Jakub Winiarski: A cóż to za książka, ten „Pieprz z miodem”, Soniu?
Sonia Zohar: Pozornie jest to książka erotyczna, zawiera dużo scen seksu, opisuje radości i frustracje z nim związane, ale tak naprawdę zależało mi także na innym przekazie. Pomimo, że erotyka jest tutaj mocno i odważnie zaakcentowana, to jednak czemuś służy, nie było moim zamysłem opisywanie seksu dla samego seksu. Chciałam pokazać kobietom, że można czerpać radość z seksu nie oddając siebie w zastaw, nie poświęcając się dla mężczyzny, że celem nie jest utrzymanie go przy sobie, celem jest utrzymanie swojej indywidualności z mężczyzną u boku lub bez. Że związek z samą sobą jest najważniejszy.
J.W.: Zależy ci na sukcesie komercyjnym?
S.Z.: Oczywiście, zależy mi na sukcesie komercyjnym. Uważam, że tak naprawdę każdemu twórcy na tym zależy, cokolwiek by na ten temat nie mówili. „Pieprz..” jest napisany prosto i lekko, mam nadzieję, że trafi do jak największej ilości kobiet. Chcę im przekazać, że można wybrać niezależność, że można wybrać siebie w związku, a właściwie, że trzeba to zrobić, jeśli związek ma być udany. Moja bohaterka Malwina, mimo finansowych trudności, utrzymuje swoją niezależność nie przyjmując od kochanka pieniędzy, nie zgadza się także na porzucenie własnego życia, kiedy on stawia to jako warunek ich wspólnej przyszłości.
J.W.: Jak trafiłaś na warsztaty pisarskie?
S.Z.: Jak na nie trafiłam? Szukałam czegoś, co mogłoby mnie zainteresować, wnieść nowy powiew, niekoniecznie akurat pisania, po prostu czegokolwiek. Przekonało mnie… ładne logo i przyzwoita cena. Pomyślałam – może by to…?
J.W.: Pisać chciałaś od zawsze?
S.Z.: Nie, nie mogę powiedzieć, że zawsze chciałam pisać, albo że to było moje marzenie, ale np. nie miałam czasu itp. Całe życie wykonuję wolny zawód, jestem artystą. O szczegółach mojego zawodu nie będę się rozwodzić, w każdym razie jest on moją pasją. Nie sądziłam, że znajdę w sobie miejsce na jeszcze inną. Znalazłam.
J.W.: Czego się nauczyłaś na warsztatach? Co ci dały?
S.Z.: Boje się że cię rozczarują swoją odpowiedzią, bo, jakkolwiek uważam, że warsztaty prowadzone były świetnie, to jednak nie mogę powiedzieć, żeby jakoś zaważyły na napisaniu „Pieprzu z miodem”. Pomogły mi, ale nie w sposób zamierzony ich programem. To akurat był trudny okres w moim życiu, przyznaję, że nie podchodziłam do pisania poważnie i pewnie nawet bym kursu nie ukończyła, gdyby nie to, że uznałam prowadzącego za człowieka o szerokich horyzontach, bo jako obowiązkowe polecał lektury takie jak „Przepływ” czy „Tańczącą z wilkami”. Jasne, że chciałam się czegoś nowego nauczyć i ciekawie było posłuchać o tych wszystkich regułach znamionujących bestseller, niemniej nie miało to najmniejszego wpływu na moją książkę, ona powstała spontanicznie,
J.W.: To jak powstała ta powieść?
S.Z.: Powstała, bo miałam potrzebę pisania. Pisałam przedtem (okresowo) dzienniki i pewnego dnia je przeczytałam. Doznałam szoku – to był zbiór narzekań, rozpamiętywania, rozdrapywania wciąż tych samych ran. Aż mnie zemdliło tyle tam było frustracji. Postanowiłam, że koniec z tym, teraz, niejako w ramach przeciwwagi, napiszę sobie coś lekko i miło. Założenie było takie, że wprawdzie bohaterki mają bolesną przeszłość, ale tylko ją zaznaczam, daje do zrozumienia. Ważne jest tu i teraz i w tym „teraz” są mądrzejsze, bardziej świadome siebie, niezależne. Wszystko biorą lekko, w przeciwieństwie do mnie. Była to jakby opozycja do tych upiornych dzienników, czyli tak naprawdę opozycja do samej siebie. Oczywiście, nie zakładałam że wyjdzie z tego powieść, początkowo pisałam wyłącznie dla siebie i nawet się nie starałam, żeby połączyć ze sobą te historie. Aż pewnego dnia miałam sen, jak się okazało, proroczy. Mianowicie przyśnił mi się prowadzący wspomniane już warsztaty, w których brałam udział wiele miesięcy wcześniej. Wyrósł nagle nade mną, ogromny, gniewny. Groźnie wygrażał mi palcem, krzycząc „Pisz! Pisz!!!” ja na to (przerażona): „Ale mi się to nie poskłada…”. A on: „Wszystko się poskłada! Tylko PISZ!!!” No i co? Okazało się, że groźny duch miał rację. Magicznym wręcz sposobem luźne kartki ułożyły się w historię, a właściwie w trzy historie, trzech różnych kobiet i kilku facetów.
