Jakub Winiarski: Czy humor poezji nie szkodzi?
Wojciech Brzoska: Nie wydaje mi się. Absolutnie nie szkodzi. Lubię w poezji ironię czy humor. Zwłaszcza, że świadczą one często o krytycznym podejściu autora do tzw. rzeczywistości. Szkodzić może natomiast nadmierna powaga, patos i zadęcie. Albo przeświadczenie autora, że ma monopol na jedyną i słuszną prawdę.
J.W.: Kogo masz na myśli, mówiąc o nadmiernej powadze, patosie i zadęciu?
W.B.: Jest paru takich, zarówno wśród starszego pokolenia poetów jak i wśród moich (naszych) rówieśników. Ale pozwól, że nazwiska pozostawię jednak dla siebie. Z obawy przed krwawym odwetem patosu (śmiech).
J.W.: Dlaczego w poezji tak trudno o humor?
W.B.: Nie mam pojęcia. Mnie się jednak wydaje, że trochę jednak humoru we współczesnej poezji jest. Tym razem nie boje się wymienić nazwisk: Baczewski, Jaworski, Foks, Wiedemann, Macierzyński, Lekszycki, Pluszka. To autorzy raczej słynący z ironicznego podejścia do wiersza. Chociaż każdy na swój własny sposób.
J.W.: Cytujesz w motcie do jednego ze swoich zbiorów Janerkę, głoszącego, że Bóg nie był mu do niczego potrzebny, a jednocześnie obracasz tego Boga w wierszach na wszystkie strony. To jak to jest, Wojtku, potrzebny ci do czegoś Bóg, czy nie?
W.B.: Jakubie, a czy ja cytując w motcie tomiku „Sacro casco” fragment wywiadu z Janerką napisałem gdzieś, że się z tym cytatem jakoś utożsamiam? Nie chciałbym, aby cytaty, które umieszczam w tomikach, podobnie jak i zresztą same wiersze, traktowane były w jakikolwiek deklaratywny sposób-jako moje życiowe credo czy coś podobnego. Czasem cytuje się coś, bo uderza, zastanawia, bo się to podziwia, albo z tym nie zgadza. Mnie zdanie „Bóg do niczego nie był mi potrzebny” mocno zaskoczyło. Wydało mi się cholernie odważne i mocne. I przede wszystkim pasowało do tematyki, którą, jak mi się wydaje, poruszyłem w tomie „Sacro casco”.
J.W.: Dla mnie to zwykła deklaracja ateusza, więc muszę spytać, co jest takiego mocnego i odważnego w słowach Janerki?
W.B.: Być może ja nie miałbym w sobie tyle odwagi, żeby tak prosto i bezpośrednio, do tego jeszcze świadomie, pozbawić siebie złudzeń. W dodatku powiedział to Janerka – autor wielu świetnych tekstów, często ocierających się przecież metafizykę. Żeby uzupełnić obraz motta z tomu „Sacro casco” dodam (dla tych , którzy nie znają), że ten cytat zderzyłem z Cioranem: „Jest tylko jeden problem – śmierci. Roztrząsać inne sprawy to marnować czas, dawać dowód niewiarygodnego lekkoduchostwa”.
J.W.: Skąd ta potrzeba umniejszania boskości, sprowadzania Boga do wymiarów karykatury?
W.B.: Nie sprowadzam Boga do żadnej karykatury. Może próbując się do niego zbliżyć, staram się po prostu pokazać jego ludzkie cechy, wraz z ułomnościami. Może to właśnie my jesteśmy karykaturą Boga, kto wie?
J.W.: A czy przypadkiem w samej koncepcji Boga nie najciekawsze jest to, co Go od człowieka różni?
W.B.: Dla każdego pewnie coś innego.
J.W.: Masz zdecydowanie negatywny stosunek do katolicyzmu. Ośmieszasz go, ośmieszasz to, co dla katolików ważne. Skąd ta chęć bawienia się kosztem akurat tej grupy społecznej i tej instytucji?
