Rozmawia Jadwiga Grabarz. Wywiad dla Pasji Pisania.
Jadwiga Grabarz: Tomasz Mann pisał: „Pisarz jest to człowiek, któremu pisanie przychodzi trudniej niż wszystkim innym ludziom.” Skąd zatem pomysł na prowadzenie warsztatów pisarskich?
Jakub Winiarski: W czasach Manna pisanie otoczone było jeszcze nimbem romantycznej tajemniczości, choć już sam Mann wiele zrobił, by sprowadzić praktykę pisarską na ziemię. Pisarz był wtedy kimś powszechnie uznawanym za istotę niezwykłą, był indywiduum podejrzanym, kumającym się z siłami podświadomości, z szaleństwem, ale też pozostawał, przynajmniej dla mieszczan, czyli rosnącej w siłę klasy średniej, autorytetem w sprawach kultury i ducha. Dziś każdy rozsądny człowiek zdaje już sobie sprawę, że pisanie nie musi być zarezerwowane dla garstki wybrańców bożych, lecz że jest praktyką w dużej mierze rzemieślniczą. A rzemiosła można się nauczyć. Nie znaczy to, że znając rzemiosło pisarskie od razu jest się pisarzem, na pewno jednak prościej jest nim zostać. W moim wypadku pomysł na prowadzenie warsztatów wziął się stąd, że mam łatwość przekazywaniu wiedzy, jak to ktoś ładnie nazwał, nieprzekazywalnej. Naprawdę potrafię wytłumaczyć, na czym polega robienie literatury. Pisarzem to już każdy na własną odpowiedzialność zostaje, ja tylko uczę tego, co jest do wyuczenia, skracając innym drogę do wiedzy, której zdobycie mnie zajęło dobrych kilka lat.
J.G.: Jakie kwalifikacje należy posiadać, aby uczyć pisarstwa innych?
J.W.: Wyjątkowe. Trzeba pamiętać, że ma się do czynienia z czyimiś nadziejami, marzeniami i ambicjami. A to są cząstki duszy łatwe do urażenia. Trzeba więc umieć przekazać wiedzę, pouczyć, ale tak, by człowiek, który przyszedł na warsztaty, czuł się wzmocniony. Znam ludzi, którzy będąc niezłymi autorami prowadzą warsztaty pisarskie w sposób beznadziejny, ignorancki, bez żadnego szacunku dla odmienności i wrażliwości uczniów. To są pisarze, którzy uważają, że mają monopol na dobre pisanie, przez co nie potrafią uczyć, tylko z wyżyn swojego talentu niszczą tych, którzy przyszli do nich po radę. Trafia na moje warsztaty co jakiś czas osoba, która została przez takiego autora pokiereszowana i z którą osobno trzeba pracować nad tym, by na powrót uwierzyła, że jej sposób widzenia, jej wrażliwość i styl to wartość, którą należy pielęgnować. Niestety, często nieźli pisarze, którzy uczą innych, prowadząc warsztaty kreatywnego pisania, bywają kompletnie nieempatycznymi idiotami. Nic dziwnego, że pisarze, którzy uczą z pełnym zaangażowaniem w to, by z uczniów wydobyć ich talent, ich styl – to wyjątki. Dlatego twierdzę, że trzeba mieć kwalifikacje wyjątkowe. Nie wystarczy samemu opublikować powieść czy nawet kilka.
J.G.: Ile potrzeba czasu amatorom pisarstwa, można było uznać ich za debiutujących autorów?
J.W.: Tyle, ile im zajmie napisanie debiutanckiej powieści czy zbioru opowiadań. Są tacy, co się nie spieszą, latami cyzelują dobrze się przy tym bawiąc, są drudzy, dla których liczy się tom w okładkach, ci pędzą z pisaniem. Oba sposoby są dobre. Zależy od temperamentu i nastawienia tego, kto pisze.
J.G.: Na czym polegają warsztaty? Obywają się przez Internet czy w realu?
