuć, mamy tuż pod nosem, ale najwyraźniej nie potrafimy rozpoznać ich po zapachu. Przywiązywanie wagi do tego, co ludzie mówią na temat swoich przekonań o istocie szczęścia, nie zawsze ma sens, ale całkiem rozsądnie jest obserwować, jak szczęśliwi się czują w danych okolicznościach. Niestety, myślimy o sobie jako o jednostkach wyjątkowych – umysłach niepodobnych do żadnych innych – i dlatego zwykle odrzucamy lekcję, jaką mogą nam dać doznania emocjonalne innych ludzi.” To już wszystko? Do tego sprowadza się mądrość Daniela Gilberta? Powinniśmy mniej myśleć o swojej wyjątkowości i uważniej słuchać ludzi takich jak my? Na tym kończy się ostatni rozdział „Na tropie szczęścia”. Ale jest jeszcze „Posłowie”. Przywołuje w nim Gilbert postać holenderskiego uczonego, Daniela Bernoulli, który w roku 1738 oświadczył, że zna odpowiedź na pytanie, jak powinniśmy dokonywać życiowych wyborów. „Bernoulli stwierdził, że roztropność danej decyzji – pisze Gilbert – można obliczyć, mnożąc prawdopodobieństwo tego, iż decyzja zapewni nam to, czego pragniemy, przez użyteczność [utility] tego, czego pragniemy.” Kłopot w tym, że pod pojęciem użyteczności badacz rozumiał wartość pokrewną pożytkowi czy też zadowoleniu, lecz nie pozostawił ściślejszych definicji. Rozważając patent Holendra Gilbert zauważa, że przy odrobinie zacięcia istotnie, dałoby radę oszacować prawdopodobieństwo, czy dana decyzja da nam to, czego pragniemy. Haczyk w tym jednak, że „nie potrafimy tak łatwo określić, jak się będziemy czuli, kiedy to coś zdobędziemy. I o tym haczyku należy pamiętać zawsze. A teraz, po przypomnieniu tych kilku myśli, czas przejść do „5 sekretów…” Johna B. Izzo.
5.
Kiedy trafiłem na tę książkę, ucieszyłem się, ale nie od razu. I nie ze względu na autora czy tytuł. John B. Izzo, „5 sekretów, które musisz odkryć, zanim umrzesz” – nic mi to nie mówiło, wręcz bałem się, zanim nie zacząłem czytać, że to kolejny poradnik typu „stań się szczęśliwy w weekend”. Na szczęście – taka była moja druga myśl – praca Izzo to coś zupełnie innego: wynik ponad dwustu wywiadów z osobami wskazanymi jako potencjalny „mądry starzec” lub „mądra staruszka” i wybranymi z grona niemal tysiąca nazwisk wskazanych przez kilkanaście tysięcy osób ankietowanych na początku eksperymentu. Oczywiście, miałem w pamięci zarówno tezy Surowieckiego, jak przestrogi Gilberta, postanowiłem jednak dać „5 sekretom…” szansę. I dobrze się stało, bowiem Izzo nie popełnił błędu ludzi zadufanych w sobie (najwyraźniej zadufany nie jest). Poszedł natomiast z pokorą, jak należało, po radę do tych, którzy są tacy jak my. Więcej nawet, poszedł po radę do tych, których ludzie tacy jak my wskazali jako mogących dobrej rady udzielić. Pytania, jakie w eksperymencie Izzo zadawano ludziom wskazanym jako „mądrzy”, to te same, które interesują wszystkich, choć nie wszyscy są na tyle bystrzy, żeby się nad nimi zastanawiać: „Co przyniosło ci najwięcej szczęścia? Czego najbardziej żałujesz? Co było ważne, a co z czasem okazało się nieważne? Jakie były kluczowe wybory, które zdecydowały o kształcie twojego życia? Czego istotnego dowiedziałeś się za późno?” W „Prologu” Izzo napisał: „Pomimo wielu różnic między tymi ludźmi (wiek, religia, kultura, zawód, wykształcenie, status