O niebezpieczeństwach uwieczniania żywych (wg Marka Nowakowskiego)
W świetnym „Piórze. Autobiografii literackiej” (Iskry, Warszawa 2012) tak wspominał Marek Nowakowski chwilę, kiedy to dotarło do niego, że pierwowzory postaci, którym podarował małą, literacką wieczność w opowiadaniach z debiutanckiego tomu „Ten stary złodziej” (Nowakowski miał w chwili debiutu zaledwie dwadzieścia sześć lat), mogą mu jednak mieć za złe, jak to zwykle bywa, gdy ludzie dopatrzą się w słowie drukowanym czegoś z własnej, nie zawsze pięknej i wzniosłej rzeczywistości: „Pisząc opowiadania zebrane w tym debiutanckim tomie, korzystałem bez najmniejszego kamuflażu z autentycznych przezwisk, imion, wyglądu fizycznego i pewnych osobliwych cech czy właściwości ludzi, których znałem. Przywiązywałem do tego magiczne znaczenie. Nie mogłem inaczej. Tak zostali uwiecznieni. Trochę jak fotografie. Waldek Wazelina, włamywacz z Łuckiej; paser Kiciucha z Twardej; Kaczor, doliniarz z Annopola; Głowa, rekin od handlu walutą; Roman, gliniarz z XI komisariatu w Alejach Jerozolimskich; Hipolit Zabrodzki, kuśnierz z Włoch; Rysiek Urzędnik; kulawy Sobczak, który prowadził biuro nieruchomości; sklepikarz Maslich. Wielu innych pomniejszych, drugo- i trzecioplanowych. Mieszałem prawdziwe życie z fantazją, przerabiałem tych prawdziwych ludzi na trochę innych, ale podobieństwo i przede wszystkim ksywki, jak mówiło się na przezwiska, pozostały prawdziwe. I nic w tym dziwnego, że Stasiek Migda, kolega, murarz z tej samej ulicy, gdzie mieszkałem, zapytał wprost: – Te, Marek, czy to prawda, że on żyje z kozą?
Wskazał na niejakiego Piotra, przezywanego Złociarzem, który akurat wychodził z sodowiarni pana Małka. Stropiłem się i nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Bo w opowiadaniu „Złoto” opisałem niezbyt dobrze traktowanego przez otoczenie dziwaka i odmieńca. Przedstawiłem go w roli zaszczutego, ośmieszanego nieszczęśnika szukającego przyjaźni wśród zwierząt. Jego pupilką była koza, opisałem sytuację jako nieco dwuznaczną. Oto prototyp bohatera literackiego wychodził ze sklepiku, opowiadanie przylgnęło do niego w wieści gminnej. Jeszcze bardziej przyczyniło się do jego wyobcowania. Piotr Złociarz i inni mogli się poczuć urażeni, wręcz zagniewani. Narażeni na szyderczy, dotkliwy ostracyzm. Mogłem w przypadku tak niefrasobliwie opisanych charakterniaków narazić się na zarzut kapowania, odkrywania spraw sekretnych. Co gorsza, mogłem za to zostać ukarany dosyć dotkliwie. Przecież oni z reguły nie czytali utworów literackich.
Wszystko, co napisane, traktowali bardzo wąsko, rzec można, specjalistycznie. Protokoły z przesłuchań, zeznania świadków, akty oskarżenia, wyroki i ich uzasadnienia. Taką rolę spełniało w ich życiu słowo pisane. Wiedząc o tym doskonale, tak ślepo i głupio trzymałem się zasady prawdziwych przezwisk osobników wciąż żyjących i działających w branży. „Ten stary złodziej” szczęśliwie nie popsuł mojej reputacji. Spotkał się z pobłażliwą wyrozumiałością.
– Nie kapuje – powtarzała się zbawienna ocena.
„Starego złodzieja” ludzie z branży czytali niby o sobie i nie o sobie.
Najczęściej po lekturze mówili żartobliwie:
– Nie gadajcie tyle przy Marku! Zapamięta i opisze!”
W sumie: pozazdrościć można Nowakowskiemu takich czytelników. Okazali się bardziej wyrozumiali niż niejeden inteligent z dyplomem ukończenia studiów. Ale spróbowałby dziś ktoś opisać jakieś osiedle czy zaułek, zostawiając prawdziwe przezwiska, ksywki i melodramaty, jak ten z kozą. Byłaby z tego, to pewne, osobna, pełna urazy i złości historia. I niekoniecznie z takim ludzkim, pełnym zrozumienia dla pisarskiego losu happy endem.
Uwaga! Ostatnia książka Jakuba Winiarskiego to napisany wspólnie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem „Archipelag islam. Czas Koranu, czas zmiany. Rozmowy bez cenzury”.
Książkę można zakupić na stronie wydawnictwa Błękitna Kropka:
http://www.blekitna.pl/tytuly/archipelag-islam/
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.