J.W.: W Pasji Pisania, gdzie prowadzę zajęcia, są kursy zarówno internetowe, jak i prowadzone tradycyjnie, w realu. Pełny opis kursów jest na stronie Pasji Pisania, skrócony – na mojej www.literaturajestsexy. Zajęcia polegają na przyswajaniu wykładów, robieniu ćwiczeń, a przede wszystkim tworzeniu własnych projektów pisarskich, czyli pisaniu tego, co powinno trafić między okładki. Dobrze, jak człowiek przychodzi z własnym pomysłem na książkę, ale można przyjść też bez pomysłu i jest duże prawdopodobieństwo, że szybko znajdzie się temat i chęć, pasja pisania.
J.G.: Pasja Pisania pomaga się odnaleźć? Dużo osób potrzebuje się określić przychodząc na kurs?
J.W.: W założeniach Pasji Pisania tego nie ma. To z moich obserwacji – a prowadzę te kursy, licząc jeszcze to, co robiłem przed dołączeniem do nauczycieli Pasji Pisania – wynika, że na warsztaty pisarskie przychodzą często osoby, które może by chciały pisać, ale może malować czy muzykować – same nie wiedzą, szukają, ten kurs jest dla nich etapem w odkrywaniu swoich zainteresowań, ustalaniu własnej tożsamości. Widząc, że tak jest, zacząłem dostosowywać kurs pod indywidualne potrzeby. Otwarcie informuję, czego się mogą spodziewać, a do tego tak konstruuję krótką listę lektur, by były na niej także książki ogólnorozwojowe, jak „Biegnąca z wilkami” czy „Projekt Szczęście”. Bo w sumie ludziom chodzi o znalezienie swojej drogi do szczęścia i pisanie może nią być, ale nie musi. Biorę to pod uwagę. Z nikogo na siłę nie robię pisarza czy pisarki. Czasem większą radość sprawia, kiedy ktoś powie, że kurs był świetny, bo teraz wie, że jego ścieżka jest inna, nie pisarska.
J.G.: Jak wspominasz początki? Jak to jest być nauczycielem „od pisania”?
J.W.: Chyba żaden inny rodzaj nauczania nie jest tak sceptycznie postrzegany niż uczenie pisania. Przynajmniej w Polsce, gdzie do ludzi jeszcze nie dotarło, że tak, jak klasycznego tańca nie da się nauczyć bez specjalistycznego, dobrze prowadzonego kursu tańca, tak zasad warsztatu pisarskiego nie da się nauczyć jedynie przez lekturę, choć jest to nadal metoda najpopularniejsza. Początki są więc wciąż takie, że najpierw trzeba przekonać tych sceptyków w grupie, którzy na kurs przyszli, ale w uczenie pisania nie wierzą, że to jest taka sama nauka, jak inna, oraz że naprawdę mogą na tych warsztatach dowiedzieć się czegoś, do czego sami dotarli by może za lat pięć, piętnaście, a może nigdy. Wystarczy jednak pół godziny pierwszych zajęć, żebym przekonał opornych, że o pisarskich sztuczkach wiem dość, by im się oczy otworzyły – od tego momentu nawet sceptycy słuchają z zainteresowaniem, a po sceptycyzmie śladu nie ma. Poza tym bycie „panem od literatury” nie ma w sobie nic niezwykłego. Ktoś się zna na informatyce, ktoś na fizyce, ja chętnie zajmuję się książkami, warsztatem pisarskim. Od informatyków i fizyków różni mnie to, że mam mniejszą konkurencję, ponieważ osób, które naprawdę umiałyby przekazać wiedzę o tym, jak pisać, jest u nas póki co mało. Niby są inne kursy, robią coś w IBL’u, niektórzy pisarze dorabiają ucząc, ale to wszystko prowizorka – wiem, bo trafiają na moje warsztaty osoby głęboko rozczarowane tym, co widziały na innych kursach.