ekonomiczny), sekrety dobrze przeżytego życia były wspólne. Sądzę, że to, co naprawdę ważne, przełamuje wszelkie granice, takie jak religia, rasa i status ekonomiczno-społeczny, które często zdają się oddzielać nas od siebie.” Przypomina to odkrycie sześciu podstawowych cnót i dwudziestu czterech „sił dających szczęście”, jak stare, dobre wartości nazywa Roseline Blum w „Psychologii pozytywnej w praktyce”. Ta ściśle określona liczba cnót i wartości (zdolności, umiejętności; różnie o tym piszą) to także efekt pytania ludzi różnych ras, wyznań i o różnym statusie. Pisał o tym Martin E. P. Seligman w „Prawdziwym szczęściu” w rozdziale „Odkurzanie pojęć zalet i cnót”: że udało się wyodrębnić sześć cnót, co do których zgadzają się rozmaite religie i doktryny, przez co można mieć pewność, że to cnoty i zalety najistotniejsze. Oto one: mądrość i wiedza, odwaga, miłość i człowieczeństwo, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość, duchowość i transcendencja. Owe sześć cnót jest głównymi cechami cenionymi przez prawie wszystkie tradycje religijne i filozoficzne, a łącznie składają się one na pojęcie dobrego charakteru. Dla psychologów jednak – ubolewał Seligman – mądrość, odwaga, człowieczeństwo, wstrzemięźliwość i transcendencja są zbyt abstrakcyjnymi pojęciami, zbyt słabo definiowalnymi i trudnymi do zmierzenia. Seligman, dla którego zalety i cnoty to nie abstrakcje, dał w „Prawdziwym szczęściu” przemyślany opis zalet sygnaturowych, czyli tych, dzięki którym jesteśmy w stanie osiągać cnoty. „Sekrety” Izzo świetnie uzupełniają Seligmanowską teorię „zalet i cnót”.
6.
Są w tej książce, jak w niemal każdej tego rodzaju, opowieści dające do myślenia. „Przed wieloma laty – to jedna z pierwszych historii w „5 sekretach…” – kobieta w średnim wieku imieniem Margaret opowiedziała mi o swoim staraniu, aby przeżyć całe życie z perspektywy „starej kobiety siedzącej w bujanym fotelu na werandzie”. Ilekroć miała podjąć jakąś decyzję, wyobrażała sobie siebie, już jako starą kobietę siedzącą na werandzie i wspominającą swoje życie. Prosiła wtedy tę staruszkę o radę, którą drogą podążyć. To była piękna wizja.” Owszem, wizja niczego sobie, ale i tutaj przypomniało mi się, co wyczytałem u Gilberta. „Jak się okazuje – pisze Gilbert w rozdziale „Przyszłość to teraz” – kiedy umysł łata dziury w swoich konceptualizacjach „wczoraj” i „jutro”, ma zwyczaj używać materiału o nazwie „dziś”.” I skłonność ta ujawnia się szczególnie wyraźnie wówczas, gdy wspominamy emocje. Pisze Gilbert: „Jeśli przeszłość jest podziurawioną ścianą, przyszłość jest dziurą bez żadnych ścian. Pamięć korzysta ze sztuczki z wypełnianiem luk, podczas gdy wyobraźnia jest sztuczką z wypełnianiem luk; teraźniejszość lekko ubarwia nasze wersje przeszłości, zaś wyobrażone przez nas wersje przyszłości farbuje dokładnie na swój kolor. Mówiąc prościej, większość z nas ma poważny problem z wyobrażeniem sobie jutra, które będzie całkowicie różne od dziś, a szczególnie trudno przychodzi nam wyobrażenie sobie, że kiedykolwiek będziemy myśleli, pragnęli i odczuwali inaczej niż teraz.” Nie wierzycie? To pomyślcie, ile osób robi sobie tatuaż będąc przekonanym, że zawsze będą go chcieli; ilu ludzi decyduje się na zrobienie