„Niewidzialne potwory” to mocna, zabawna i zaskakująca proza osadzona w świecie luksusu i mody, perwersji i przemocy, hormonów i chirurgii plastycznej. Najbliżsi są sobie najbardziej obcy, modelki nie mają twarzy, mężczyźni zmieniają się w kobiety, a żeby życie zyskało sens, trzeba stracić tożsamość. Nic nie jest takie, jak być powinno i nikt nie jest tym, kim wydaje się być. Tylko na www.literaturajestsexy.pl przedpremierowy fragment.
Chuck Palahniuk, „Niewidzialne potwory”:
Nie oczekuj, że będzie to jedna z tych opowieści, które mówią: a potem, a potem, a potem.
To, co tu się wydarzy, przypomni raczej stylem magazyny mody, takie jak „Vogue” albo „Glamour”, z chaotyczną numeracją na co drugiej, co piątej, albo co trzeciej stronie. Z wysypującymi się saszetkami perfum i wyłaniającymi się znikąd nagimi kobietami, które chcą ci sprzedać puder.
Nie szukaj spisu treści, ukrytego gdzieś na dwudziestej stronie. Nie spodziewaj się, że znajdziesz coś od razu. Nie ma tu żadnej logiki. Artykuły się zaczynają, a po trzech akapitach:
Ciąg dalszy na stronie którejś tam.
A potem, cofnij się do strony tej a tej.
To będzie dziesięć tysięcy oddzielnych sztuk garderoby, które się miesza i dobiera tak, żeby uzyskać może z pięć gustownych strojów. Milion modnych dodatków, apaszek i pasków, pantofli, kapeluszy i rękawiczek, i żadnych prawdziwych ubrań, z którymi można by je nosić.
I musisz naprawdę, ale to naprawdę przywyknąć do tego uczucia, tutaj, na autostradzie, w pracy, w małżeństwie. To jest świat, w którym żyjemy. Trzymaj się tekstu na monitorze.
Na planecie Brandy Alexander wszechświatem rządzi dość skomplikowany układ bogów i bogiń. Niektórzy z nich są źli. Inni są samą dobrocią. Marilyn Monroe, na przykład. Jest jeszcze Nancy Reagan i Wallis Warfield Simpson. Część tych bogów i bogiń nie żyje. Część żyje. Wielu z nich to chirurdzy plastyczni.
Układ ulega zmianom. Bogowie i boginie przychodzą i odchodzą albo przeskakują jedni nad drugimi, poprawiając swoją pozycję.
Abraham Lincoln przebywa w swoim niebie i zmienia nasz samochód w pachnącą nowością płynącą bańkę mydlaną, poruszającą się gładko niczym egzemplarz okazowy. Marlena Dietrich, mówi Brandy, zarządza teraz pogodą, teraz mamy jesień naszej melancholii. Niesie nas wzdłuż międzystanowej piątki pod szarym niebem, w granatowej trumnie wynajętego lincolna town car. Prowadzi Seth. Zawsze tak siedzimy, Brandy z przodu, ja z tyłu. Mamy przed sobą trzy godziny pięknego krajobrazu między Vancouver, w Kolumbii Brytyjskiej, a Seattle. Asfalt i spalanie wewnętrzne niosą nas i lincolna town car na południe.
Taka jazda jest jak oglądanie świata w telewizji. Elektryczne szyby są szczelnie zamknięte, planeta Brandy Alexander ma więc atmosferę ciepłego, spokojnego, cichego błękitu. Temperatura wynosi dwadzieścia parę stopni i cały zewnętrzny świat drzew i skał przewija się w miniaturze za wypukłym szkłem. Na żywo z satelity. Jesteśmy małym światem Brandy Alexander, mknącym przez to wszystko.
– Czy przyszło wam kiedyś do głowy, że życie jest metaforą telewizji? – pyta Seth, prowadząc, prowadząc.
Mamy zasadę, że kiedy Seth prowadzi, nie włączamy radia. Chodzi o to, że kiedy puszczają piosenkę Dionne Warwick, Seth zaczyna strasznie płakać, płyną mu wielkie filmowe łzy, wstrząsają nim wielkie telewizyjne łkania. Jeżeli Dionne Warwick śpiewa piosenkę Burta Bacharacha, musimy zjeżdżać na pobocze, w przeciwnym wypadku kraksa murowana.
Te łzy, sposób, w jaki jego ciastowata twarz zatraciła ostre cienie, które gromadziły się pod jego brwiami i kośćmi policzkowymi, sposób, w jaki dłoń Setha ukradkiem ściska przez koszulę sutek, a przy tym szczęka mu opada i oczy wznoszą się w górę, to wszystko hormony. Sprzężone estrogeny, Premarin, estradiol, ethinyl estradiol, wszystko to znalazło się w dietetycznej coli Setha. Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo uszkodzenia wątroby przy jego obecnych nieprawdopodobnych dawkach. Może już ma uszkodzoną wątrobę albo raka, albo zakrzepy, czyli zakrzepicę, jeżeli jesteś lekarzem, ale ja tam jestem gotowa podjąć to ryzyko. Przecież to wszystko dla draki. Patrzeć, jak mu rosną piersi. Widzieć, jak jego tak pociągające dziewczyny zawadiactwo obrasta tłuszczykiem i jak zaczyna ucinać sobie po południu drzemki. Wszystko to bardzo piękne, ale gdyby zginął, mogłabym zainteresować się czymś innym.
