Smak detalu (cz. 1: Karl Ove Knausgård)
Proszę przeczytać te kilka fragmentów 6 tomu „Mojej walki” Karla Ove Knausgårda (przeł. Iwona Zimnicka, WL, Kraków 2018):
„Njaal poszedł za nią, Heidi też. Wziąłem Johna na ręce i zaniosłem go za pozostałymi dziećmi do łazienki. Posadziłem go na podłodze, sięgnąłem na półkę pod lustrem po ajax i posypałem białym proszkiem dno wanny, wyjąłem gąbkę spod umywalki, namoczyłem ją i zacząłem szorować białą emalię. W zetknięciu z wodą biały proszek nie tylko się rozpłynął, ale również zżółkł.”
„John leżał nieruchomo na drugim końcu kanapy. Oddychał, posapując, włosy miał wilgotne od potu. Światło słońca cisnęło się do szyb, ale żaluzje prawie zupełnie zatrzymywały promienie, przetwarzając to, co przepuszczały, w białą rozkołysaną poświatę, z wyjątkiem niezasłoniętej szyby w drzwiach balkonowych. Przez nią do pokoju wpadał cylinder światła, pełen drobinek kurzu wirujących na podobieństwo elektronów.
– Głodna jestem – odezwała się Vanja. – Chcę kanapkę.”
„Naszykowałem też ciemnoróżową bluzę z rękawami i rysunkiem czegoś w rodzaju jednorożca o długich włosach i wielkich oczach, a do tego miętowozielone cienkie bawełniane spodnie i zaniosłem je do sypialni, gdzie Vanja ciągle spała, całkiem odrzuciwszy kołdrę. Jej kręgosłup był widoczny w postaci delikatnego wybrzuszenia pod skórą lekko wygiętych pleców, z których w górnej części leciutkim łukiem rozchodziły się łopatki po obu stronach jasnych włosów, tak ładnie przykrywających głowę i kark i będących z radykalnie innej materii niż skóra. W odniesieniu do reszty ciała były w moim wyobrażeniu trochę jak płatki korony w stosunku do łodygi kwiatu.
Wziąłem ją na kolana.”
„– Chcesz trochę wina? – spytałem, podsuwając jej butelkę. – Nie, dziękuję, ale poproszę o wodę mineralną. Odstawiłem wino, sięgnąłem po wodę i nalałem jej do kieliszka. Przezroczysta, pełna pęcherzyków powietrza, z lekkim sykiem dopasowała się do przezroczystych ścianek. Część bąbelków oderwała się od powierzchni wody i uniosła cztery–pięć centymetrów w powietrzu, migotały w blasku słońca i dzięki temu tak wyraźnie było je widać. Christina podniosła kieliszek do ust, napiła się.”
„Geir rzucił na swój talerz garść krewetek. Postawiłem maselniczkę koło siebie, przeciągnąłem nożem w swoją stronę po ciemnożółtej, zmiękłej pod wpływem słońca powierzchni i rozsmarowałem na pieczywie grudkę, która zebrała się na płaskim ostrzu noża. Skórka chleba była mocno przypieczona, miejscami zupełnie gładka, gdzieniegdzie przesłonięta leciutkim woalem mąki, ale kruszyła się na przecięciach, które odsłoniły miękki biały miąższ. Podniosłem kromkę, żeby ustawić ją pod lepszym kątem w stosunku do noża, z którego chciałem zetrzeć resztki masła, akurat w chwili, gdy jedna z trzech hotelowych wind nagle ruszyła do góry w przezroczystej tubie dochodzącej na sam szczyt budynku. Christina obierała krewetki zgarbiona jak nad szyciem. Miałem wrażenie, że palce już oblepiają mi maleńkie kuleczki ikry o bardzo swoistej konsystencji, przypominającej trochę mokry piasek i równie trudne do pozbycia się, a nawet odrobinę bardziej lepkie.”
„Tym samym ręcznikiem, którego używałem wcześniej, wytarłem podłogę i położyłem go na brzegu wanny, poszedłem do kuchni, nastawiłem czajnik elektryczny, wsypałem trochę neski do filiżanki i czekając, aż woda się zagotuje, wyjrzałem przez okno. Wychodziło na wschód, w oddali z ciemności zaczynało się już wyłaniać jaśniejsze pasmo. Zniecierpliwiony sięgnąłem po czajnik, jeszcze zanim woda zawrzała, narastający szum się urwał, zastąpiony cichym chlupotem, gdy woda wzbierała w filiżance, najpierw żółtobrązowa od sproszkowanej kawy, widocznej w postaci przypominającej grudkę ziemi na dnie, by sekundę później całkiem się rozpuścić, a wówczas powierzchnia płynu zrobiła się nieprzenikniona i czarna, jedynie przy brzegach pojawiło się trochę jaśniejszych bąbelków piany.”