J.G.: Trzeba przyznać, że bogata kadra nauczycielska przedstawiona na stronie internetowej robi wrażenie. Czy warsztaty oferują każdy gatunek literacki? Mogłabym zapisać się na kurs scenopisarstwa?
J.W.: Tak. Jest i taki. Magdalena Wleklik prowadzi, zdaje się. I są inne kursy: reportaż na przykład. Sam napisałem też plan kursu dla początkujących poetów, ale jak na razie najwidoczniej wszyscy tacy uznali, że sami sobie świetnie poradzą i jeszcze takiego kursu nie było. Ale jeśli zbierze się grupa – chętnie poprowadzę. Tymczasem prowadzę kursy pisania prozy. Opowiadania, powieści. Z zastrzeżeniem, że uczę bardziej, jakie są zasady pisania bestsellerów, a nie jak zostać Franzem Kafką czy Samuelem Beckettem. Zostać Kafką po kursie się nie da. Natomiast napisać książkę, która się dobrze sprzeda, to można na pewno. Jest tu więc aspekt komercyjny, takież nastawienie – i tego nie kryję ani ja, ani Pasja Pisania.
J.G.: Uczniowie są ambitni? Kto trafia na warsztaty?
J.W.: Różni są. Ambitni, leniwi, zamknięci w sobie, albo tacy, których energia roznosi. Są też tacy, co szukają swojego miejsca w życiu i trafiają przypadkiem, żeby spróbować. Niektórzy uważają, że to fajne być pisarzem, więc traktują to jak swoją szansę na sukces, inni są autentycznie owładnięci pisaniem. Mnie to zajmuje w znikomym stopniu, z jakimi motywacjami przychodzą, ponieważ wiem, że kurs pokaże im, czym jest, czym może być dla nich pisanie – i wtedy okaże się, komu to pisanie pisane, a kto tylko chciał sobie dodać kilka punktów lansu.
J.G.: Wydawałoby się, że pisarstwo to dosyć niszowe „hobby”. Można zajmować się tym dla lansu?
J.W.: W jednym z ostatnich wywiadów byłem pytany, czy kiedykolwiek bajerowałem dziewczyny „na bycie poetą”. Nie bajerowałem. Ale to pytanie, to dla mnie znak, że wiele osób postrzega wciąż bycie pisarzem czy pisarką jako niezły lans. Zapewne więcej jest dziś kobiet, które lecą w stronę innych miodów, ale i ten bywa słodką przynętą. Z tą niszowością też bym nie przesadzał. Kto jest niszowy, to jest niszowy – wielu jednak nie jest niszowych, lecz jak najbardziej z głównym nurtem płyną i mają się świetnie.
J.G.: „Pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka” – twierdził Marek Hłasko. Jak w takim razie początkujący pisarze pokonują w sobie tę barierę intymności, gdy słuchają nauczyciela, który nie zawsze pochwala ich pomysły?
J.W.: Na początku mówię każdemu, że wiem: on przynosi zapisane na kartkach swoje radości, smutki, porażki, wzloty i upadki, a tutaj prowadzący zajęcia, czyli ja, plus grupa, patrzymy, czy słowa są dobrze poustawiane i akapity. To może być frustrujące. Dlatego na warsztatach obowiązują tak zwane Zasady Krytyki. Jest to zbiór uwag na temat tego, jak krytyka powinna przebiegać i jest to spisane. Każdy uczestnik warsztatów otrzymuje Zasady Krytyki na pierwszych zajęciach. Po drugie staram się – to już moja własna inwencja, tak ja prowadzę zajęcia – przekonać ludzi, że mniej ważne jest dbanie o własne samopoczucie, a więc chronienie narcystycznego ego przed porażkami, a znacznie ważniejsze podejmowanie pisarskich działań, które mają prawo zakończyć się porażką. Od pewnego czasu noszę się nawet z zamiarem, by co jakiś czas pytać uczestników warsztatów o to, jaką spektakularną pisarską porażkę udało im się ostatnio ponieść. Miałoby to na celu przyzwyczajenie ich do myślenia, że porażek nie ponosi tylko ten, kto nic nie robi. I owszem, można nic nie robi, nie ponosić porażek i żyć sobie na pół gwizdka na uboczu, ale ciekawiej jest, tak obstawiam, ruszyć do przodu, na przykład zacząć powieść, napisać ją, a potem dowiedzieć się, że to może jednak była „porażka”. Badania psychologów dowodzą, że ludzie znacznie bardziej żałują, że czegoś nie zrobili, niż że coś zrobili. Dla tego, co zrobione, zawsze można znaleźć pozytywne wytłumaczenie – nawet napisanie kiepskiej książki jest fascynującym doświadczeniem autorskim – natomiast tego, czego się nie zrobiło, można tylko żałować, dręcząc samego siebie. Nie warto czekać. Trzeba ruszać, kiedy tylko jest chęć. Z pisaniem czy wszystkim innym.