W.B.: Myślę, że znów mocno upraszczasz. Jeśli z czegoś drwię w wierszu, robię zazwyczaj tak dlatego, że coś mnie drażni. Czasami faktycznie denerwują mnie pewne społeczne mechanizmy czy instytucjonalne skostnienia, ale nie dotyczy to przecież chyba tylko katolicyzmu. Niemniej jednak – żyję (żyjemy) w takiej kulturze, a nie innej, zostaliśmy wychowani tak, a nie inaczej. Składa się na to wiele różnych czynników. Często niestety otacza nas ludzka głupota i bezmyślność. Ale na pewno nie bawię się niczyim kosztem. Robię to raczej na koszt własny (śmiech). Albo lepiej – na koszt wydawcy.
J.W.: Trudno uprościć sprawę religii bardziej, niż ty sam to zrobiłeś, dając tytuł „Sacro casco”. A pytam o katolicyzm, ponieważ nie zauważyłem, żebyś atakował swoimi kpinami islam, buddyzm czy szintoizm. Poza tym humor, żart, kpina – to zawsze dzieje się czyimś kosztem. Skoro jednak twierdzisz, że to „na koszt własny”, to kusi mnie spytać: jakie są te twoje koszta własne?
W.B.: Samotność długodystansowca (śmiech).
J.W.: Są jakieś rzeczy święte dla ciebie? Coś, czego nigdy nie obśmiejesz w wierszach?
W.B.: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem i raczej nie zamierzam.
J.W.: Czemu? Skąd takie samoograniczenie?
W.B.: Żadne samoograniczenie. Po prostu nie odczuwam potrzeby zastanawiania się nad tym co mogę, a co nie w wierszu. Byłoby to bez sensu.
J.W.: W twoim prześmiewczym stosunku do rzeczywistości widać też pewien pociąg do metafizyki. Jak uważasz, czy to się jakoś łączy: humor i metafizyka?
W.B.: Humor i metafizyka nie muszą sobie chyba jakoś specjalnie przeszkadzać. Mogą chyba współistnieć czasem na zasadzie pewnej poetyckiej współpracy, kiedy indziej dla wprowadzania elementu kontrastu.
J.W.: Interesująca wydaje mi się twoja umiejętność pokazywania, w jaki sposób my sami, w sferze, jak by to Witold Gombrowicz powiedział, kościoła międzyludzkiego potrafimy wytwarzać sobie, prokurować boskość, jej przeczucie i poczucie. Chciałbym cię w związku z tym zapytać, czy myślisz, że wszystkie nasze „świętości” są takimi wytworami kultury, cywilizacji, społeczeństwa?
W.B.: Trochę chyba tak. To poczucie, jak je nazwałeś, „boskości”, to jedna z naszych wyższych potrzeb. Musimy więc jakoś starać się ją zaspokoić, znajdować również w ten sposób uzasadnienie dla naszej egzystencji.. Z drugiej jednak strony buntujemy się przeciwko pewnym zastałym, towarzyszącym religii rytuałom, mechanicznym, rytualnym formułom i formułkom. Wreszcie –zakłamaniu i dwoistości. To rodzi dysonanse i sprzeczności.
J.W.: Te dysonanse są paliwem dla twojego pisania?
W.B.: Często tak. Tak mi się wydaje.
J.W.: Pisząc o jednej z twoich książek, zwróciłem uwagę na to, że świadomie rozgrywasz pewne niekonsekwencje języka. Stąd tylko o krok do pytania, czy ty przypadkiem nie uważasz, jak niektórzy filozofowie, że pewne problemy, np. metafizyczne, wzięły się w naszych rozważaniach tylko dlatego, że po prostu dało się je sformułować w języku, jakim się posługujemy?
