1.
Dziennikarz „Frankfurter Rundschau” („FR” z 19.11.2009; przedruk: „Forum” 5/2010) postawił dr Lisie Sanders, autorce książki „Diagnosis” i konsultantce serialu „Dr House”, proste, zdawałoby się, pytanie: Telewizja od dziesięcioleci nadaje seriale o lekarzach. Co stanowi o sukcesie „Dr. House’a”? Dr Sanders odpowiedziała bez namysłu: W serialu na pierwszy plan wysuwa się dziedzina medycyny, której w innych odcinkach poświęca się jedną linijkę tekstu: „Przykro mi, ma pan/pani raka”. Reszta odcinka dotyczy leczenia choroby. Tu natomiast lekarze dyskutują o początkowym podejrzeniu pewnej choroby i pokazują, jak ciekawym procesem jest ustalanie diagnozy. To ważny aspekt ułatwiający ludziom zrozumienie medycyny. Za to kocham „Dr. House’a”. Błąd dr Sanders – z punktu widzenia sztuki pisania błąd niewątpliwy – jest złożony i bierze się przede wszystkim ze zignorowania przez nią pierwszej części pytania: Telewizja od dziesięcioleci nadaje seriale o lekarzach… Gdyby dr Sanders wzięła to zdanie pod uwagę, nie powiedziałaby może reszty. Felix culpa, chciałoby się powiedzieć. Dobrze, że zignorowała. Błędna wypowiedź autorki „Diagnosis” pozwala bowiem to i owo w kwestii prawideł pisarskich wyjaśnić i ustalić.
2.
Po pierwsze: w serialu i wszędzie tam, gdzie chodzi o opowiadanie historii, na pierwszy plan nigdy nie wysuwa się żadna dziedzina. Ponieważ w serialu i wszędzie tam, gdzie chodzi o opowiadanie historii, żadna dziedzina sama w sobie nie jest naprawdę ważna. Dziedzina, o której mowa w historii, jest tylko tłem. Że medycyna jest w „Dr. Housie” najważniejsza, może twierdzić jedynie ktoś, kto nic poza medycyną nie widzi i nie ma pojęcia o tworzeniu wciągającej fikcji. Proponuję spytać kogokolwiek, kto maniacko ten serial oglądał, jakie działy czy aspekty medycyny zostały mu przybliżone – to powinno starczyć do otrzeźwienia. Bo każdy powie, że żadne. Dlaczego? Ponieważ nie o tym jest „Dr House”. A o czym? Moja teza: „Dr House” jest o Housie granym przez Hugh Lauriego. I to właśnie niesamowity, kompletny bohater, taki jak House grany przez Hugh Lauriego, czyni serial czy powieść, o czymkolwiek by one nie traktowały, fascynującymi. Celowo wyciąłem „dr” sprzed nazwiska House’a. On mógłby być inż. Housem, mec. Housem, albo nawet gen. Housem – efekt byłby ten sam. Ponieważ on to on, a medycyna jest tłem, dekoracjami, niczym więcej. Nie medycyna czyni serial o Housie wielkim. Nie kryminalistyka jest ważna w „Policjantach z Miami” czy „Przygodach Sherlocka Holmesa”. Nie fantastyka liczy się najbardziej w „SG1”, „Atlantis”, czy nawet cyklu o Harrym Potterze. Nie skoki narciarskie byłyby ważne, gdyby był o nich serial, prócz tego zwanego „Turniejem Czterech Skoczni” i „Pucharem Świata”. (Na marginesie. Czym byłyby dla Polaków skoki narciarskie bez fascynującego, fundującego nam narodowe wzloty i upadki ducha, Adama Małysza? Pytanie, myślę, retoryczne.) Ludzie faktycznie, jak pisze w swoim pamiętniku Stephen King, uwielbiają czytać o pracy. A także, dodajmy, oglądać, jak ktoś pracuje. Jednakże same te piękne zajęcia – medycyna, kryminalistyka, fantastyka, skoki narciarskie, etc., etc., etc. – niczego im nie ujmując, ważne są tylko dla specjalistów, hobbystów, pasjonatów. Poza nimi (przykro mi, dr Lisa) nikogo to nie obchodzi. O pracy, jeśli jest ona ważnym tłem, dobrze jest pisać ze znawstwem. To jasne. Fachowość opłaca się zawsze. Ale praca nie jest w opowiadaniu, powieści, dramacie, czy scenariuszu najważniejsza. Ona – powtarzam – jest dekoracją. Dekoracje rzadko grają pierwszoplanową rolę.
