Cynthia Ozick, autorka m.in. „Dziedzica migotliwego świata” i „Mesjasza ze Sztokholmu”, powieści, w której pojawia się wątek zaginionego tekstu Bruno Schulza, przyznała kiedyś: „I write in terror. I have to talk myself into bravery with every sentence, sometimes every syllable”. („Piszę w przerażeniu. Z każdym zdaniem, czasem z każdą sylabą muszę namawiać się do bycia odważną.”) Świetne spostrzeżenie i warto tę myśl zapamiętać. (A gdybyście potrzebowali więcej takich, polecam rzecz poświęconą wyłącznie przełamywaniu strachu przy pisaniu, czyli Ralpha Keyesa, „The Courage to Write. How Writers Transcend Fear” [„Odwaga, by pisać. Jak pisarze przekraczają strach”], wyd. Henry Holt and Company, New York, 1995.)
Nikt, kto zaczyna przygodę z pisaniem, nie ma wątpliwości, że będzie to wymagać wysiłku. Początkujący, jeśli sięgnęli po biografie pisarzy, których książki zrobiły na nich wrażenie, wiedzą nawet, że potrzeba często cierpliwej zajadłości, aby osiągnąć status pisarza szanowanego i rozpoznawalnego. Rzadko jednak który autor, stojący na początku pisarskiej drogi, zdaje sobie sprawę, ile potrzeba dzielności, męstwa, wreszcie zwykłej odwagi, by napisać to, co uważa się za warte napisania. Najlepiej wyraził to może pewien młody człowiek, którego uczyłem, a który pewnego dnia podszedł do mnie przed warsztatami, kiedy nikogo nie było jeszcze w sali i powiedział: „Przychodząc tu wiedziałem, że pisanie to zajęcie dla twardych sukinsynów, ale nie sądziłem, że będę się trząść ze strachu”. „A trzęsłeś się już?”, zapytałem. „I to jak!”, powiedział, po czym uraczył mnie opowieścią o kilku ostatnich dniach, kiedy to starał się napisać pewną głęboko i osobiście dotykającą go scenę. Źródłem strachu, dodam jeszcze, nie było to, co powiedzą czy pomyślą inni, kiedy to przeczytają. Chodziło przede wszystkim o jego własne emocje, wyzwolone w trakcie układania tej sceny w głowie, a następnie ich narastanie, kiedy próbował przenieść na papier wszystko tak, jak uważał, że powinno być opowiedziane. Zapytałem go na koniec, jak się teraz czuje, kiedy już ma tę scenę napisaną. „Następne nie będą łatwiejsze”, powiedział. „Ale – dodał – muszę chyba spojrzeć na to, jak himalaista na kolejny szczyt do pokonania. Na pewnej wysokości, w zadymce, straciwszy wszystko i wszystkich z oczu, ledwo oddychając znów się załamię i może nawet posram z tego cholernego strachu, ale przecież liczy się tylko, żeby tam dojść, nie?”. Wiem, co miał na myśli, więc tylko skinąłem głową.
Zainteresowanych procesem pisarskim zachęcam do sięgnięcia po moją i Jolanty Rawskiej książkę „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller”. Można ją kupić m.in. na stronie Wydawnictwa Prószyński (kliknij tutaj)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.