Zaskoczyć i przekonać (cz. 4: Retrospekcja)
Wśród narzędzi umożliwiających pisarzowi stworzenie historii jednocześnie zaskakującej i przekonującej retrospekcja wydaje się zajmować miejsce szczególne. Wynika to z faktu, iż jest z jednej strony czymś, jak się zdaje, nieodzownym w procesie kreowania wiarygodnego bohatera, którego czyny są dobrze umotywowane jego osobistą historią, z drugiej zaś z problemów, jakie może sprawić, jeśli pisarz posługiwać się nią będzie nieumiejętnie. Definicyjnie sprawa wydaje się prosta: retrospekcja to, według słownika PWN, „wprowadzanie do utworu literackiego lub filmu wydarzeń poprzedzających właściwą akcję”, czyli, jak podpowiada inny słownik, „powrót do przeszłości w dziele literackim, zakłócający chronologiczny bieg narracji”. Prostota obu tych definicji może być jednak myląca, jeśli się weźmie pod uwagę, jak często źle umieszczona lub niewłaściwie skonstruowana retrospekcja psuje fabułę, odbierając czytelnikowi przyjemność podążania za akcją. Zanim jednak opowiem o najczęściej popełnianych błędach, należy się słowo wyjaśnienia, do czego służą retrospekcje? Jaki efekt można dzięki nim uzyskać?
Po pierwsze: dobrze, we właściwym momencie (a czas jest tu naprawdę elementem kluczowym) wprowadzona retrospekcja pozwala lepiej zrozumieć bohatera, dostarczając wiedzy o jego przeszłości, która wpływa na zachowanie w teraźniejszości.
Po drugie: właściwie wprowadzona retrospekcja zakłóca linearny porządek opowieści, nie pozwalając czytelnikowi na zbyt szybkie dojście do wniosku, że wie już wszystko o tym, w jakim kierunku zmierza ta historia.
Po trzecie: opowieść z umiejętnie wprowadzonymi retrospekcjami robi wrażenie głębszej, bardziej złożonej – i zazwyczaj taka właśnie jest.
Po czwarte: podająca istotne fakty retrospekcja może wzmocnić przesłankę (premise) książki, stworzyć kontekst dla przenikającej dzieło idei, stać się tłem i podpórką dla tematu, głównego wątku czy myśli, którą autor chciał zawrzeć w opowieści.
Po piąte: umieszczona po cliffhangrze, retrospekcja może wzmocnić oczekiwanie czytelnika, wzmacniając tym samym doświadczenie suspensu.
Po szóste: retrospekcja może posłużyć do dostarczenia wskazówek, które pozwolą czytelnikowi zastanawiać się nad możliwym rozwojem wypadków.
Po siódme wreszcie: retrospekcja jest w stanie pogłębić konflikt, wskazując na jego podłoże, o którym czytelnik nie miał pojęcia, a zatem jest czynnikiem stymulującym rozwój akcji.
Po ósme wreszcie: dzięki retrospekcjom zły bohater może stać się sympatyczniejszy, a jego czyny bardziej zrozumiałe, natomiast dobry może okazać się nie taki kryształowy, co też będzie podobać się czytelnikowi.
Pytanie teraz: w jaki sposób posługiwać się retrospekcjami.
Typowe chwyty, dzięki którym autor wprowadza retrospekcję do historii obejmują narratora (lub któregoś z bohaterów), mówiącego innej postaci (lub, rzadziej, samemu sobie) o przeszłych wydarzeniach. Wymaga to nieznacznego przekierowania dialogu (lub monologu wewnętrznego) ze spraw bieżących na minione, co może być tak podane, że czytelnik nawet nie zdąży się zorientować, że właśnie miał do czynienia z retrospekcją. Nieco rzadziej stosowaną techniką jest pokazanie retrospekcji jako snu bohatera. Tutaj przeszłość objawia się w postaci marzenia sennego (częściej koszmaru) i prawdopodobnie łatwiej jest to dobrze zrobić w scenariuszu filmowym niż powieści (ale można). Techniką istniejącą, ale rzadko kiedy naprawdę wskazaną jest zwyczajne opisanie, jak to bohater czy narrator wracają pamięcią do przeszłości, rozpamiętując zdarzenia sprzed lat. Jeżeli nie ma dla tego odpowiedniego kontekstu, fragmenty takie są zazwyczaj nużące dla czytelnika, który może się zacząć zastanawiać, co go to obchodzi, że bohater w wieku lat pięciu robił to czy tamto. Pomóc w takim wypadku może, jeśli zdarzenia przypominane w retrospekcji naprawdę są rewelacjami na temat życia postaci – tylko to może przekonać czytelnika, by nie odkładał książki. Jeśli jednak mają być to jakieś nie sensacyjne wspominki, lepiej umieści je w dialogu albo w ogóle pominąć, jeżeli nie są niezbędna dla fabuły i rozwoju akcji. Sposobem często spotykanym i mającym wielu zwolenników jest wykorzystanie listu (dziś raczej tweeta czy mejla), z którego bohater dowiaduje się o wydarzeniach z przeszłości, mających – to ważne – bezpośredni wpływ na sytuację obecną, w jakiej się znalazł on, bądź inne ważna dla historii postacie.