lub nie zrobienie czegoś, będąc święcie przekonanym, że nigdy nie pożałują decyzji, której żałują po tygodniu, miesiącu lub latach. Składamy absurdalne przysięgi i w momencie, kiedy je wygłaszamy, wierzymy, że nic się nie zmieni i zechcemy ich dotrzymać – przysięga małżeńska nie jest najgorszym przykładem tego procederu. Do tego dochodzi fakt, że ten sam „obszar mózgu, który uaktywnia się, kiedy badasz różne obiekty oczami – fragment kory czuciowej, nazywany korą wzrokową – staje się aktywny także wtedy, kiedy oglądasz obrazy myślowe oczyma duszy. Podobnie dzieje się z innymi zmysłami.” Co to konkretnie znaczy? Otóż ni mniej ni więcej znaczy to tyle, że „procesy wyobrażeniowe, które pozwalają nam uzmysłowić sobie, jak wygląda pingwin, nawet gdy jesteśmy zamknięci w szafie, to te same procesy, które pozwalają nam uzmysłowić sobie, jak będzie wyglądała przyszłość, kiedy jesteśmy zamknięci w teraźniejszości.” Na szczęście umysł kieruje się jedną zasadą nadrzędną, która brzmi: „Rzeczywistość przede wszystkim”. Pisze Gilbert: „Gdyby twój umysł, Czytelniku, nie kierował się dewizą „Rzeczywistość przede wszystkim”, przejeżdżałbyś na czerwonym świetle, jeśli akurat zdarzyłoby ci się pomyśleć o zielonym. Ta sama polityka umysłu, która utrudnia nam wyobrażenie sobie pingwinów, kiedy patrzymy na strusie, udaremnia też wyobrażenie sobie pożądania, gdy odczuwamy wstręt, czułości, kiedy czujemy złość, czy głodu, gdy jesteśmy najedzeni.” Niestety, z której strony nie patrzeć, wychodzi na to, że: „Zakładamy, że to, co czujemy, kiedy wyobrażamy sobie przyszłość, będzie tym, co będziemy czuli, gdy przyszłość stanie się teraźniejszością, ale prawda jest taka, że to, co czujemy, kiedy wyobrażamy sobie przyszłość, często jest reakcją na to, co się dzieje w teraźniejszości.” Jak to się dzieje? Jak dochodzi do tak groteskowych pomyłek? „Odpowiedź brzmi: mamy skłonność do wyobrażania sobie, jakbyśmy się czuli, gdyby te zdarzenia nastąpiły teraz, po czym bierzemy poprawkę na to, że teraz i później nie są dokładnie tym samym.” Niestety, „punkty wyjścia mają olbrzymi wpływ na określanie punktów dojścia”. Mimo wszystko – uwaga, to może być zaskoczeniem – metoda Margaret ma sens. To nic, że kilka razy na pewno „staruszka na werandzie” doradziła jej coś, co niekoniecznie przyniosło samą radość i zadowolenie. Jeśli Margaret umiała patrzeć na życie z optymizmem, jest prawdopodobne, że „staruszka z werandy” doradziła jej lepiej niż gdyby nikt nie doradzał. Gorzej, jeśli Margaret patrzyła na świat pesymistycznie. Ale – to może być pocieszeniem – najpewniej była optymistką. W końcu żadna pesymistka nie wyobraża sobie siebie siedzącej spokojnie na werandzie, po dobrze przeżytym życiu, w spokoju i z uczuciem spełnienia. Do takich wyobrażeń trzeba być urodzonym lub dobrze wyćwiczonym optymistą. Trzeba też myśleć racjonalnie, nie ulegając impulsom i badając emocje towarzyszące myśleniu o wyborach, decyzjach, rozwiązaniach, a przede wszystkim konsekwencjach. Trzeba być, mówiąc żartem, jak Schopenhauer wybierający miasto, w którym lepiej mu będzie zamieszkać: niczego nie zdawać na los, tylko wypisać na kartce wszystkie za i przeciw, po czym naprawdę skorzystać z wyniku tego wyliczenia. Idźmy jednak dalej.
7.