– Czy nie myślicie, że w pewien sposób telewizja robi z nas Boga? – pyta Seth, prowadząc, prowadząc.
Te introspekcje to u niego coś nowego. Zarost mu pojaśniał. To widocznie skutek antyandrogenów tłumiących jego testosteron. Retencją wody może się nie przejmować. Zmiany nastrojów. W lusterku wstecznym łza wymyka mu się z oka i spływa po policzku.
– Czy tylko ja jeden przejmuję się tymi sprawami? – pyta. – Czy tylko ja w tym samochodzie odczuwam coś prawdziwego?
Brandy czyta książkę w miękkiej oprawie. Zazwyczaj Brandy czyta jakieś błyszczące broszury reklamowe chirurgów plastycznych o waginach z kolorowymi zdjęciami, demonstrującymi, jak powinna być ustawiona cewka moczowa, żeby strumień moczu kierował się idealnie w dół. Inne zdjęcia pokazują, jak powinna być okryta fałdem skórnym wysokiej jakości łechtaczka. To są pięciocyfrowe waginy po dziesięć i dwadzieścia tysięcy dolarów, lepsze od naturalnych i zwykle Brandy wszystkie te zdjęcia pokazuje.
Przeskok o trzy tygodnie wstecz, kiedy wizytowaliśmy wielkie domostwo w Spokane, w stanie Waszyngton. Znajdowaliśmy się w granitowym pałacu na South Hill, a Spokane rozpościerało się przed oknami łazienki. Wytrząsałam z brązowej buteleczki Percodany do specjalnej kieszeni na Percodany w mojej torbie. Brandy Alexander myszkowała pod umywalką w poszukiwaniu pilnika do paznokci i znalazła tę książkę.
Teraz wszyscy inni bogowie i boginie zostali zaćmieni nowym bóstwem.
Przeskok na Setha, który gapi się w lusterku wstecznym na moje piersi.
– Telewizja naprawdę robi z nas Boga – mówi.
Pokaż mi tolerancję.
Błysk.
Pokaż mi zrozumienie.
Błysk.
Nawet po wszystkich tych tygodniach, które spędziliśmy razem w podróży, wspaniałe, niewinne niebieskie oczy Setha unikają moich oczu. Może sobie darować te swoje nowe rzewne introspekcje. Jego oczy zdradzają już skutki uboczne środków doustnych, rogówki tak się uwypukliły, że nie chcą mu się trzymać soczewki kontaktowe. To pewnie działanie mieszanki estrogenów w porannym soku pomarańczowym, ale na to też może nie zwracać uwagi.
To najwidoczniej androcur w mrożonej herbacie przy lunchu, ale w tym nigdy się nie zorientuje. Nigdy mnie nie złapie.
Brandy Alexander, jej stopy w nylonowych pończochach na tablicy rozdzielczej, superkrólowa czyta swoją powieść.
– Kiedy oglądasz seriale w dzień – mówi Seth – możesz sobie patrzeć, na kogo chcesz. Na każdym kanale jest jakieś inne życie i prawie co godzina to życie się zmienia. Tak samo jak w programach na żywo w sieci. Można sobie oglądać cały świat, a on nic o tym nie wie.
Brandy czyta tę książkę od trzech tygodni.
– Telewizja pozwala ci podglądać nawet erotyczne epizody życia każdego człowieka – mówi Seth. – Czyż to nie ma głębokiego sensu?
Może, ale tylko, jeżeli łykasz codziennie pięćset miligramów mikronizowanego progesteronu.
Parę minut krajobrazu przesuwa się za szybą. Jakieś piętrzące się góry, stare martwe wulkany, przeważnie rzeczy z rodzaju tych, które znajdują się na dworze. Ponadczasowe przyrodnicze cuda przyrody. Surowce w stanie pełnej surowości. Bez ulepszaczy. Nieregulowane rzeki. Zapuszczone góry. Brud. Rośliny rosnące w brudnej ziemi. Pogoda.
– A jeśli wierzysz, że fantastycznie rozporządzamy wolną wolą, to wiesz, że Bóg naprawdę nie ma nad nami władzy – mówi Seth. Dłonie Setha nie trzymają kierownicy, tylko trzepoczą, uzupełniając jego słowa. – A skoro Bóg nie ma nad nami władzy – mówi – to może nas tylko oglądać i zmieniać kanały, kiedy się znudzi.
Gdzieś tam w niebie żyjemy na wideo w sieci, żeby Bóg mógł sobie surfować.Film o Brandy.
Brandy, jej sandały na podłodze, ślini palec wskazujący i powoli odwraca stronę.
Starożytne naskalne rysunki aborygenów i wszelkie śmiecie śmigają za oknem.- Chodzi mi o to – mówi Seth – że może telewizja robi z nas Boga – mówi Seth. – I możliwe, że jesteśmy tylko telewizją Boga.
Na żwirowym poboczu jakieś łosie czy coś takiego człapią przed siebie na czworakach.
– Albo Świętego Mikołaja – mówi Brandy z nosem w książce. – Święty Mikołaj widzi wszystko.
– Święty Mikołaj to tylko bajka – mówi Seth. – Łącze na Boga. Święty Mikołaj nie istnieje.
Chuck Palahniuk, „Niewidzialne potwory”. Przeł. Lech Jęczmyk, Wydawnictwo Niebieska Studnia, Warszawa 2010. PREMIERA 10 marca 2010 r.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.