3.
Po drugie: trudno zgodzić się z dr Sanders, gdy mówi ona, że reszta odcinka dotyczy leczenia choroby. Tak naprawdę reszta odcinka tylko pozornie dotyczy leczenia, choroby, oraz spraw z medycyną związanych. W istocie – z punktu widzenia sztuki pisania – ważniejsze są zawsze konflikty. Te między postaciami i te ujawnione w nich samych. Ważniejsze są charaktery ludzkie ukazywane w działaniu. Tutaj ukazywane w świetle nieśmiertelnego i genialnego hasła, że „wszyscy kłamią”. A przede wszystkim ważna jest postać głównego bohatera. To jest istota wciągającej narracji. Bohater. Jego kreacja. Dramaty.
4.
Po trzecie: zmyśleni lekarze zmyślonego szpitala Princeton-Plainsboro zupełnie przypadkiem, a nie, jak chce dr Sanders, bo taki mają priorytet, pokazują, jak ciekawym procesem jest ustalanie diagnozy. Przypadkiem, bo nie to jest celem dobrze napisanego tekstu, czy to scenariusz filmowy, czy powieść. I nic do fenomenu popularności House’a nie ma ten, jak mówi dr Sanders, ważny aspekt ułatwiający ludziom zrozumienie medycyny. Powtórzę: nikt, kto nie musi, nie interesuje się medycyną, pracą szpitala, mężczyznami i kobietami w białych kitlach. Tylko sami lekarze i ludzie ciężko chorzy mają potrzebę wnikania w ten światek głębiej. I owszem, sporo ich, ale nie aż tylu, by to oni decydowali o popularności serialu. Dlatego tylko lekarka może twierdzić, że kocha „Dr. House’a” za to, iż serial mówi o diagnozowaniu. Widzowie niemający wiele wspólnego z medycyną, a także ci, którzy chcieliby nauczyć się tworzyć fascynujących bohaterów i przyciągające uwagę fabuły, kochają House’a (lub nienawidzą, co jest bez znaczenia, dopóki pragną go obserwować) dla samego House’a. Dla jego, jak niektórzy twierdzą, dupkowatości połączonej z geniuszem. Dla wrażliwości połączonej z cynizmem. Dla małości i wielkości objawianych często na przestrzeni jednej tylko sceny. Fascynujący bohater imieniem House jest tu najważniejszy. Fascynujący bohater imieniem House jest spektaklem sam dla siebie i jest – to ważna cecha fascynującego bohatera – absolutnie samowystarczalny. Zamknijcie House’a w białym pokoju bez mebli, klamek i okna, a gwarantuję, że on sobie poradzi. Stworzy napięcie, dramatyzm, wygeneruje konflikt choćby z samym sobą – i was nie znudzi. Dlaczego? Ponieważ fascynujący bohater imieniem House – i taki powinien być każdy fascynujący bohater powieści czy filmu – to jednoosobowy, samowystarczalny, chodzący własnymi ścieżkami, nieobliczalny i przejmujący performance. To sprzeczność sama w sobie i swoista czarna dziura, pozwalająca wyprojektować w siebie wszelkie fantazje, jakie żywimy, śnimy i ukrywamy. House to wcielony w genialnego sukinsyna test Rorschacha, dzięki któremu mamy wgląd w tajniki duszy własnej i innych. Dlatego jest tak niezapomnianą postacią. Dlatego ten serial ma sukces. I jeszcze wam powiem jedno. Dzięki House’owi, dzięki każdemu fascynującemu bohaterowi tej klasy możemy doświadczyć uczucia wzniosłości. Dzieje się tak, gdy widzimy, jak geniusz zderza się z własną słabością i brutalnością życia. Kiedy widzimy, jak w jednej scenie błyskotliwym posunięciem ratuje życie, a w następnej leży na podłodze własnego domu, upodlony i otumaniony Vicodinem, niezdolny powiedzieć słowa. Te ekstrema duszy ludzkiej objawione przez scenarzystów z talentem Dostojewskiego sprawiają, że chcę to oglądać. Chcę patrzeć na Hugh Louriego w tej roli. Medycyna? Póki nie złapię kataru, w dupie mam medycynę. Wy także.