W.B.: Język jest ważny, bardzo ważny. Jeśli nie potrafimy czegoś nazwać, nie staramy się opisać – to COŚ nie istnieje, prawda? Schodzi na dalszy plan. Przestajemy o tym pamiętać. Myślimy i piszemy za pomocą słów, nawet jeśli przed oczami mamy jakieś obrazy, a w uszach dźwięki, to właśnie słowa nadają im sens. To może wydać się truizmem, ale pokazuję jak istotny jest ten żywy, wciąż rozwijający się organizm zwany językiem.
J.W.: Czujesz, że panujesz nad tym organizmem języka, czy to raczej on przez ciebie gada?
W.B.: Dobre pytanie! Chyba nie zawsze panuję nad językiem, często to on mnie gdzieś niesie. To właśnie jest chyba najfajniejsza przygoda związana z pisaniem.
J.W.: Inspirują cię jakieś filozofie, filozofowie?
W.B.: Poetycko chyba raczej słabo. Częściej chyba inspiruje mnie kultura i sztuka – film, malarstwo, fotografia.
J.W.: Film, malarstwo, fotografia? Mógłbyś powiedzieć o tym więcej? Jakie gatunki, postacie, tematy, dzieła? W poezji bardzo to ukrywasz (śmiech).
W.B.: Czy ja wiem, czy ukrywam? Hm… jeśli chodzi o film: w moich wierszach zdarzały się mniej lub bardziej bezpośrednie nawiązania m.in. do „Nieba nad Berlinem” Wima Wendersa, „Jazdy” Jana Sveraka, „Lokatora” Polańskiego”, włoskiego filmu „Listonosz”(„Il postino”)…Malarstwo? Np. „Ostatnia wieczerza” Leonardo da Vinci, Beksiński (chociaż bardziej jako postać), Joan Miró. Fotografia? Annie Leibovitz (choć tu też bardziej interesowała mnie poetycko jako artystka i postać). Wystarczy?
J.W.: Jak najbardziej. Powiedz, naprawdę uważasz, że Chrystus miałby dziś większe wzięcie u tłumów, gdyby był dowcipnym luzakiem?
W.B.: Znów chcesz, abym podpisał się pod mottem wziętym z tomiku. A to nie tak – wspominałem już o tym wcześniej. A odpowiadając wprost na Twoje pytanie – nie uważam tak.
J.W.: Czyli jeszcze może zdarzyć się, że napiszesz cykl żarliwych sonetów religijnych? (śmiech)
W.B.: Kto wie? (śmiech). Wtedy wreszcie opublikują mnie we „Frondzie”, a może i w „40 i 4” (śmiech). Zresztą w „Gościu Niedzielnym” już napisali o mnie w tekście „Katolicy piszą wiersze”.
J.W.: Zadam ci teraz pytanie, które jeden z krytyków postawił retorycznie w swoim tekście tobie poświęconym: jak myślisz, Wojtku, co da się wycisnąć z języka religijnych formułek, co da się wycisnąć z języka w kwestii wiary i niewiary, jak można go jeszcze wykorzystać w wierszu i przeciwko czemu obrócić?
W.B.: Nie wiem, mówiąc szczerze. Wiem natomiast, że nie napiszę już raczej książki tak połamanej i językowo „przegiętej” (przynajmniej nie w stronę języka biblijnego) jakim był tom „przez judasza”.
J.W.: Na własny użytek wyczerpałeś ten język, czy też on wyczerpał ciebie?
W.B.: Chyba i jedno i drugie, rzeczywiście.
J.W.: Jerzy Suchanek w recenzji zatytułowanej „Hiob z kamienicy” napisał, że „Przez judasza” podzieliłeś na rozdziały-Księgi, nawiązujące do Ksiąg starotestamentowych (mamy tutaj Księgę Obrazów, Rodzajów, Zawodów i Wyjścia) i zwrócił uwagę, że poszczególne wiersze określasz w tytułach jako modlitwy, lecz z modlitwami tradycyjnie pojmowanymi wiersze te mają często wspólne jedynie słowo „modlitwa” na początku każdego tytułu. Dodał też, że całość układa się w „osobisty, prywatny apokryf”. Chciałeś napisać apokryf? Kusiła cię rola ewangelisty, choćby i heretyckiego (śmiech)?