Ponieważ istnieje bardzo wiele książek i filmów, w których występują retrospekcje, podam jedynie trzy charakterystyczne przykłady jej użycia. (Inne, nie mniej znane przykłady użycia retrospekcji, o których możesz myśleć i po które możesz sięgnąć, jeśli chcesz przyjrzeć się użyciu tej techniki, to np.: „Buszujący w zbożu”, „Forrest Gump” , „Slumdog”, „Ojciec chrzestny”, „Okruchy dnia”.)
Pierwszy to „Jądro ciemności” Josepha Conrada (na tej samej zasadzie zbudowany jest np. „Wielki Gatsby”). Jak pamiętamy, najsłynniejsza powieść Conrada zaczyna się podczas bezwietrznej pogody w londyńskim porcie. Grupa znajomych oczekuje na poprawę pogody na pokładzie jednego z zakotwiczonych statków, o czym narrator informuje ze szczegółami, po czym mówi tak:
„Przypatrywaliśmy się, czekając cierpliwie — nic innego nie można było robić aż do końca przypływu; lecz dopiero po dłuższym milczeniu Marlow rzekł wahająco: — Pamiętacie pewno, koledzy, że byłem czas jakiś marynarzem na słodkich wodach — i wówczas wiedzieliśmy już, że jest nam sądzone, nim zacznie się odpływ, wysłuchać jednej z rozlicznych przygód Marlowa, nie doprowadzających do żadnej konkluzji.
— Nie chcę nudzić was długo tym, co spotkało mnie samego — zaczął, zdradzając tą uwagą słabość właściwą wielu gawędziarzom, którzy tak często zdają się nie wiedzieć, co ich słuchaczy najbardziej interesuje — lecz aby zrozumieć wpływ, jaki to na mnie wywarło, musicie wiedzieć, jak się tam znalazłem, co zobaczyłem, jak popłynąłem w górę rzeki aż do miejsca, gdzie spotkałem się po raz pierwszy z tym nieborakiem.” (Joseph Conrad-Korzeniowski, „Jądro ciemności”, tłum. Aniela Zagórska, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2015.)
„Nieborak” to oczywiście Kurtz – i dalej cała opowieść jest już relacją Marlowa z wyprawy, która zmieniła jego spojrzenie na świat, ludzi, a zwłaszcza tak zwaną cywilizację białego człowieka. W tym wypadku opowieść pierwszego narratora – wstęp i zakończenie – jest tylko ramą dla wspomnień (retrospekcji) Marlowa.
Innym przypadkiem jest drugi tom trylogii „Millenium” Stiega Larssona, zatytułowany „Dziewczyna, która igrała z ogniem”, gdzie w „Prolog” czytamy:
„Leżała przypięta pasami na wąskiej pryczy z hartowanej stali. Rzemienie uwierały ją w klatkę piersiową. Leżała na plecach. Ręce ułożone po bokach, unieruchomione na brzegach łóżka.
Już dawno zaniechała wszelkich wysiłków, by się wydostać. Nie spała, ale oczy miała zamknięte. Gdyby je otworzyła, znalazłaby się w ciemności, a jedynym źródłem światła byłaby wąska smuga sącząca się ponad drzwiami. Czuła niesmak w ustach i bardzo chciała umyć zęby. (…)
Uśmiechnęła się z zawziętością, nabrała wewnętrznej siły.
Tej nocy skończyła trzynaście lat.” (Stieg Larsson, „Dziewczyna, która igrała z ogniem”, przeł. Paulina Rosińska, Czarna Owca, Warszawa 2009.)
To bardzo inteligentne otwarcie, ponieważ czytelnicy, mający za sobą lekturę tomu pierwszego mogli już nabrać przekonania, że wiedzą o Lisbeth Salander wszystko. Dzięki umieszczonej w „Prologu” retrospekcji Stieg Larsson udowadnia tym czytelnikom, że wielu rzeczy jeszcze o Lisbeth nie wiedzą i zachęca do przeczytania drugiego tomu, sugerując, że niejedna tajemnica z przeszłości Salander zostanie w nim ujawniona.