5.
Wniosek: ten serial to nie sukces medycyny i diagnozowania, lecz sukces wykreowania fascynującego bohatera. Bohatera na miarę czasów. I to najlepsze, co może zdarzyć się wam w pisaniu. Taki bohater. Piszę to z pełną odpowiedzialnością: House jest najbardziej fascynującym bohaterem, wykreowanym przez sztukę naszych czasów. Liczą się tylko on i Lisbeth Salander z „Millenium” Stiega Larssona. Przy czym House fascynuje bardziej, ponieważ prócz cech, które ma i Lisbeth, a które musi mieć świetnie skrojony, fascynujący bohater, ma jeszcze coś, czego Lisbeth nie ma. House ma poczucie humoru. To robi z niego kompletnego fascynującego bohatera.
6.
Zapamiętajcie. Nijaki bohater umieszczony w najbardziej nawet egzotycznych i sexy okolicznościach spaprze wszystko. To tak, jakbyście pojechali z nudziarzem i safandułą albo piękną, ale nijaką kobietą na wycieczkę dookoła świata. Dwa dni w takim towarzystwie może być nawet zabawnie. Ale trzeciego, gwarantuję, zapragniecie wrócić i uwolnić się od wszelkich wspomnień, choćbyście nawet mieli stracić widzenie Tadż Mahal i piramid w Gizie. Natomiast z kimś, kto ma własny system wartości, bywa sam sobie śmiertelnym wrogiem (tylko „najlepszy przyjaciel – Vicodin” może tak naprawdę zaszkodzić House’owi; tak jak agresywnej Salander może zaszkodzić tylko źle przeprowadzona „analiza konsekwencji”), z kimś, kto miewa przebłyski geniuszu, posiada cudowny dar, a do tego drażni i olśniewa subtelnym, bądź mniej subtelnym poczuciem humoru (tu Salander, cierpiąca na Aspergera, odstaje od Housa, niestety) – z kimś takim można się znaleźć gdziekolwiek. On (albo ona) nie zniszczy waszej wyprawy i nie spartaczy przygody. On (albo ona) wie, że – jak to ujęła aktorka, Ramola Garai, trzeba być jednocześnie brzydkim, zwierzęcym, pełnym seksu. Na zewnątrz i w głębi umysłu. Tak zbudowany bohater nie spieprzy wam waszej książki. Oczywiście, wolno wam myśleć inaczej. I pisać wciąż tak, jak większość.
CDN.
Uwaga: Powyższy tekst to fragment artykułu o kreowaniu fascynującego bohatera w prozie lub filmie. Artykuł ten i następne w dziale „Poradnik pisarski” na tej stronie pochodzą z obszernego „Poradnika pisarskiego”, układanego przeze mnie na potrzeby kursów prowadzonych w szkole Pasja Pisania, Akademii Wolnego Czasu i wszędzie tam, gdzie wykładam creative writing. Jeżeli tekst zainteresował Cię, poleć stronę znajomym. Jeżeli chcesz wiedzieć więcej o sztuce kreatywnego pisania, zajrzyj do zakładki „Warsztaty pisarskie” i zapisz się na któryś z kursów, jakie prowadzę.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.