W.B.: Wiesz, tak naprawdę niczego nie planowałem. Pisanie wierszy z tego tomiku trochę, w pozytywnym znaczeniu tego określenia, wymknęło mi się spod kontroli (śmiech). Zaczęło się od jednego z tekstów, i tak „wkręciłem się” w ten język, tak zacząłem go wywracać i przewracać, że przełożyło się to na swego rodzaju prowokowanie czy wypatrywanie poetyckotwórczych sytuacji, które można by za pomocą tej quasi biblijnej frazy „opisać”.
J.W.: Na marginesie. Suchankowi musiało posmakować, skoro nagrodził cię swoją nagrodą. Jak czułeś się, odbierając tę nagrodę Suchanka i będąc jej pierwszym laureatem? W ogóle, jaki jest twój stosunek do nagród literackich? Myślisz o tym trochę?
W.B.: Tak, z tego, co wiem Jurkowi podobały się moje tomiki, zwłaszcza „Sacro casco”, za który to tom dostałem Nagrodę. No i „przez judasza” chyba też, jak wynikało z późniejszej recenzji. Odbierając Nagrodę w Instytucie Mikołowskim czułem się o tyle miło, co nieswojo, bo to przecież pierwsza nagroda, którą w ogóle otrzymałem. Mój stosunek do nagród? Jeśli mogą sprawić, że przybędzie czytelników nowej poezji – niech będzie ich jak najwięcej. Nie do końca jednak wierzę w ten promocyjny charakter. A często niestety o ich przyznaniu bądź nie decyduje w dużej mierze polityka wydawnicza, układy itp., itd. Jurek Suchanek jest przynajmniej szczery w tym co robi i mówi wprost, że o przyznaniu Nagrody Otoczaka decyduje jego Widzimisię (śmiech).
J.W.: „Drugi koniec wszystkiego” – tak zatytułowałeś najnowszy zbiór. Pytanie może cię zaskoczy, ale chciałbym wiedzieć, co było pierwszym końcem?
W.B.: To nie tak. Nie chciałbym, aby ten tytuł był rozpatrywany tylko w pierwszym, najprostszym znaczeniu. Ono odsyła do wiersza tytułowego książki, dotyczy sytuacji damsko-męskiej i myślę, że nie ma sensu abym tutaj się nad tym specjalnie rozwodził – zainteresowanych zapraszam do sięgnięcia po tomik. Istnieje jednak także drugi (sic!) „drugi koniec wszystkiego”. I on zmierza w stronę nieco innej, bardziej metafizycznej właśnie i nienamacalnej przestrzeni znaczeniowej. Zresztą, z tytułem dosyć ciekawie koresponduje projekt graficzny okładki autorstwa Agnieszki Sitko, odsyłający w pewną bliżej nieokreśloną nieskończoność. A czy wiąże się ona ze śmiercią, kresem miłości, czy może jakimś innym sensem – niech każdy z czytelników odpowie sobie sam.
J.W.: Myślę, że to nośny tytuł. Podobno żyjemy w czasach „po końcu” wszystkiego, więc dostrzeżenie „drugiego końca wszystkiego” wydaje się całkiem odkrywcze. Wiem jednak, że twoje książki są koncept-albumami, ty raczej trzymasz się tematu. Chciałbym więc spytać, czy w tym najnowszym zbiorze tematem – w twoim rozumieniu – miał być apokaliptyczny koniec?
W.B.: Sporo w tej książce o śmierci, więc czemu nie? Tak naprawdę raz jeszcze uchylę się od odpowiedzi polecając lekturę „Drugiego końca (…)”.Nie chciałbym nikomu narzucać interpretacji.
