U Macierzyńskiego świętości bez jej poniżenia nie ma, ale i poniżenie potrafi on znakomicie uwznioślić. Na tym także polega sztuka wiersza i aż dziwne, że to ten kpiarz Macierzyński przypomina o tym. Piotr Macierzyński nie mógłby chyba jeszcze na poważnie napisać czegoś w stylu św. Jana od Krzyża. Tak mi się zdaje. Gdyby nawet trafiła się Macierzyńskiemu – a trafić się może każdemu – najprawdziwsza z prawdziwych oscura noche del alma („ciemna noc duszy”), Macierzyński przywitałby ją, tak myślę, lub też z miejsca pożegnał, ciętym żartem, ironicznym westchnieniem, bądź dał w kontrapunkcie do niej jakiś obraz wybitnie zabawny – i do sacrum dołożył profanum, gdyż u niego to żelazna reguła. Czy to znaczy, że poeta ten nie potrafi napisać nic serio, że nie ma dla niego świętości? Bynajmniej, nie o to chodzi. Macierzyński jest jak najbardziej serio, Macierzyński jest śmiertelnie poważny, Macierzyński o świętości wie może nawet więcej niż niejeden początkujący święty (o świętych w ogóle też wie on całkiem sporo, choćby to, że „święci nie są gwiazdami porno”) – to tylko świat naokoło niego robi przez cały czas wszystko, żeby go z tej powagi i z tego serio wytrącić, żeby odebrać mu jego prywatne sacrum: radość, miłość, harmonię, kobietę. A on notuje te chwile, czyli robi, co powinien poeta. W „Odrzutach” kontrapunkt dla wierszy jest już w dwóch mottach. Pierwsze, myśl z la Bruyere’a, głosi: „Kiedy się już uczyniło wszystko, aby posiąść kobietę, a skutku to nie odniosło, pozostaje jeszcze jeden środek – trzeba zaprzestać zabiegów; wtedy właśnie sama się o ciebie upomni.” Drugi cytat przed wiersze włożony jest z Etienne Rey: „Kobieta kochana to ta, której można zadawać więcej cierpień.” Czy to znaczy, że jest znów książka Piotra Macierzyńskiego błazeńskim wyznaniem miłosnym? Czy tak ją należy odbierać? Wiersze takie jak „*** [podobno najniebezpieczniejszym zajęciem świata…]”, „*** [ty myślisz że ja mam czas…]”, „*** [ja szalonej chcę kobiety…]”, czy „*** [Justyna poszła do spowiedzi…]” mogłyby sugerować, że tak. Ale jest w tym zbiorze również Macierzyński inny: melancholijny poeta maski, poeta używający nie głosu, lecz głosów, może nawet nie tyle używający głosów, co użyczający ich swoim kolejnym kreacjom. Jest też Piotr Macierzyński, który tak naprawdę nie potrafi „wyluzować” tak bardzo, jak ten opisany przez niego sąsiad, który „drugi raz” w ciągu krótkiego czasu „zrobił kupę na klatce schodowej”. I to jest jakieś cenne novum w postawie Piotra Macierzyńskiego, który do tej pory, jak go kojarzę, po stronie sztubackiego żartu i błazenady stał całym sobą. Bo teraz nie, teraz tylko trochę tak stoi, znacznie ostrożniej i bez tej pewności, która zbratana z czarnym i drwiącym humorem stała się znakiem firmowym poety od czasu wydania „Dance macabre”. Wiersze Macierzyńskiego w „Odrzutach” mają ładunek smutku, którego jego poprzednie liryki nie miały. Weźmy choćby taki początek wiersza: „jeśli ty mi wybaczysz zdradę / ja ci wybaczę skrobankę / to jeszcze będzie miłość”. I wiersze Macierzyńskiego są teraz w innej tonacji pisane. Mówiąc metaforycznie: „Odrzuty” to jeszcze nie jest dzieło w tonacji mollowej, ale są tu już te rejestry tonacji dur, w których daje się zagrać (usłyszeć) słowa i zdania poważne. Jak choćby w takim liryku: „co odpowiedzieć człowiekowi zadającemu pytanie / czy wspomoże pan akcje ratowania życia pięcioletniej Izy // a) nie jestem zainteresowany / b) wolę kupić sobie batonika / c) nie mam czasu na ratowanie życia”.
Piotr Macierzyński, „Odrzuty”, Korporacja Ha!art, Kraków 2007.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.