Rada dnia:
Wprawiaj się w dostrzeganiu i opisywaniu detali. (J.W.)
Czytałem jakiś czas temu książkę o egzotycznym miejscu, do którego raczej się nie wybiorę. Bohaterowie mieli skromne marzenia. Fabuła nie obfitowała w wypadki. Tempo było, mówiąc oględnie, ślimacze. Wszystko, co składa się na tzw. bestseller, kulało w tej opowieści, a ja nie mogłem oderwać się od lektury. To przez detale. Autor był w tej dziedzinie mistrzem, to znaczy pedantem i perfekcjonistą, i widać było, że nigdzie mu się nie spieszy, wręcz przeciwnie, on się tym delektował. Opisał pokój głównej postaci, młodego, śniadego mężczyzny, z taką precyzją, że do dziś pamiętam płat farby odchodzący w jednym rogu sufitu i postrzępiony, poszarzały dywanik przy łóżku, pełen okruchów chleba (bohater jadał opatulony szorstkim, ciemnozielonym kocem) i popiołu (bo dłoń z żarzącym się niedopałkiem często, gdy się zamyślił, zwisała za drewnianą ramę). Pamiętam zagięty róg czarno-białego zdjęcia dziewczyny, które inny bohater ukrywał przed niepowołanymi oczami, bo jego i jej historia była jedną z tysięcznych wersji „Romea i Julii”. W jednej scenie, powolnej jak ruch karawany, mężczyźni pili herbatę i rozmawiali o zakazanych w ich kraju książkach. Pamiętam czajnik z obtłuczonym dzióbkiem, parę unoszącą się znad filiżanek i nasączony słodkim naparem liść mięty, pływający tuż pod powierzchnią wody. Pamiętam jak jeden cmoknął, parząc usta słodkim ukropem. Pamiętam zasłonę w drzwiach, lekką, na stałe już pokrytą złocistym, naniesionym z pustyni pyłem. Poruszał ją wiatr, który osuszał też strużki potu na karkach, ramionach i odsłoniętych, umięśnionych udach rozmawiających. Ich zrogowaciałe podbicia stóp w rozpadających się sandałach. Ułamany guzik u bluzy. Przesuwający się po ścianie cień. Pamiętam jeszcze inne szczegóły, chociaż akcji – jak było do przewidzenia – nie pamiętam. Prawdopodobnie ta książka, choć wyjątkowa w skali kraju autora, na arenie międzynarodowej nie zostanie nigdy uznana za arcydzieło. Kraj, w którym ją napisano, nie słynie z wielkiej literackiej tradycji i większość jego twórców wciąż pisze tak, jakby nie było Joyce’a, Becketta, Musila czy Gombrowicza. Kiedyś istniała tam jednak wspaniała tradycja poetycka i może to dzięki niej tamtejsza proza umie czynić świat wiecznie nowym. (Poezja to przecież właśnie to z definicji: czynienie rzeczy nowymi i dodawanie im blasku.) Nie ma tam wielkiej tradycji pisania prozy, czytając jednak tę powieść i czując, jak każdym zdaniem autor stara się wprawić w ruch moje zmysły i jak zależy mu, żebym zapamiętał ten mały wycinek świata, istniejący jeszcze, ale już od chodzący w nicość – nie myślałem o tym, że to rzecz bez wartości. Myślałem o książkach i autorach największych. O tych, co do których pewien jestem, że z szacunkiem patrzyliby na każdą stronę zapełnioną drobiazgowymi opisami przedmiotów. O tych, którzy wiedzieli i rozumieli, że tajemnica przedmiotów codziennego użytku – sekret tego, skąd przychodzą, jakie miejsce zajmują w naszym świecie, oraz dokąd zmierzają, towarzysząc naszemu życiu i umieraniu – nie jest tak naprawdę mniejsza od tajemnicy istnienia. Myślałem o tym, że jeśli chce się być pisarzem serio, a nie jedynie dostarczycielem przelotnych dreszczy i scen łatwych do sfilmowania, ćwiczenie się w dostrzeganiu i opisywaniu detali to rzecz ważniejsza, niż by się wydawało.
Ćwiczenie. Opisz na minimum dwóch stronach znormalizowanego maszynopisu (1800-2300 znaków ze spacjami) dowolny przedmiot z twojego otoczenia.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.