J.W.: W „Drugim końcu” więcej miejsca poświęcasz miłości. I z niej też co nieco sobie żartujesz. Czemu – to będzie pytanie podchwytliwe – nie napiszesz pięknego, nie ironicznego erotyku? Co się stało z miłością, jak ją postrzegasz, że w twoim wykonaniu możliwe są tylko wiersze parodiujące lirykę miłosną?
W.B.: Czy ja wiem? Wydaje mi się, że jednak parę poważniejszych wierszy o miłości napisałem. Nie wiem czy pięknych, ale z pewnością nie ironicznych (śmiech). A co się stało z miłością? Podobno jednak JEST (śmiech). Czyli istnieje. Wbrew może temu, co piszę, staram się jednak w to wierzyć.
J.W.: Ciekawą rzecz powiedziałeś: „wbrew temu, co piszę”. Ponieważ sam tak miewam, chciałbym spytać, jak często u ciebie występuje ten rozdźwięk między personą gadającą w wierszu i jej poglądami, a tym, co ty sam byś powiedział w danej sytuacji, gdyby cię zapytano? To stałe rozdwojenie czy pojedyncze przypadki?
W.B.: Hm… Trudne pytanie. Bardzo trudne. Często wiersz jest pewnym dialogiem, albo np. pokazuje sytuacje z czyjegoś (niekoniecznie mojego) punktu widzenia. Różnie z tym bywa bardzo.
J.W.: Tak cię podpytuję o te żarty z miłości, ale widzę też, że sporo w „Drugim końcu wszystkiego” wierszy zupełnie serio. Wraca inny twój temat: śmierć. Wiem, że to głupio tak pytać, ale: co myślisz o śmierci? Myślisz o niej w ogóle?
W.B.: Staram się myśleć jak najrzadziej, jednak w chwilach podsłuchiwania lub podpatrywania scen rodzajowych z życia śmierci – zwłaszcza w języku – temat ten faktycznie powraca do mnie jak bumerang. I niewątpliwie te językowo-obrazkowe konteksty i kulturowe „dekoracje” dla śmierci bywają inspirujące.
J.W.: Czyli jest to temat do wierszy, a nie problem, który byś rozważał? A sama śmierć, jak ją postrzegasz? Gaśnie światło i koniec? Czy jakieś duszne lewitacje nad ciałami tych, co jeszcze żyją (śmiech)?
W.B.: Wolałbym chyba, żeby było jednak jakieś światełko w tym tunelu (śmiech).
J.W.: Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie swoją postać i swoją, że tak powiem, literacką karierę?
W.B. Nie wiem czy mówienie o literackiej „karierze”, kiedy to słowo kojarzy się tak mocno ze światem kultury masowej, nie jest jednak sporym nadużyciem. W naszym wielomilionowym kraju o tak bogatych przecież tradycjach poetyckich średnie nakłady tomików poetyckich to, jak wiesz, 300-500 sztuk. Poezja jest praktycznie nieobecna w wysokonakładowej prasie, radiu czy telewizji. Szczytem szczęścia dla poety jest znalezienie wydawnictwa, które zainwestuje w wydanie mu tomiku lub znajdzie potencjalnego sponsora-autor nie ma oczywiście zazwyczaj z tego ani złotówki. Nie mówię tego broń Boże żeby się żalić, tylko by uświadomić komuś, kto nie zna realiów, że w naszym kraju pisanie, publikowanie i wydawanie poezji jest działalnością skrajnie niszową i niedochodową. Jeśli chodzi o mnie: debiutowałem tomikiem dziesięć lat temu, bo w 2000 roku. Jak do tej pory mam na koncie wydanych sześć książek poetyckich, wszystkie w wydawnictwach, których nie muszę się wstydzić. Większość z tomików spotkała się z przychylnymi recenzjami krytyków z tzw. środowiska literackiego. Publikowałem wiersze w niemal wszystkich ważniejszych pismach literackich w kraju i w paru za granicą, ukazywały się one także w ogólnopolskich antologiach. Część moich wierszy doczekała się przekładów na parę języków obcych, uczestniczyłem w kilku międzynarodowych festiwalach poetyckich, odbyłem sporą ilość spotkań autorskich w kraju. Wreszcie – nagrałem i wydałem płytę z melorecytacjami moich wierszy, aktualnie pracuję nad kolejną, podobną rzeczą, choć z innym już muzykiem. Nie jest więc chyba źle – nie mam na co narzekać.
