Czytelnicy przeceniają inteligencję autorów, zwłaszcza ulubionych. Popełniają błąd, nie doceniając często własnego wkładu w lekturę i mając wrażenie, że autor objawił im jakąś prawdę, podczas kiedy w istocie sami odkryli coś, zrozumieli. Wydaje się czytelnikom, że pisarz wyjaśnił im świat, zmusił do dostrzeżenia głębi tam, gdzie nie spodziewali się żadnej, a w istocie sami spojrzeli inaczej na wszystko – tekst jedyne co zrobił, to pomógł im stanąć w dobrym punkcie obserwacyjnym. Czasem, to prawda, tekst coś faktycznie objawia, odkrywa – nie przeczę, bywają i takie książki. Ale najczęściej tak nie jest. Dobry autor podsuwa tropy, ale nie daje rozwiązań. Sami je sobie tworzymy. Powieść jest zatem dobra nie dlatego, że autor rażony natchnieniem rozwiązuje dla nas zagadkę życia (udało się to tylko Douglasowi Adamsowi, a odpowiedź na „ostateczne pytanie o życie, wszechświat i całą resztę” brzmi, jak pamiętamy, „42”), ale dlatego, że przedstawił ją w zaskakujący, a zarazem przekonujący sposób. Ten nakaz – pisać zaskakująco i przekonująco zarazem – pozostaje najistotniejszym wkładem E. M. Forstera w teorię kreatywnego pisania. Mam na myśli, rzecz jasna, to często cytowane stwierdzenie Forstera, że postać, a szerzej powieść, musi być jednocześnie zaskakująca, jak i przekonująca. Dla Forstera był to rodzaj testu, pozwalającego ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy bohater jest z gatunku „płaskich” (ang. flat; po polsku lepiej: jednowymiarowych), czy „okrągłych” (ang. round; po polsku lepiej: wielowymiarowych). Jeśli bohater – czytamy w „Aspects of the Novel” – jest zdolny do zaskakiwania czytelnika w przekonujący sposób, to mamy do czynienia z postacią wielowymiarową. Jeśli natomiast bohater zaskakuje czytelnika zachowaniem, postawą, gestem, podjętym działaniem, ale z jakiegokolwiek powodu czytelnik nie wierzy, że ten bohater mógł się tak zachować – mamy do czynienia z bohaterem jednowymiarowym, który tylko udaje wielowymiarowego. Przy okazji pokazując, że autor nie radzi sobie z postaciami we własnej książce. Ale zostawmy postacie i nieudolnych autorów. Bo jak to się ma do powieści? Jak to zrobić, żeby być jednocześnie zaskakującym i przekonującym? Oczywiście, trzeba być konsekwentnym. Jeżeli w rozdziale pierwszym, w którejś scenie wydarzy się A, to musi prowadzić do B, które zdarzy się w kolejnej scenie czy rozdziale. Potem B musi prowadzić do C, C do D i tak dalej, aż do samego końca. Jeżeli po drodze zechcemy jednak, by wydarzyło się zaskakujące X czy Y, musimy zawczasu przemyśleć, jak to X albo Y uzasadnimy. Byłoby to bardzo proste, gdyby nie fakt, że czytelnik szybko łapie naszą strategię, uczy się myśleć jak narrator, i jeśli nie zdołamy czytelnika zaskoczyć, to w krótkim czasie zacznie on myśleć na głos: „A teraz wydarzy się to. A teraz to. I to. To też przewidziałem. Nuda.” Co pisarz może poradzić na to, że czytelnik bywa tak domyślny? Ma trzy narzędzia: „czerwonego śledzia” (ang. red herring; po polsku możemy mówić o fałszywym tropie lub zmyłce), zwrot akcji, oraz retrospekcję, dostarczającą informacji, dzięki którym bohater może zrobić coś, czego nikt się nie spodziewał – i zmienić układ sił w historii. Zanim zajmę się tymi środkami, pomyśl o tym, jak bardzo zaskakujące są sceny, jakie piszesz, i co możesz zrobić, aby będąc zaskakującymi, były także przekonujące. Chyba, że już takie są. (CDN)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.