J.G.: Wybranie się na jednodniowy warsztat pisarski może w tym pomóc?
J.W.: Ten jednodniowy warsztat jest rodzajem zachęty. Przychodząc na niego, można tanim kosztem dowiedzieć się, jak są prowadzone warsztaty, czego się można nauczyć, krótko mówiąc: o co w tym całym creative writing chodzi. Od strony organizatora warsztatów ten kurs ma na celu zachęcenie do przyjścia na Kurs Podstawowy. I to się sprawdza, prowadzę teraz grupę, do której chodzą osoby, które były na prowadzonym przeze mnie warsztacie jednodniowym. Spodobało się. Dobrze się bawiły. Postanowiły spróbować sił w czymś poważniejszym. Odpowiadając zatem na twoje pytanie: tak, zdecydowanie może pomóc sobie niezdecydowanej.
J.G.: Na stronie Pasji Pisania możemy przeczytać taką opinię: „warsztaty pisarskie z Jakubem to potrzebne piszącemu zderzenie z rzeczywistością.” W czym jeszcze pomaga uczestnictwo w kursie?
J.W.: Wiele osób nie funkcjonuje twórczo, choć zdają sobie sprawę, że mogliby. Warsztaty, jakie prowadzę, pozwalają odblokować energię twórczą. Pozwalają uwierzyć w siebie i w to, że warto zrobić coś tak trwałego jak książka, jeśli nie dla sławy, która jest, jak wiadomo, zbiorem nieporozumień narosłych wokół nazwiska, to przynajmniej dla satysfakcji własnej. Dla mnie uczenie pisania to nie jest tylko uczenie rzemiosła, które się może przydać przy tworzeniu bestsellera, fastsellera, czy longsellera. Ponieważ wiem, czym jest pisarskie życie, staram się uczulić uczniów i uczennice na fakt, że pisania nie da się oddzielić od życia. Tak więc ten kurs rozwija wszechstronnie. Najważniejsze jest jednak oczywiście pisanie.
J.G.: Spotkałam się kiedyś z taką opinią: „Przeciętny nauczyciel mówi. Dobry nauczyciel wyjaśnia. Lepszy nauczyciel demonstruje. Wspaniały nauczyciel inspiruje.” Czy w literaturze znajduje to potwierdzenie?
J.W.: Inspiracja jest ważna. Na każdym poziomie. Trzeba umieć zainspirować wyobraźnię, ale trzeba też zainspirować do samego pisania, do tego siedzenia przy biurku i pisania. Warsztaty, jakie prowadzę, mają działać w obu tych kierunkach. Staram się budzić wyobraźnię, kreatywność, pomysłowość w tworzeniu fabuły, dialogów czy bohaterów, ale równie intensywnie przykładam się do tego, by ludzie, którzy do mnie przyszli, naprawdę zaczęli pisać. Finalnie, kiedy uczeń wie już, co chce napisać i pisze, nauczyciel potrzebuje jeszcze jednej umiejętności: puszczania wolno. Najlepiej zrobić tak, by uczeń mógł poradzić sobie bez stałej obecności nauczyciela. A może nawet, żeby sam mógł być nauczycielem – dla innych.