J.W.: Bogata twórczość. Czyli jednak: kariera (śmiech). Ale, właśnie, skoro o tym wspomniałeś. Po kiego ci te „melorecytacje z zespołem”? To jakaś skaza po młodzieńczej fascynacji Świetlickim? (śmiech)
W.B.: Dlaczego od razu skaza? A co w tym złego, że po 10 latach smęcenia na spotkaniach autorskich i recytowania/czytania wierszy pomyślałem, że fajnie by było spróbować połączyć je z muzyką? Byłem już po prostu zmęczony klasyczną formułą wieczorów autorskich. Niestety- jak w Polsce ktokolwiek bierze się za melorecytację wierszy, to oczywiście rodzi to od razu skojarzenia ze „Świetlikami”, które są JEDYNYM tak naprawdę punktem odniesienia. Cóż- nagraliśmy z Adamem Kusiakiem z Mosquito Project kilkanaście utworów, które ukazały się na płycie dołączonej do „Lampy”. Jeden z kawałków kilkakrotnie wyemitowała radiowa Trójka. Nie powiem, żeby nie było to miłe. Poza tym – sama praca i nowe doświadczenie też dały mi sporo energii. Potem niestety nasze drogi z muzykiem rozeszły się.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
W.B.: Poezja jest dla mnie ważną formą artystycznej wypowiedzi. Jest pasją, którą od lat realizuję i w której, mniej lub bardziej się spełniam. Wreszcie – bywa uwolnieniem pewnych emocji, próbą nazwania i usystematyzowania w języku istotnych kwestii. Jest wreszcie okazją do zadawania pytań, czasem bez szukania na nie odpowiedzi. Poezja jest czymś, co mnie jakoś tam określa, poprzez co istnieję i funkcjonuję bardziej niż przez coś innego. Poezja jest dosyć poważną grą z samym sobą. Pozwala „załatwiać” niektóre osobiste sprawy. Pisanie przynosi mi ulgę, czytanie cudzych rzeczy – przyjemność.
J.W.: Mówisz: gra z samym sobą. Jaka jest stawka w tej grze?
W.B.: Wysoka. Być albo nie być (śmiech).
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników?
W.B.: Nie mam pojęcia, nigdy nie brałem pod uwagę istnienia kogoś takiego jak „idealny czytelnik”. Ale czytelnik wierszy w ogóle na pewno powinien być otwarty i uważny. I przygotowany absolutnie na wszystko (śmiech).
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
W.B.: Chyba różni się specyficzną „wrażliwością”, sposobem patrzenia na świat. I chyba tym, że raczej bez sztuki nie wyobraża sobie życia.
J.W.: Bez „sztuki”, czyli bez czego?
W.B.: Bez obcowania ze sztuką lub bezpośrednio bez jej tworzenia, po prostu.
J.W.: Jak skomentowałbyś taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik, który tu lekko strawestuję: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na żonę i dzieci”?
W.B.: Dwuwers Marty, podobnie jak i cały wiersz, z którego pochodzi –świetny, ironiczny i trafny. Chociaż pewnie nie zawsze znajdujący tzw. potwierdzenie w rzeczywistości. Akurat mój przypadek, przynajmniej póki co, słowa te potwierdza, ale znam kilka innych, które zaprzeczają. Pisanie jest zmaganiem się z samym sobą – trudno temu zaprzeczyć. Wymaga skupienia i „wyłączenia się” ze świata. Życie rodzinne chyba temu niekoniecznie sprzyja, chociaż dziecko, żona czy mąż, osoby, z którymi artysta jest związany emocjonalnie, mogą być przecież świetną inspiracją. Tak sobie to wyobrażam przynajmniej.
