Dwa motta do „sacro casco” (z Ciorana: „Jest tylko jeden problem – śmierci. Roztrząsać inne sprawy to marnować czas, dawać dowód niewiarygodnego lekkoduchostwa.” Oraz z Lecha Janerki: „Bóg do niczego nie był mi potrzebny.”) zapowiadają tom wierszy potencjalnie zdecydowanie bardziej poważnych niż niepoważnych. Lecz jest jeszcze ironiczny tytuł książki, z którym w kontekście tak poważnych zapowiedzi nie bardzo wiadomo co zrobić. No i są jeszcze wszystkie Brzoski wiersze zebrane w dwóch częściach: „I. pograbki” i „II. love lullaby”. Te z „pograbek” już recenzowałem. Podobał mi się ten arkusz, miał spoistość, czułem w nim niepoślednie poczucie humoru autora i podobała mi się jego konsekwencja. I teraz także podobają mi się te wiersze, dobrze przyswajam strofy w rodzaju: „babcia już leży, kiedy tak nagle / pojawiam się nad nią / w czarnym T-shircie, a ona pyta: / czy to już śmierć?”. Po takich strofach wiem, że Wojciech Brzoska ma swoją sprawę ze śmiercią, z umieraniem – i choćby się nie wiem jak wił i wykręcał przed uznaniem tego, co zaraz napiszę: wiem, że to sprawa poważna. (Dlatego oswaja ją żartem.) Do tego dochodzi sprawa Brzoski z Panem Bogiem, który nawet jeśli nie jest mu, jak deklaruje za Lechem Janerką, do niczego potrzebny, to przecież jest mu potrzebny choćby do tego, by mógł powiedzieć, że do niczego mu nie jest potrzebny… Nie takie to wszystko, jak widać, proste. Stara się Wojciech Brzoska sprowadzić Boga (często nazywanego tu Panem) do wymiarów ludzkich. Żartuje Brzoska: „cała nadzieja w Panu // z nocnego”. („prohibicja przesłania pielgrzymki”) Lub zastanawia się: „nie wiem, może to znowu bozia / daje mi jakieś // znaki.” („znaki drogowe”.) W końcu najgłębszym, jak podejrzewam, motywem tomu „Sacro casco” okazuje się być bunt podniesiony przeciwko traktowaniu katolickich zaświatów jako lokaty kapitałowej czy czegoś w rodzaju ubezpieczenia od wypadków (auto casco). Przypuszczam, że Wojciech Brzoska bardzo poważnie nie wierzy w Boga, bardzo poważnie myśli o nieuniknionej możliwości śmierci i bardzo poważnie irytują go wszyscy ci, którzy traktują wiarę jak rodzaj umowy kupno-sprzedaż, handel wymienny (cnotliwość za zbawienie), wszyscy ci, którzy pisząc lub wypowiadając się o Bogu i śmierci robią to niefrasobliwie, czy wręcz głupio. Pod niepoważnymi wersami Brzoski czają się otchłanie powagi, może nawet trwogi. Jego śmiech jest śmiechem Kierkegaarda, który obejrzał właśnie film Woody Allena. Być może taka wrażliwość jest dziś nie tylko popularna, lecz także – przynajmniej w przypadku niektórych – konieczna. Mnie w każdym razie wrażliwość autora, oraz forma i treść „sacro casco” pasują w lekturze dosyć. Nie twierdzę, że jest to genialne, na pewno jednak nie błahe.
Wojciech Brzoska, „sacro casco”, MAMIKO, Nowa Ruda 2006.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.