J.G.: Spotkałeś podczas któregoś z warsztatów prawdziwą perełkę? Nieoszlifowany diament?
J.W.: Pozwolę sobie odpowiedzieć dwoma cytatami. Shunryu Suzuki, mój ulubiony mistrz zen, autor fenomenalnej książki o życiu, zatytułowanej „Umysł zen, umysł początkującego”, dał w niej między innymi taką przypowieść: „W naszych buddyjskich pismach (sutra Samjuktagama, tom 33) jest powiedziane, że istnieją cztery rodzaje koni: doskonałe, dobre, słabe i złe. Najlepszy koń będzie biegał wolno i szybko, w prawo i w lewo, zgodnie z wolą jeźdźca, zanim ujrzy cień bata; drugi z kolei będzie biegał równie dobrze, jak robił to pierwszy, zanim bat dosięgnie jego skóry; trzeci – kiedy przy uderzeniu poczuje ból; czwarty pobiegnie dopiero, gdy ból dotrze do szpiku jego kości. Możecie sobie wyobrazić, jaką trudnością jest dla czwartego konia nauczyć się biegać. (…) Jeżeli praktykujecie zen we właściwy sposób, to nie ma znaczenia, czy jesteście najlepszym czy najgorszym koniem. (…) Kiedy jesteście zdecydowani praktykować zazen z wielkim umysłem Buddy, odkryjecie, że najgorszy koń jest najcenniejszy. Właśnie w waszych niedoskonałościach odnajdziecie podstawę dla niezachwianego, poszukującego drogi umysłu. (…) Jeśli studiujecie kaligrafię, odkryjecie, że ci, którzy nie są zbyt zdolni, przeważnie stają się najlepszymi kaligrafami. Ci, którzy są bardzo uzdolnieni manualnie, często doszedłszy do pewnego punktu napotykają później wielkie trudności. Jest to prawdziwe zarówno w sztuce, jak i w zen.” Ostatnie zdanie mówi wszystko. Proszę podstawić za słowo „zen” słowo „pisanie”, „malowanie”, „robienie zdjęć” czy nawet „zmywanie naczyń” – prawdy Suzukiego okazują się pasować do każdej sytuacji życiowej, przypowieść tej buddyjskiej sutry mówi po prostu o tym, jak najlepiej prowadzić życie i jak nie przejmować się, że umie się to, czy tamto, a nie umie, na początku, czegoś innego. Każdy, kto wystarczająco przyłoży się do pisania, prędzej czy później odkrywa, że nie jest źle być – na początku – najgorszym. Coś podobnego powiedział Mario Vargas Llosa o w jednym z wywiadów: „Oczywiście żaden pisarz nie może założyć sobie, że stanie się nieśmiertelny, że napisze książkę, która przetrwa pięćset lat. To jednak, co może zrobić, to być uczciwym i wymagającym wobec siebie. Jeśli ma odrobinę talentu i będzie go potrafił połączyć z odpowiednią problematyką, przetrwa. Pisarz powinien wyrzucić z siebie wszystko to, co ma w sobie, co go dręczy. Wielcy pisarze są dlatego wielcy, że byli autentyczni. Ciekawym przypadkiem są ci, o których początkowo twierdzono, jak się wydawało, że nie mają talentu. Pisali oni złe książki, ale ich uwielbienie dla pracy pisarskiej, ich upór w pisarstwie doprowadził do tego, że stworzyli dzieła wielkie i nieprzemijające. Takim przypadkiem jest na przykład Flaubert, który przed „Panią Bovary” pisał bardzo niedobre powieści, jak również Balzac, który początkowo pisał okropne wiersze, był miernym poetą, ale poprzez pracę nad sobą i tekstem sprawił, że czytamy go dzisiaj nadal. Podobnie jest z Flaubertem.” Proszę, oto dwa „beztalencia” według Llosy: Flaubert i Balzac! Jestem pewien, że spośród tych, którzy trafiają na moje warsztaty też prędzej czy później da się kogoś takiego wyłuskać. Zresztą, sukcesy już są. Joanna Onoszko, którą uczyłem, wydała powieść „Życie sekretne motyli”. A druga moja warsztatowiczka, Iwona Grodzka-Górnik niebawem wyda powieść „W niebie na agrafce” i ma już podpisany kontrakt na kontynuację. Od Iwony wiem, że kiedy zjawiła się w wydawnictwie, które wzięło próbkę jej tekstu do czytania, pierwsze, co usłyszała, brzmiało: „Na coś takiego czekaliśmy”. Traktuję to jako osobisty sukces i kibicuję każdej warsztatowiczce, która ma już z czym iść do wydawcy.