J.W.: Tak odpowiadasz, jak Robinson Crusoe: może, gdzieś tam, chyba niekoniecznie (śmiech). A tak realnie, tu i teraz – jak to jest i jak to widzisz?
W.B.: Widzę to dobrze (śmiech).
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
W.B.: Tak się składa, że moja praca zawodowa nie nic wspólnego ze sztuką. No, może chwilami, kiedy organizuję jakieś kulturalne imprezy, koncerty czy spotkania literackie te moje dwa światy – poetycko-kulturalny i zawodowy – się spotykają. Ale to są raczej rzadkie momenty. Jak się z tym czuję? Różnie. Czasem żałuję, że nie mogę na co dzień poświęcać więcej czasu na swoją pasję – czytanie, pisanie, oglądanie, czy organizowanie życia literacko-kulturalnego. Z drugiej strony – może gdybym miał to na co dzień – nie byłoby to dla mnie wtedy aż tak atrakcyjne? Może szybciej bym się tym znudził?
J.W.: Twoja praca zawodowa to jest temat na osobną rozmowę (śmiech). Podopieczni nie żartują, że jakieś wierszyki smarujesz? W ogóle, powiedz, proszę, jak ta praca ma się do twojego pisania? Odcinasz się od niej po robocie, czy jakiś wpływ jest? Może językowo jest to inspirujące (śmiech)?
W.B.: W skrócie: podopieczni nie żartują, bo mają sporo do stracenia (śmiech). Czasem odpryski mojej pracy zawodowej trafiają do wierszy, ale raczej rzadko. To faktycznie chyba temat na osobną rozmowę.
J.W.: Gdybyś miał przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego twoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałbyś w pierwszym rzędzie?
W.B.: Wybacz, ale pomimo tego, że pisuję wiersze o śmierci- nie mam w sobie raczej nic z samobójcy(śmiech).
J.W.: Raczej o samoświadomość pytałem, ale rozumiem twoją odpowiedź (śmiech). W takim razie powiedz, co jest najfajniejszego w twoich wierszach?
W.B.: Tak naprawdę myślę, że po czasie jestem świadom zarówno słabszych jak i mocniejszych stron poszczególnych tomików, jak pewnie każdy. Mam wiersze, które bardziej lubię i częściej czytam na spotkaniach i takie, które pomijam. Co jest najfajniejszego moich wierszach ? Może ktoś z czytelników odpowie – zapraszam do nadsyłania odpowiedzi na w.brzoska@wp.pl (Śmiech) Autorom najciekawszych uzasadnień dlaczego podobają się (lub nie) wiersze Brzoski prześlę najnowszy tomik z dedykacją. Mówię serio-bardzo jestem ciekaw.
J.W.: Co uważasz za swoje największe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
W.B.: O osiągnięciach literackich już wspominałem…A tak poza tym-myślę, że sporym osiągnięciem jest także to, że po tych ponad dziesięciu latach pisania nie zwariowałem jeszcze do reszty (śmiech). I mam jeszcze jako taki kontakt z rzeczywistością. Co do planów – raczej ich nie posiadam. Niech wszystko toczy się własnym torem i rytmem.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
WB: Oczywiście. Dobra literatura, a dla mnie zwłaszcza poezja jest bardzo sexy. Odsłania bowiem tylko tyle, ile trzeba. Jest więc tajemnicza. Dobra poezja bywa więc piękna, atrakcyjna i pociągająca. A do tego, co najważniejsze, pobudza do myślenia i działania. Można z nią więc flirtować do woli, i to absolutnie bez żadnych zobowiązań (śmiech). A jeśli do tego ma jeszcze poczucie humoru – czegóż chcieć więcej?
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.