„Dlaczego niektórzy ludzie znajdują sens życia i umierają szczęśliwi? – pyta Izzo na początku rozdziału 1 pod takim właśnie tytułem. – Jaki jest sekret szczęścia i mądrego życia? – dodaje. – Co tak naprawdę się liczy, jeżeli pragniemy wartościowego życia? To są pytania, na które książka ta stara się odpowiedzieć”. Zanim jednak zaakceptujemy odpowiedzi, jakie Izzo poznał, rozpytując wśród „mądrych starców”, musimy przyjąć jeszcze jedno za pewnik. Musimy poznać dwie, jak je nazywa autor „5 sekretów…”, podstawowe prawdy o ludzkim życiu. Pierwsza brzmi: „dysponujemy ograniczonym i jednocześnie nieokreślonym czasem: to może być sto lat, ale może być i trzydzieści”. Druga prawda dotyczy tego, że jeśli chodzi o ten nieokreślony czas, to, jak pisze Izzo, „mamy prawie nieograniczoną możliwość wyboru sposobów spożytkowania go”. Do tego dochodzą „dwie rzeczy, których pragniemy najbardziej”: 1) znalezienie szczęścia i 2) sensu życia. „Przez poszukiwanie szczęścia rozumiem – pisze Izzo – właściwe każdemu człowiekowi pragnienie doznawania radości i głębokiego poczucia zadowolenia. Wszyscy chcemy czuć, że żyliśmy pełnią życia i doświadczyliśmy tego, co znaczy być istotą ludzką”. Jak powiedział cytowany przez Izzo antropolog i znawca mitów John Campbell: „Uważam, że poszukujemy doznania bycia żywym, tak by nasze doświadczenia życiowe na planie czysto fizycznym miały rezonans w naszym najgłębszym jestestwie i w rzeczywistości, żebyśmy naprawdę poczuli uniesienie bycia żywą istotą”. A co z celem i sensem życia? „O ile szczęście – pisze Izzo – opiera się na codziennym doświadczeniu zadowolenia i radości, sens polega na poczuciu, że nasze życie ma cel”. Zadowala kogoś ta definicja? Mnie średnio. Może dlatego, że nieznane („szczęście” i „sens”) jest w niej definiowane przez drugie nieznane („cel”). Klasyczne ignotus per ignotus. Spróbowałbym tutaj inaczej. Zacznijmy od tego, że sens to dziś często, jeśli nie zawsze, „kryptonim szczęścia”. Tak twierdzi Odo Marquard w artykule z „Apologii przypadkowości”. „Sens to kryptonim szczęścia” mówi zatem Marquard, a na następnej stronie snuje taką opowieść: „Przez bezpośrednią intencję sensu rozumiem zachowanie podobne temu, które Hegel – w innym kontekście – ilustrował historyjką o człowieku, który pragnął owoców i dlatego odsuwał ze wzgardą jabłka, gruszki, śliwki, wiśnie, pigwy, ponieważ nie pragnął jabłek, ale owoców, nie gruszek, ale owoców, nie śliwek, ale owoców, i nie wiśni, ale owoców, i nie pigw, ale owoców: wybrał zatem jedynie niezawodną i skuteczną drogę, by nie otrzymać tego, czego przecież pragnął: a mianowicie owoców; owoce bowiem – przynajmniej my, ludzie – możemy mieć tylko w postaci jabłek lub gruszek, śliwek, wiśni, pigw. Podobnie przydarza się temu, kto bezpośrednio dąży do szczęścia skrytego pod pseudonimem „sens”; ktoś taki nie chce bowiem czytać, lecz chce sensu, nie chce pisać, lecz chce sensu, nie chce pracować, lecz chce sensu, nie chce leniuchować, lecz chce sensu, nie chce spać, lecz chce sensu, nie chce wypełniać obowiązków, lecz chce sensu, nie chce folgować skłonnościom, lecz chce sensu itd. Nie chce zawodu, lecz sensu, nie chce hobby, lecz sensu, nie chce rodziny, lecz sensu, nie chce żyć samotnie, lecz sensu, nie chce sztuki, lecz sensu, nie chce państwa, lecz sensu, nie chce nauki, lecz sensu itd. Tym samym wybiera także jedyną, niezawodnie skuteczną drogę, aby nie osiągnąć tego właśnie, co osiągnąć chciał, a mianowicie sensu: sens bowiem – w każdym razie dla nas, ludzi – jest osiągalny ciągle tylko na drodze prowadzącej przez zawód, rodzinę, samotność, państwo, sztukę, gospodarkę, naukę, obowiązki, skłonności, współczucie itd., nonsenem jest zatem pragnienie dojścia do niego inaczej. Żaden człowiek nie jest bezpośrednio odniesiony do sensu. Ludzie są zawsze tylko pośrednio odniesieni do sensu. Na okrężnej drodze poprzez określone utarte zachowania i zadania, które mogą być również zinstytucjonalizowanymi rutynowymi zajęciami i często nimi są, a w każdym razie zawsze są określonymi, tzn. ograniczonymi zadaniami, z czego, nota bene, wynika, że sens alias szczęście ma coś wspólnego z możnością poniechania, o czym wiedzieli już stoicy: kto nie potrafi zrezygnować, nie będzie szczęśliwy. A więc, kto chce posiąść sens nie na tej okrężnej drodze poprzez określone zadania, ale bezpośrednio, ten go nie posiądzie, a w każdym razie nie na tym naszym ludzkim świecie”. Czegoś takiego – tłumaczenia w tym stylu – brakuje, moim zdaniem, wywodom Izzo. Stwierdzenia wprost, że sens nie jest nigdy gotowy, nie czeka na człowieka, lecz trzeba go stwarzać za każdym razem, robiąc coś – nomen omen – z sensem.
