Czasem myślę, że pisanie jest proste. Każdy przedmiot w zasięgu wzroku wydaje się oczekiwać, że stanie się inspiracją, tematem. Że się go zwiąże z życiem, zakotwiczy w przestrzeni i czasie. Każda postać, choćby przelotnie widziana, sugeruje niezliczone wątki, chce zamienić się w kogoś z książki, jakby życie samo – bez słów – nie starczało. Każda czynność (im drobniejsza, tym lepiej) chce być częścią choćby skromnej narracji. Dosłownie wszystko zdaje się napęczniałe pragnieniem osiągnięcia tego skrawka wieczności, jaki może podarować autor, jeśli dostrzeże, zapisze. Jak to mówiono dawniej: uwieczni. W takich chwilach nie ma rzeczy zbyt drobnej, by nie mogła wskazywać na kosmos. Przypomina mi się w tych dziwnych momentach, jak Gombrowicz dotarł do Maisons-Laffitte. I zapisał to o „smudze słonecznej” i to drugie, o „maleńkiej rysie”: „Bawię się, ale – wpatrzony w smugę słoneczną na podłodze – wcale się nie bawię. Wstydzę się. Cisza śmiertelna (która u mnie związana jest z dystansem). To tak jak gdybym będąc jeszcze tam, był jednak tu i oglądał coś czego nie mam prawa oglądać… Dostrzegam na nodze stołu maleńką rysę. A więc przepłynąłeś ocean aby to zobaczyć… i wpatrujesz się w nią wstydliwie, rozpaczliwie…”. Taka smuga i taka rysa. Takie niby nic. A jak wiele opowiadają o tych pierwszych, dramatycznych momentach, kiedy jeszcze nie było wiadomo: będzie sukces w Paryżu, czy klapa? I przypomina mi się popielniczka Czechowa (tak to jest, jak się trochę czytało: nieskończone łańcuchy anegdot; co kapelusz to królik lub kilka). Pewien dziennikarz przyszedł, żeby zobaczyć i posłuchać Czechowa. A ten był w nastroju łaskawym i chyba chciał się wygadać, bo zapytał, czy gość wie, jak on, Czechow, pisze. Gość, jasna sprawa, nie wiedział. Czechowowi to pasowało, więc przystąpił do prezentacji. „Widzi pan popielniczkę”, wskazał palcem pierwszy z brzegu przedmiot. „Zrobię z tego opowiadanie. Na jutro.” Potem jeszcze, wieść niesie, zaczął z miejsca wypowiadać zdania, formułować pierwsze akapity, budować historię i nastrój. Nie było to doskonałe, lecz było to „dzieło w toku”. I faktycznie dzień później dziennikarz mógł przeczytać tę „Popielniczkę”. Widzicie? Pisanie naprawdę jest łatwe. Na przykład według Douglasa Adamsa (choć niektórzy mówią, że to powiedział Nietzsche) jest to tak łatwe zajęcie, że w ogóle nie ma o czym mówić. Trzeba tylko usiąść nad kartką i gapić się na nią, i gapić, i gapić się, i wpatrywać – aż na czoło wyjdzie krwawy pot. Reszta to fraszka.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.