Jak namalować szaleństwo? Powiem panu.
To musi być morze.
M.K.E. Baczewski
Czy potrafisz pojąć paniczny urok
tych zdruzgotanych przestrzeni?
M.K.E. Baczewski
„Wielkie, zaburzone, żywe – trudno zweryfikować / cechy czegoś, co przeraża ponad zdolność opisu.” – To zdanie z poematu Baczewskiego „Morze” chętnie kładę na początek tego omówienia, albowiem pasuje ono nie tylko, jak chce Baczewski, do opisu morza, pasuje ono także do poematów Baczewskiego z tomu „Morze i inne morza.” „Jak może być morze?” pyta Baczewski i natychmiast też odpowiada: „Doprawdy, taka ilość / czegoś, co nie jest tobą, wydaje mi się / rezultatem czyjejś przesadnej inwencji.” Doprawdy, mnie również wydaje się, że wiersze i poematy takie, jak Baczewskiego z tomu „Morze i inne morza” są „rezultatem przesadnej inwencji”, przesadnej w najlepszym sensie tego słowa: olbrzymiej, przytłaczającej, niezwykłej. Jak to się robi? – tak chciało by się zapytać. W wierszu „Morze II” pada na wpół ironiczna, na wpół gorzka i bardzo samoświadoma odpowiedź: „Wystarczy, że zostawisz umysł samemu sobie, a już zaczyna płynąć. // Sam sobie okrętem, katastrofą, szalupą i brakiem nadziei na ratunek.” Więc okazuje się, że to wszystko sprawa umysłu? Tak. Pisze Baczewski: „Morze jest niepoprawne. Morze jest może. / Na pewno jest umysł i to, co w nim boli. / Dlatego nie pytaj. Choćbyś zgłębił morze, / nie zgłębisz prawdy.. Umysł ci będzie przeszkodą. / I raczej nie dotkniesz, bo dotyk jest ścianą. / A gdybyś chciał ujrzeć, wiedz, że nie zobaczysz. / Nie zobaczysz, bo oczy są podszyte mrokiem.” A skoro oczy podszyte są mrokiem, jest się nieufnym, to konieczne. I o tym również Baczewski nie zapomina, skoro twierdzi w jednym ze swoich poetyckich, a więc podszytych wątpliwościami, twierdzeń: „Nie ufaj nawet własnej nieufności, / ona zdradzi cię pierwsza. Na pewno / można mieć tylko niepewność, / Nic więcej i nic mniej. / Serce jest samotnym żeglarzem, drogi monsieur Pascal, / nawet bardzo samotnym, a umysł rozbitkiem.” Skąd wiadomo o tych wątpliwościach jeszcze? Na przykład z takiego fragmentu wyznania: „Nie bez powodu piszę ten wiersz w ostatnim listopadzie / XX wieku. Bo chciałbym, żeby to, co w nim moralne, / zachłysnęło się słoną wodą wątpliwości.” A jest jeszcze w innym miejscu mowa o tym, że „świat się staje nagle / pocałunkiem. Nawet nie przypuszczasz, że za jeden moment zostaniesz wyrzucony z niezbitej pewności / na zbity pysk.” O pewności, jakiejkolwiek pewności można więc już spokojnie zapomnieć. Jeżeli jednak na początku tego omówienia zacytowałem zdanie Baczewskiego mówiące o tym, że morze to „taka ilość czegoś, co nie jest tobą”, teraz przychodzi mi w kontrze do tego zdania ustawić inne, też Baczewskiego. „Mogę zaakceptować / morze tylko jako obraz tego, czym jestem. Powiadasz, / że morze jest namiętnością? Namiętność jest morzem.” Te wypowiedzi są w sporze, lecz tylko wtedy, kiedy ustawi się je na płaszczyźnie logiki klasycznej, w innych przestrzeniach, w przestrzeni, chciałoby się powiedzieć, takiej jak morze nie ma co się przejmować niespójnościami tego akurat rodzaju. Można zaufać Baczewskiemu, gdy pisze jak gdyby w formie autokomentarza: „Wydaje się, jakby tutaj rozum Kartezjusza / stał na krawędzi otchłani Pascala.” I można pójść dalej od tego zdania, bo skoro tak, skoro tu Pascalowska otchłań spotyka się z Kartezjuszowskim cogito to o człowieku można powiedzieć tylko to, co mówi o nim Baczewski w wierszu „Ryba”, poświeconym sztychowi Bruegla „Duże ryby pożerają małe”: „Człowiek jest zawsze czymś obok siebie, / czymś ponad lub poniżej: czymś chybionym. / Encyklopedie oferują mu zestaw / inwektyw i komplementów. / Człowiek nie jest sobą.” Kim zatem jest człowiek? Nie pytam filozofów, socjologów, antropologów, powiedzmy, że na ten moment wystarczy mi poetycka odpowiedź. Baczewski widzi go tak: „Rozbitek z fregaty języka dryfuje na tratwie pocałunku.” Taka jest mądrość. „Taka jest mądrość: opływowa, obła, ginąca na powierzchni, ubrana w światłoczuły kostium, dająca tak mało nadziei; // jak Boskość Jakoba Boehmego, pochłaniająca byty niższe.” Takie są dzisiaj doskonałość i wzniosłość. „Doskonałość i wzniosłość bez pomocy piękności.” Dlaczego tak? Ponieważ: „Strasznie jest czekać na własny powrót. / To tak, jakby groby podpływały do brzegu, / tak, jakbyś sam był podpływającym do brzegu grobem. / Strasznie jest czekać na własny powrót, lepiej / przytulić się do niemej piersi wielkiej fali…”
*
Jeżeli zadałem temu tomowi Baczewskiego tyle pytań i wyłuskałem z niego tyle odpowiedzi (a nawet więcej, lecz nie sposób zacytować wszystkiego, co w tym tomie, moim zdaniem, warte cytowania i rozważania; część więc zostawiłem tylko dla siebie i z pewnością każdy zrobi w trakcie lektury to samo), to dlatego, że jest to poezja wielogłosowa, polifoniczna, zmuszająca właśnie do stawiania pytań i poszukiwania niepewnych odpowiedzi (bo pewnych nie ma i być nie może). Jeżeli cieszy mnie i daję wyraz temu, że nie ogarniam tego „morza”, to dlatego, że zgadzam się z głosem z wiersza „Morze”, w którym przywoływani są w charakterze słuchaczy monologów: Horacy, Ahab, zgadzam się z głosem, który w nim mówi: „Uwielbiam tonąć. Muszę przyznać, że zawsze, zawsze / pociągał mnie ta chłodna lekkość, ten bezgłośny bezruch. / Już od szczenięcych lat marzyłem o tym, by pójść na dno. / Uwielbiam być ogniwem w łańcuchu wegetacji.” A także – choć to już może nieco zawoalowana odpowiedź – ponieważ rozumiem, kiedy Baczewski pisze: „Sam jakoś nigdy nie miałem ochoty na rząd dusz. / Zadowalałem się szeregiem ciał. / I nawet to czasami zdawało się za dużo.” I to oczywiście nie wszystkie zebrane w tej sprawie argumenty.
Marek Krystian Emanuel Baczewski, „Morze i inne morza”, Instytut Mikołowski, Mikołów 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.