Co jest takiego w zdaniach, które zaznaczyłem kursywą? Otóż: mogłoby ich nie być. To znaczy, gdyby Karl Ove Knausgård zainteresowany był wyłącznie akcją, snuciem zajmującej historii, w której stawka rośnie, bohaterowie „jadą po bandzie”, i fabuła jest najważniejsza, mógłby swojemu pisarskiemu alter ego – nazwijmy go ‘Karl’, tak jak Marcela z „W poszukiwaniu straconego czasu” krytycy nazwali ‘Marcelem’ – nie kazać zwracać uwagi własnej (i czytelnika) na takie detale, jak „biały proszek”, który żółknie „w zetknięciu z wodą”. Mógłby zignorować „białą rozkołysaną poświatę” i „cylinder światła, pełen drobinek kurzu wirujących na podobieństwo elektronów”. Nie trzeba by wtedy pisać także, jak wyglądają łopatki dziecięcych pleców i że są „jak płatki korony w stosunku do łodygi kwiatu”. Kompletnie zbyteczne byłyby także te bąbelki, które oderwały się od powierzchni wody i „migotały w blasku”, czy wreszcie owo „wrażenie, że palce już oblepiają mi maleńkie kuleczki ikry o bardzo swoistej konsystencji, przypominającej trochę mokry piasek i równie trudne do pozbycia się, a nawet odrobinę bardziej lepkie”. A jednak Knausgård kazał narratorowi, ‘Karlowi’, to właśnie dostrzec i opowiedzieć. Dlaczego?
Niektórzy uważają, że tym się różni proza pisana z nadzieją na szybką ekranizację od tej, której twórcy uważają, że o pewnych wrażeniach, stanach uczuć i odczuciach zmysłowych można powiedzieć tylko za pomocą słów. Jeden z pisarzy, nie pamiętam który, dzieli nawet kolegów po piórze na tych, którzy uprawiają literaturę i tych, którzy udają, że uprawiają literaturę, podczas gdy naprawdę interesuje ich tylko pisanie dla filmu. Z Knausgårdem sprawa ma się inaczej. Jeśli kiedykolwiek saga Knausgårda zostanie sfilmowana (perspektywa wcale nie taka niemożliwa do wyobrażenia), będzie to niewątpliwie doskonałe kino akcji. Z rozdygotanym, nadekspresyjnym bohaterem, miotającym się w poszukiwaniu samego siebie i wielkości, która mogłaby być jego własną. Będzie to bez wątpienia film, który odniesie sukces, opowiadając historię rodzinną, pełną dramatów (alkoholizm, hipokryzja, zamiatanie problemów pod dywan, śluby i rozwody, dojrzewanie, wchodzenie w wiek męski, seks, zdrady, wybijanie się na pisarską, intelektualną niepodległość, odkrywanie granic etc.), ale nie znajdziecie w nim tego, co we fragmentach zaznaczonych kursywą. A jeśli reżyser zdecyduje się oddać te obrazy, wstrzymując bieg fabuły po to tylko, by widzowie mogli zobaczyć te pojedyncze bąbelki, przejścia barw, drobiny kurzu w powietrzu, oraz usłyszeć te mikro-dźwięki – prawdopodobnie jedynie ci, co wcześniej sięgnęli po książkę, zrozumieją, co dzieje się na ekranie. Poza tym i tak nie będzie to dokładnie to samo, co w tych zdaniach. Których ze względu na akcję, fabułę, historię – co też wskazuje jakoś na to, czym w swoich założeniach jest literatura i czym jest pisanie – naprawdę mogłoby nie być. Skoro są, to być może dlatego, że w literaturze chodzi czasem o coś więcej niż „akcja”.
Uwaga! Ostatnia książka Jakuba Winiarskiego to napisany wspólnie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem „Archipelag islam. Czas Koranu, czas zmiany. Rozmowy bez cenzury”.
Książkę można zakupić na stronie wydawnictwa Błękitna Kropka:
http://www.blekitna.pl/tytuly/archipelag-islam/
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.