„Piesek przydrożny” Miłosza. Pierwsze wydanie: Znak, Kraków 1997. Wśród niewielu książek po polsku, jakie zabrałem z Warszawy na tę wyprawę pełną dziwnych i tajemniczych przygód, o których jeszcze pewnie przyjdzie mi opowiedzieć, i która, jak coraz mocniej dociera do mnie, najwyraźniej nie ma zamiaru się skończyć, znalazła się i ta książka. Wziąłem ją, jak i kilka jeszcze Miłosza, chociaż – niech to będzie jasne – uczucia do tego autora i pisarstwa, jakie uprawiał, mam raczej, łagodnie ujmując, nie proste. Jakby zależne były od dni z ich nastrojami. Żartować mogę nawet, że w parzyste i chłodne podoba mi się szalenie ten zbiór i ten autor, w nieparzyste jednak, a do tego duszne i wilgoci pełne – pojęcia nie mam, czemu nie wziąłem w to miejsce „Pustelni parmeńskiej” Stendhala albo i „Moby Dicka” (co mam zamiar nadrobić zresztą już przy najbliższej okazji). Ale stało się: piesek, a raczej pieski (sam Miłosz tak zdaje się te kawałki nazywał) są ze mną w Dubaju i będą też – już za miesiąc mniej więcej – w Singapurze. Który co prawda Miastem Lwa literalnie jest, a nie Psa, ale i to przez pomyłkę jedynie, bo w ogóle to coś tam się działo z Tygrysem, a lwów nigdy na tej wyspie nie było. Anyway, jak mawiają słynący z ogłady i croissantów Francuzi, nie zbaczajmy z tematu: miało być przecież o pieskach. Oto pierwszy, zatytułowany „Powieść”, ale będący jedynie syntezą myśli poety co do gatunku i jego cech istotnych, nie zaś powieścią samą: „Powieść powinna zaciekawiać, porywać i wzruszać. Jeżeli nie wzrusza, brak jej cech prawdziwej powieści. Z natury sentymentalna i melodramatyczna, podobna jest baśni, o czym zaczęto zapominać, kiedy obarczono ją mnóstwem obowiązków.” I druga Miłoszowska psina: „Polski literat”: „Polski literat ma potężne lekarstwo przeciwko samotności, a jest nim poczucie udziału w dziele zbiorowym postępującym w ciągu wieków. Jest to fizyczne niemal obcowanie ze wszystkim, co jest pisane i myślane po polsku, teraz, czyli w punkcie, w którym spotyka się przeszłość i przeszłość. Kto jest tego pozbawiony, lepiej niech stara się nie być samotnym, bo wtedy samotność jest straszniejsza.”
Jak powiedziałem: w dni pochmurne jestem za tym, by poważnie traktować Miłosza z jego syntezami, w dni słoneczne wolę inne plażowe lektury. Mimo wszystko: był to ktoś, kto przynajmniej próbował myśleniu własnemu kształt nadać i choćby z tego powodu warto spróbować najpierw przyjąć to, co napisał, a potem ostro nie zgodzić się i zaprotestować. Prawdopodobnie nie od razu znajdziesz w tym sporze swój ton i właściwą postawę, a nawet trudno być może na początku grunt pod nogami złowić, by oprzeć się twardo i odeprzeć Miłoszowe drobiazgi, ale zapasy tego rodzaju z gigantem (nawet jeśli raz albo drugi przegrane) są zdrowe i na dłuższą metę doskonale inteligencji służą. Jak pisał inny poeta, przy innej zupełnie okazji (i celowo niegramatycznie): spróbuj, a będziesz lubiał.
.
.
Zainteresowanych procesem pisarskim zachęcam do sięgnięcia po moją i Jolanty Rawskiej książkę „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller”. Można ją kupić m.in. na stronie Wydawnictwa Prószyński (kliknij tutaj)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.