8.
Meandruję, to widać. Meandruję, ponieważ książka Izzo wprowadziła mnie w niemałą konfuzję. Z jednej strony, jakże nie zgodzić się z prostą mądrością starców i staruszek, z drugiej jednak, czy nie za prosta ta prostota, nie za banalna? Niby trudno odmówić słuszności Izzo, kiedy pisze, że jednym z założeń jego badania było poznawać wiedzę przez przykład i oddaje głos tym, którzy mogą ten przykład stanowić. Z drugiej strony, ludzie, których Izzo pyta o sposób na dobre życie żyli w świecie tak diametralnie innym od świata dzisiejszych nastolatków, że trudno od tychże nastolatków wymagać, by wsłuchiwali się z uwagą w monologi ludzi, których horyzont ograniczony był często do jednej wioski, dzielnicy miasta lub nawet skrzyżowania kilku niedużych ulic. Chcę powiedzieć, że jakkolwiek nie podobało by mi się badanie przeprowadzone przez Johna B. Izzo, nie jestem skłonny traktować go jako wskazówki w pełni odpowiadającej naszym czasom i wyzwaniom, jakie te czasy stawiają przed ludźmi młodymi i w średnim wieku.
9.
„5 sekretów…” Izzo, mam kłopot z tą książeczką. „Jest to książka przeznaczona dla ludzi na każdym etapie życia. Z pewnością skorzystają z niej ludzie młodzi, rozpoczynający dopiero swoją wędrówkę przez życie. (…) Mądrość nie musi przychodzić na starość, możemy ją znaleźć znacznie wcześniej”. Zgoda. „Główne założenie książki jest proste. Nie musimy czekać na starość, by stać się mądrzy. Możemy odkryć sekrety życia w każdym wieku i im wcześniej to nastąpi, tym bardziej spełnione będzie nasze życie”. Też zgoda. „Umiejętność wykorzystania w pełni jedynego danego nam życia wymaga w większym stopniu mądrości niż wiedzy”. Ależ oczywiście, drogi Izzo. „Żyjemy w czasach, kiedy wiedza (ilość informacji w faktach) podwaja się co pół roku, panuje jednak deficyt mądrości”. To także truizm. A reszta? Ponieważ nie widzę sensu w krytykowaniu każdego z „sekretów”, pokażę, o co mi chodzi, na przykładzie pierwszego.
10.
