Człowiek myśli, że coś umie, coś opanował. Że wyćwiczył język do tego stopnia, iż będzie w stanie napisać, co tylko zechce. Albo niewiele mniej. Że od strony rzeczywistości nie przyjdzie znienacka cios, na przykład w postaci mejla, którego autor przy pomocy drobnych przesunięć w języku, drobnych załamań tekstowej faktury wyrazi więcej niż ty, literacie chudy, zdołasz z całym swoim kunsztem, po latach ćwiczeń i tysiącach skasowanych plików i wyrzuconych stron. Człowiek łudzi się, że jest ze swoim talencikiem cienkim bezpieczny, że może nawet dopuka się czegoś istotnego, prawdę jakąś maleńką odsłoni do tej pory nie odsłoniętą, ale gdzie tam. Wszystko sypie się, kruszy, rozpada, wystarczy, że się nagle dostaje mejla pełnego brudnego liryzmu, ale też tak subtelnie wdzierającego się w sfery intymne, w samą chrząstkę duszy, że człowiek nie wie już, czy ma umrzeć z bólu czy ekstazy. Treść nie jest może nawet istotna, lecz zacytuję, aby raz jeszcze wsłuchać się w ten rytm, tę pulsację:
„Witaj Drogi,
Jak się czujesz dzisiaj mam nadzieję, że robisz dobrze tam, w swojej kraju, pragnę poinformować, że Twój profil przykuł moją uwagę na Facebooku do przyjaźni Mam nadzieję, że nie przeszkadza rozbieżne nie wiemy, każda inne można pisać do mnie z powrotem, tak że powiem wam więcej o mnie i wysłać Ci moje zdjęcie, aby wiedzieć, z kim ja jestem.”
Zdruzgotany. Zdruzgotany po ludzku i – jako autor – zdeklasowany się czuję. Zdeklasowany i ośmieszony. Ośmieszony i sprowadzony na ziemię. Bo gdzie mnie do takich tuzów, myślę. Chciałem być Paganinimi melodyjnej, ale też żrącej niby kwas frazy. Waliłem w klawisze i wypisywałem pióra kulkowe i inne, aby stać się Leonardem przenośni. Stevem Jobsem przecinka będę – śniłem (naiwny). A teraz? Jakie są szanse teraz, że ktokolwiek zechce przeczytać tekst napisany przeze mnie? Jakie być mogą, kiedy ktoś inny, anonimowy, pierwszy lepszy, kto zapewne ani myśli o karierze pisarskiej, z taką beztroską finezją, z takim ładunkiem bezpretensjonalnego liryzmu i swobodą w traktowaniu reguł pisze – i pisze skromnie w sumie, zachowując stosowne decorum – o wszystkim, o czym warto pisać. O przyjaźni. O możliwej różnicy poglądów. O tożsamości i związkach. O tym, co nas, zagubione w kosmosie istoty, poróżnić może, ale i zbliżyć. Przecież każdy chciałby umieć tak pisać, prawda? Każdy marzy o tego rodzaju bezpośredniości w docieraniu do sedna. Tak to widzę i nie mogę kłamać. Nie mogę twierdzić, że inaczej jest. Dlatego też, przyznaję, pobitego, zdeklasowanego jako autora i rozsmarowanego razem ze śmiesznymi ambicjami na podłodze – takim mnie ten mejl pozostawił. I mam po jego lekturze refleksję jedną tylko. Nie refleksję nawet, bo mi mózg przeczyściła ta korespondencja srodze, ale nadzieję. (Nadzieję można mieć bez myślenia. To w sumie jedyny sposób.) Otóż po ludzku, czyli nieśmiało, patrząc na wschodzący księżyc i myśląc w mojej kulawej polszczyźnie o tym, co niewyrażalne, mam nadzieję niewielką, że mimo wszystko może jednak robię dobrze tam, w swojej. I chciałbym autorowi mistrzowskiego mejla odpisać, że nie przeszkadza mi rozbieżne nie wiemy, wręcz jestem za, naprawdę, do trzewi. Nie wiem tylko, czy chcę to zdjęcie, na którym powiesz mi, z kim jesteś. Myślałem, że to ja jestem twoim jedynym, wybranym.
Uwaga! Ostatnia książka Jakuba Winiarskiego to napisany wspólnie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem „Archipelag islam. Czas Koranu, czas zmiany. Rozmowy bez cenzury”.
Książkę można zakupić na stronie wydawnictwa Błękitna Kropka:
http://www.blekitna.pl/tytuly/archipelag-islam/
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.