Najbardziej znanym przypadkiem użycia retrospekcji, która tutaj stanowi wręcz o fenomenie całego dzieła, jest „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcelego Prousta. Wszyscy, nawet ci, którzy do genialnego siedmioksięgu nie sięgnęli, słyszeli o ciasteczku zwanym magdalenką i jego pobudzającym pamięć narratora działaniu. Jest o tym mowa już w tomie pierwszym, „W stronę Swanna”, a fragment ten wygląda tak:
„Upłynęło wiele lat od czasu, jak z całego Combray wszystko, co nie było sceną i dramatem mego układania się do snu, nie istniało już dla mnie, kiedy pewnego zimowego dnia, skoro wróciłem do domu, matka, widząc że mi jest zimno, namówiła mnie, abym się napił, wbrew zwyczajowi, trochę herbaty. Odmówiłem zrazu; potem, nie wiem czemu, namyśliłem się. Posłała po owe krótkie i pulchne ciasteczka zwane magdalenkami, które wyglądają jak odlane w prążkowanej skorupie muszli. I niebawem przytłoczony ponurym dniem i widokami smutnego jutra, machinalnie poniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłem kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mego podniebienia, zadrżałem, czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłego. (…)
I nagle wspomnienie zjawiło mi się. Ten smak, to była magdalenka cioci Leonii. W niedzielę rano w Combray (ponieważ tego dnia nie wychodziłem przed godziną mszy), kiedy szedłem do pokoju cioci Leonii powiedzieć jej dzień dobry, dawała mi kawałek ciasta, zmoczywszy je w herbacie lub w naparze kwiatu lipowego. (…) I z chwilą gdy poznałem smak zmoczonej w kwiecie lipowym magdalenki, którą mi dawała ciotka (mimo że jeszcze nie wiedziałem i aż znacznie później miałem odkryć, czemu to wspomnienie czyniło mnie tak szczęśliwym), natychmiast stary, szary dom od ulicy, gdzie był jej pokój, przystawił się niby dekoracja teatralna do wychodzącej na ogród oficynki, którą zbudowano dla rodziców od tyłu (owa ścięta ściana, jedyna którą wprzód widziałem) i wraz z domem miasto, od rana do wieczora i w każdym czasie, rynek, na który wysyłano mnie przed śniadaniem, ulice, gdzie załatwiałem sprawunki, drogi, którymi się chodziło, kiedy było ładnie. I jak w owej zabawie, w której Japończycy zanurzają w porcelanowym naczyniu pełnym wody kawałeczki papieru z pozoru byle jakie, które, ledwo się zanurzywszy, wydłużają się, skręcają, barwią, różniczkują się, zmieniając się w kwiat, w domy, w wyraźne osoby, tak samo teraz, wszystkie kwiaty z naszego ogrodu i z parku pana Swanna, i lilie wodne z Vivonne, i prości ludzie ze wsi, i ich domki, i kościół, i całe Combray, i jego okolice, wszystko to, przybrawszy kształt i trwałość, wyszło — miasto i ogrody — z mojej filiżanki herbaty.” (Marcel Proust, „W stronę Swanna”, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, PIW, Warszawa 1979)
Potem mamy jeszcze w „Czasie odnalezionym” potknięcie ‘Marcela” na nierównych płytach dziedzińca pałacu Guermantów, brzęk łyżki o talerz, fakturę serwetki, którą ‘Marcel’ otarł usta po skosztowaniu ptifurków, a wreszcie „wycie w rurze wodociągowej, nader podobne do przeciągłego porykiwania syren, które często latem rozbrzmiewało wieczorami na statkach wycieczkowych żeglujących nie opodal Balbec” – wszystko to są przedmioty, wrażenia i doznania, które pozwalają narratorowi „W poszukiwaniu straconego czasu” na snucie rozważań o przeszłych zdarzeniach i ludziach, a także o tym, jak stał się tym, kim jest. I w sumie do tego to się sprowadza: do znalezienia dla naszego bohatera jego własnej, prywatnej „magdalenki”. Przedmiotu, dźwięku, zapachu, albo nawet oryginalnego koloru, który wyzwala wspomnienia i pozwala dopowiedzieć fakty, bez których historia nie może się obejść. Dowolna rzecz, osoba czy sytuacja może uruchomić ciąg wspomnień i choć w większości przypadków nie będzie to tak spektakularne, jak wyczarowanie całego miasta z jego domami i ogrodami „z filiżanki herbaty”, to na pewno sprawi, że czytelnik inaczej spojrzy na bohaterów, narratora i – tak, o ciebie chodzi – autora. Jeżeli jednak piszesz historię o mniejszej głębi i jesteś pewien, że zamiast retrospekcji możesz posłużyć się inną techniką, aby wszystkie konieczne informacje trafiły do czytelnika, zastanów się poważnie, czy korzystać z tego wyjątkowego narzędzia. Czytelnik w niewłaściwym momencie zarzucony informacjami z przeszłości bohatera może poczuć złość, frustrację i rozczarowanie – i żadna z tych emocji nie pomoże mu utrzymać uwagi podczas lektury. Dlatego, jeśli już zdecydujesz się na retrospekcję, słuchaj uważnie czytelników, redaktorów i każdego, kto będzie wyrażać wątpliwości. To naprawdę nie taka łatwa do użycia technika, jeśli chcesz pisać potencjalny nie longseller (dzieło sprzedające się wolno i długo, także po śmierci autora), a bestseller. To znaczy dzieło, które byś może cię nie przeżyje, ale przynajmniej za życia zarobi dla ciebie trochę pieniędzy i pozwoli ci zyskać sympatię czytelników żyjących w tych samych, co i ty, czasach.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.