„Bądź wierny sobie” – taki brzmi, przypomnę, sekret numer 1. Świetnie! Ale, przepraszam, której części siebie mam być wierny? Marzeniom czy rozumowi? Pragnieniom czy obowiązkom? A co, jeśli zechcę być pisarzem, będę „wierny sobie”, a w konsekwencji swojego uporu i braku elastyczności doświadczę jedynie biedy i odtrącenia? Zawsze będę mógł, jak sugerują Roussin i Downs, autorzy „Jak napisać scenariusz filmowy”, powiedzieć sobie: „Hej, jest super. Życie mam marne, ale za to robiłem to, co chciałem, wiodąc żywot pisarski i klecąc nikomu niepotrzebne dzieła” – o to chodzi? Hitler był wierny sobie. Neron i Kaligula także. Unabomber i Breivik też. I co z tej „wierności sobie” wyszło? Zresztą – jeszcze bardziej podstawowa kwestia – żeby być wiernym sobie, trzeba mieć jasno sprecyzowaną tożsamość. A o tę w czasach płynnej nowoczesności, jak je nazywa Zygmunt Bauman, trudno. Przywołuję nazwisko słynnego socjologa nie bez powodu. W „Sztuce życia”, którą niedawno tu omawiałem, pisał on, jak to tożsamość dawniej była „projektem na całe życie”. Dziś jest – pozwolę sobie zacytować fragment tamtego tekstu o „Sztuce życia” – „znamieniem chwili”. Tożsamość z rzeczy „danej”, ściśle określonej przez status urodzenia, stała się rzeczą „zadaną” – każdy ma za zadanie skonstruować własną tożsamość, w dodatku taka, którą łatwo da się „zdemontować”, by na jej miejsce skonstruować kolejną, lepszą dla nowej sytuacji. Konstatując ten stan, formułuje Bauman następującą tezę: „aby sprostać wyzwaniom, jakie niesie z sobą przerób i „recycling” tożsamości w erze płynnej nowoczesności, trzeba wykazać się zręcznością żonglera albo raczej talentami i zwinnością prestidigitatora”. Nowość sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, polega na tym, że dziś coraz łatwiej pozbyć się „ja”, zapewnić sobie „tożsamość na zamówienie”, a zwłaszcza wierzyć, że ta operacja jest możliwa i powtarzalna, jak długo zechcemy manipulować swoją tożsamością i/lub wizerunkiem. „W społeczeństwie konsumentów – pisze socjolog – jesteśmy szczęśliwi tak długo, jak długo nie tracimy nadziei na osiągnięcie szczęścia; jak długo tli się w nas ta nadzieja, nie popadamy w przygnębienie”. Pojawia się też, nieco na marginesie, dygresja o konsumentach i związkach. Wniosek pierwszy: „Związki typu konsumenckiego są od początku obliczone na „trwanie do odwołania””. Wniosek drugi: świat związków konsumenckich zatraca coś ważnego. Czym jest owo stracone coś, pisze Bauman: „Zadowolenie wynikłe z poczucia, że jest się potrzebnym i niezastąpionym: głębokie i rozkoszne, choć trudne do osiągnięcia, a całkiem nieosiągalne i wręcz niewyobrażalne w wypadku egotycznego zapatrzenia w siebie, przy którym cała uwaga ogniskuje się na autokreacji, trosce o siebie i umacnianiu własnego „ja”. To rzadkie poczucie może pojawić się tylko upływem czasu wypełnionego troską – tą cenną przędzą, z której tkane są urodziwe wzory tkanin przywiązania i współżycia”. Pamiętając o takich sprawach, nie jest mi łatwo z „5 sekretami…”. Dlatego mam kłopot z sympatycznym Johnym B. Izzo. Wybrał on do swojego eksperymentu nie tylko, jak sugeruje, starców mądrych, ale też na swój sposób szlachetnych. To na pewno. Wybrał takcih, którzy obrali cel nie tylko ze względu na własne dobro, ale też – choćby pośrednio i nie do końca świadomie, ale jednak – także dobro innych, nawet nie zawsze bliskich. Wspaniale – i przyklaskuję temu. W dodatku wybrał ludzi, którzy idąc za „głosem serca” potrafili nie krzywdzić innych (lub o tym nie wspominają). Znakomicie. Ale jak to się ma do współczesności, pędzącego świata i nowoczesnych technologii? O tym w książce Izzo ani słowa. A szkoda.
11.
Dygresja nr 2. W eksperymencie wzięło udział ponad 270 starców wybranych z ok. 15000 zasugerowanych przez ludzi poproszonych o wskazanie tych osób ze swojego otoczenia, które zdają się posiadać sekret dobrego, mądrego życia. Z wyselekcjonowanymi mądrymi starcami odbywano od jednej do trzech, czasem nawet kilkugodzinnych rozmów, zapisując ich odpowiedzi na jasno sprecyzowane i wstępnie ustalone pytania z zakresu dobrego życia. Książka Izzo jest wyborem z tego wyboru, kwintesencją mądrości, jaka ujawniła się podczas eksperymentu.
John B. Izzo, „5 sekretów, które musisz odkryć, zanim umrzesz”. Przeł. Jacek Suchecki, GWP, Gdańsk 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.