Porada dnia:
Zaskocz samego siebie
Jeżeli piszesz już od jakiegoś czasu, uczysz się rzemiosła, podpatrujesz sztuczki pisarzy, których książki ci się podobają, możesz zacząć uważać się za autora gatunkowego. Nic w tym złego, zaznaczam, sam uważałem się najpierw za poetę i nawet – wiek chmurny, wiek durny, na szczęście z tego się wyrasta – odczuwałem dumę, że mogę tak o sobie mówić, bo zdarzyło mi się zabazgrać kilkanaście kartek tym sposobem, że z lewej litery z góry na dół stały w równym rzędzie, a z prawej było postrzępione. Jako poeta nie interesowałem się pisaniem prozy, czy to opowiadań czy esejów, nie myślałem o robieniu wywiadów, nie próbowałem sił w reportażu. Jako poeta ćwiczyłem się w poematach, sonetach, rondach i vianellę, najlepiej podwójną, uważałem za szczyt wyrafinowania. Jak to się wszystko zmieniło, kiedyś może opowiem z detalami, teraz przejdę do tego, jak należy uczyć się zaskakiwania samego siebie. Otóż – wrócę do początku – jeśli uważasz się za autora gatunkowego, jest możliwe, że na co dzień nie przyjdzie ci do głowy pisać czegoś w rodzaju innym niż ten, w jaki się specjalizujesz. Jesteś, powiedzmy, autorem kryminałów (pracujesz właśnie nad pierwszym), więc czemu miałbyś pisać fraszki? Albo może uważasz się za następcę Asimova i Franka Herberta, czemu więc, możesz zapytać, miałoby służyć napisanie przez ciebie sceny jak z Shakespeare’owskiego dramatu? Masz na tapecie kolejny romans i śnisz o topkach empiku, po co więc miałabyś zaprzątać sobie głowę pisaniem awangardowej prozy z rygorami w stylu OULIPO? Powiedzmy takiej, gdzie w pierwszym fragmencie nie ma litery A, w drugim B, w trzecim C i tak dalej, do końca alfabetu. A jednak, jeżeli jesteś autorem gatunkowym, ze ściśle sprecyzowanym zakresem tematów, motywów i środków artystycznego wyrazu, proponuję, abyś raz w miesiącu spróbował napisać coś niezupełnie twojego. Jeżeli jesteś aforystą, spróbuj wymyślić początek historii fantasy dla młodzieży. Z młodzieżowymi bohaterami, dialogami i akcją zapierającą dech w piersiach. Jeżeli na co dzień piszesz tylko romanse pełne westchnień i dylematów, jaką szminkę dobrać pod kolor ekstrawaganckiej torebki – zajrzyj do Sztaudyngera czy Leca i spróbuj napisać kilka dobrze zrymowanych fraszek, mogą być nawet na tematy miłosne. Jeśli twoim celem jest saga SF, gdzie krasnolud dzierży topór, goblin skrzeczy po goblińsku, a czarodziejki pląsają wokół świętego dębu w tajemniczym gaju – weź tomik wierszy (nie brzydź się), może być nawet współczesny, żyjący poeta (nie pluj na podłogę), i zobacz, czy uda ci się ułożyć trzy-cztery strofy, które by można nazwać liryką, bez wypowiadania tego słowa z rechotem. Jeżeli zaś twoją domeną jest twardo trzymający się faktów reportaż – spróbuj raz w życiu zapomnieć o faktach, oderwij się od bolesnej rzeczywistości codziennej (uwierz: nie-reportażyści też wiedzą, że ona istnieje), i skup się na wymyśleniu najdzikszej, najfantastyczniejszej i najbardziej jak tylko można odklejonej od faktów i praw fizyki groteski, jaka ci przyjdzie do głowy. Takiej, w której wszystko możliwe jest, jak w realizmie magicznym lub baśni (oczywiście, że z happy endem). Albo napisz opowiadanie o ataku zombie. Cokolwiek, byle to nie był reportaż. (Reportaż z ataku zombie? Nie, nawet o tym nie myśl.) Co w ten sposób osiągniesz? Po co zalecam ci takie ćwiczenie? Oczywiście, chodzi o bycie coraz lepszym, bardziej świadomym rzemiosła autorem. Jeżeli wykonasz to ćwiczenie uczciwie, jeśli naprawdę zmienisz punkt widzenia, gatunek i, czemu nie, stylistykę, zaskoczysz samego siebie i dowiesz się może czegoś o własnych pisarskich zdolnościach, czego w inny sposób nie dowiedziałbyś się nigdy. Prócz tego – a niemała to korzyść – oczyścisz w ten sposób umysł i nabierzesz być może szacunku do tych, którzy uprawiają gatunki zupełnie inne niż ty. A jeśli po drodze okaże się, że masz więcej talentów niż ci się wydawało, kto wie, może z pisarza gatunkowego przeistoczysz się w multigatunkowego. Jeden fach w ręku więcej – rzecz nie do pogardzenia.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.