J.G.: Czym różni się Pasja Pisania od konkurencji?
J.W.: Nie bardzo widzę tę konkurencję w Polsce obecnie. Naprawdę, to nie pycha ani buńczuczność, tylko lata praktyki podpowiadają mi taką odpowiedź. Widziałem warsztaty prowadzone tak i siak, słyszałem od ludzi, którzy do mnie trafili, opowieści o szkółkach rozmaitych i wszystko to składa się na obraz bardzo mizerny. Na tym tle Pasja Pisania jest jedyną w pełni profesjonalną szkołą pisania nakierowaną na uczenie tego, czego nauczyć rzeczywiście można. Z naciskiem na literaturę komercyjną, nie jakieś awangardowe wygibasy. Taki zresztą był zamysł kobiet, które tę szkołę założyły. Osobiście bardzo cenię niektóre awangardowe wygibasy, ale ludzi można nauczyć sztuczek, jakimi posługują się Dan Brown, Harlan Coben czy Stieg Larsson, nie ma natomiast żadnej możliwości, by zrobić z kogoś Becketta czy Buczkowskiego. U konkurencji czasem widzę taki styl prowadzenia zajęć, jak gdyby to się dawało zrobić. Omawia się rozmaite błyskotliwe, niepodrabialne dzieła i wszystko fajnie, tylko że uczeń nic z tego nie ma. Bo on musi wiedzieć, jak swoją historię ludziom sprzedać, a nie, jak być drugim Italo Svevo czy Leopoldem Buczkowskim. Nowy Buczkowski sam o siebie zadba. To potencjalnej Kalicińskiej czy Deaverowi najbardziej można pomóc zaoszczędzić czasu. I tym się zajmuję. Tym zajmują się nauczyciele Pasji Pisania.
J.G.: Czy kursanci mogą liczyć na pomoc w procesie wydawniczym?
J.W.: Są warsztaty, na późniejszym etapie, kiedy już można o tym zacząć mówić, na których opowiadam, jak to jest z wydawcami i co należy zrobić, jakich błędów nie popełnić, żeby książka wydawcę zainteresowała. Bywają też takie akcje, jak zeszłoroczna z jednym z wydawnictw, które zgłosiło na starcie jednego z kursów, że ci, co napiszą na nim książkę, mają szansę wydać ją w tym wydawnictwie. Pomoc jest więc wszechstronna, dostosowana do indywidualnych potrzeb.
J.G.: Jakaś porada dla przyszłych pisarzy?
J.W.: Słyszałem kiedyś anegdotę o trenerze kolarstwa, który wprowadził mordercze treningi, ale też obiecał zawodnikom, że przed samym startem w zawodach powie im, jaka jest magiczna recepta na sukces. Zawodnicy ćwiczyli ostro, dali z siebie naprawdę wszystko. W końcu nadszedł czas wyścigu. Przed startem grupa kolarzy podeszła do trenera i lider spytał: „Trenerze, to jaka jest ta magiczna recepta na sukces?” Trener odpowiedział: „Przez cały wyścig musicie trzymać się blisko czołówki. A jak już będzie widać metę, to macie zapierdzielać! Zapierdzielać! Zapierdzielać!”
J.G.: Dziękuję za rozmowę.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.