O geniuszu i jego zachciankach
Na pewno gdzieś taką scenę widzieliście. Może w filmie. Albo w teatrze. A może czytaliście o sytuacji podobnej. Oto maestro, powiedzmy spec od portretów, zaproszony do rezydencji królewskiej. Nie wygląda w żaden sposób wybitnie, prócz może aury obłędu, z której zresztą raczej sam nie będzie zdawać sobie sprawy. Nie wygląda szczególnie, nikt by go na ulicy nie uznał za wyjątkowego, ale jak tak przechadza się obok rozstawionego na sztaludze płótna i raz po raz rzuca rozkazy, na które tylko czeka kilka osób służby oddelegowanej wyłącznie do spełniania zachcianek mistrza, wydaje się, że robi on dokładnie to, co powinien. „Odsłońcie zasłony. Więcej światła!”, pokrzykuje. I służba goni do okien, odsłania, wpuszcza światło, byle tylko mistrz był zadowolony. A on nawet nie podziękuje, tylko już po minucie nowe polecenie wydaje: „Przynieście maślane ciasteczka, ale koniecznie z czekoladową posypką i świeżą, świeżą powtarzam! truskawką na wierzchu”. Po kolejnych zaś kilkudziesięciu sekundach: „Czy pędzle moczyły się w oliwie tak, jak mówiłem? No, zaraz sprawdzę włosie.” I dalej: „Co tutaj robi ten okrągły stół? Pracuję tylko przy prostokątnych i z dębu. Zabierać go!” A potem nagle: „Zasłońcie to światło, no po co żeście odsłaniali?” „Ale sam mistrz powiedział”, ktoś protestuje, lecz maestro nie daje skończyć. „Ja? Ja coś mówiłem? Ale to było dawno! Zasłaniać, ale to już!” OK., ta ostatnia kwestia mogłaby być z „Obłomowa” (wielka rosyjska powieść z XIX wieku, którą najlepiej czytać nie wychodząc z łóżka), ale generalnie łapiecie, w czym rzecz. Mistrz ma zachcianki, wszyscy pędzą je spełniać. Mistrz chce babeczek – lecą po babeczki. Mistrz wlazł na drabinę – trzymają ją, by nie spadł. Mistrz kładzie się na podłodze i nuci – nikt nawet nie mruknie, że na ucho mistrzowi słoń w dzieciństwie nadepnął i teraz dla innych to są zwykłe tortury. Mistrz może nawet nie wiedzieć dobrze, czego chce, ale król, który mistrza najął i na portret czeka, siódmym zmysłem królewski wyczuwa, że zachcianka artysty to jest rzecz absolutnie święta i taki dał rozkaz służbie, że ta śmiga, pląsa, tańczy wokół maestra, o cokolwiek by ją ten nie poprosił. I nie pytajcie mnie, skąd królowie, czy inni ludzie, którzy czegoś tam chcą od artystów, taką mają wiedzę o tajnikach sztuki. Nie pytajcie mnie, jak ludzie, którzy sami sobie butów nie wiążą, potrafili i potrafią nadal wykazać się tak przenikliwym wglądem w tajniki tworzenia. Nie wiem. Ale fakt faktem: temu, kto ma coś stworzyć, należy we wszystkim dogadzać – i królowie, książęta, mecenasowie wiedzieli to, zdaje się, zawsze, i wiedzą nadal. I – żeby było jasne – ten, kto chce stworzyć cokolwiek, także powinien wiedzieć, że dogadzanie sobie, spełnianie zachcianek, choćby zdawały się absurdalne, jest świadectwem zdrowego geniuszu. Tak, zdrowego geniuszu. Pisał o tym, choć bez przykładu z maestrem, Giorgio Agamben w szkicu „Geniusz” z tomu „Profanacje”. Pisał, że geniusz jest bóstwem kapryśnym i chimerycznym. Że trzeba umieć łagodzić jego gniew i bez szemrania spełniać wszelkie zachcianki. Należy, dokładnie tak to napisał:
– spełniać zachcianki własnego geniusza
– powierzyć mu się z ufnością
– ustępować we wszystkim
Dlaczego? Ponieważ żądania geniusza, który nas pcha do tworzenia (choćby to było tylko pisanie opowiadania, co do którego nie jesteśmy pewni, czy warto mu czas poświęcić) są naszymi żądaniami. A jego szczęście, które ze spełnionych zachcianek i ustępowania we wszystkim wynika – naszym finalnie jest szczęściem. Stąd ta powszechnie odczuwana przez ludzi twórczych potrzeba, a nawet przymus spełniania wszelkich, nawet najbardziej chimerycznych roszczeń dajmoniona. Geniusz, dajmonion – nazwy nie są istotne. Ważne, że jeśli do pisania chcemy – on chce! – żółtego papieru w kratkę, specjalnego pióra ze srebrną stalówką i przyciemnionego światła – tak ma być! Jeżeli nasz geniusz czy dajmonion chce, abyśmy na czas pisania stopy mieli zanurzone w misce z lodowatą wodą – jak to było w przypadku Schillera – tak ma być! Jeżeli potrzebuje zapachu kwaśnych jabłek, lub damskich perfum rozpylonych w powietrzu – takie zachcianki mieli bodaj Stendhal i Balzac – tak ma być! Jeżeli twierdzi, że nie ruszycie z miejsca, dopóki nie pójdziecie potańczyć lub nie wyszalejecie się w górach – zostawcie wszystko i ruszajcie w miasto lub góry. Chyba już wiecie, w czym rzecz. Genialis – mówili Rzymianie i przypomina ich słowa Agamben – genialna jest egzystencja kogoś, kto podąża za głosem własnego geniusza, Dawcy Życia, a głuchy jest na ostre nawoływania śmierci. I niebezpieczne jest oszukiwać geniusza, który się w nas obudził. „Geniom suum defraudare” – oszukiwać własnego geniusza – to łacińskie wyrażenie oznacza zatruwanie sobie życia, wyrządzanie krzywdy. Polega to głównie na tym – jak łatwo sobie wyobrazić – że się ma ciągle poczucie, że nie to się powinno robić, co się akurat robi. A od tego już tylko krok do frustracji, zniechęcenia, poczucia utraty sensu. Dlatego, jeżeli pojawia się iskra i zdaje się wam, że macie szansę coś zrobić, napisać – nie lekceważcie tych dziwnych zachcianek, które mogą pojawić się wraz z twórczością.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.