J.W.: Hm, czy ten „prowadzący” miał jeszcze jakiś wpływ?
S.Z.: Prowadzący wyżej wspomniane warsztaty (już nie w formie sennej mary) powiedział kiedyś, że ważny w pisaniu jest „duch powtarzania”. Zapamiętałam, bo to piękne określenie czegoś, co jest kompletnie niezgodne z moją naturą. W okresie, kiedy książka zaczęła mi się układać okazało się, że ów duch to podstawa. Prowadzący powiedział też, że w bestsellerze ważnym elementem jest „sexy lokalizacja” – tak to określił (miał skłonność do dziwnych metafor). Przypomniało mi się to, kiedy uświadomiłam sobie, że w moim wypadku nabrało to podwójnego znaczenia – jest i seks i sexy lokalizacja,
J.W.: Akcja „Pieprzu..” dzieje się między innymi w Tel Awiwie. Skąd ten Tel Awiw? Dlaczego?
S.Z.: Dobrze znam to miasto i kocham je. A że przy okazji jest także sexy lokalizacją? Tak, bez wątpienia nią jest, nie znam bardziej zachwycającego miasta. Piękne, ogromne plaże, piękni uśmiechnięci ludzie na ulicach… Ale tak naprawdę, część akcji rozgrywa się w Tel Awiwie po prostu dlatego, że to miasto jest moim drugim domem, tak samo ważnym jak Warszawa. Moim marzeniem jest tłumaczenie mojej powieści na język hebrajski i wydanie jej w Izraelu, rozmawiałam już o tym z moim wydawcą.
J.W.: Czy stąd, z sympatii do tego, co izraelskie, wziął się też twój pseudonim?
S.Z.: Moje prawdziwe nazwisko jest typowo polskie, bo jestem Polką, mimo to, pseudonim zaczerpnęłam z obcego języka z powodów, o których już wspomniałam. Dla wydawnictwa W.A.B. stanowiło problem, chcieli podkreślić, że autorka jest polska. Rozumiałam to i spolszczyłam nazwisko. W rozmowach z panią Dragą z wydawnictwa Sonia Draga zaproponowałam obie wersje. Wybrała obecną. Ten pseudonim zjawił się sam, nie wymyślałam go, więc cieszę się że pozostał w swojej pierwotnej wersji.
J.W.: Zabawne jest to podobieństwo pseudonimu do nazwiska wydawcy, nie uważasz?
S.Z.: Tak, rzeczywiście. Ale pseudonim powstał, kiedy nie miałam jeszcze w planach napisania książki, nawet nie słyszałam o takim wydawnictwie. Jak wielu czytelników, nie interesowało mnie kto wydał książkę, którą akurat czytam. Sonia Zohar narodziła się dobry rok przed napisaniem książki, nie całkiem jako pseudonim literacki. To był czas, kiedy zmieniłam całe swoje życie, także sposób myślenia, chciałam postrzegać siebie jako nowa osobę. Właściwie to był taki żart na własny użytek.
J.W.: Inne powody?
S.Z.: To był jeden z powodów i nie najważniejszy. O innych powodach dla których przyjęłam pseudonim nie będę się rozwodzić, są w dużej mierze osobiste. Ponadto, jestem dosyć znana w swoim środowisku, które słynie z tego, że jest bardzo plotkarskie. Chciałam uniknąć niepotrzebnych dywagacji, mieszania fikcji literackiej, cudzych rzeczywistości i domysłów. To w żadnym razie nie oznacza, że wstydzę się swojej książki.
J.W.: Jak wygląda u ciebie tzw. proces pisania?
S.Z.: Chyba dość nietypowo. Piszę pozornie chaotycznie, zaczynam od środka, czy gdzie tam mnie akurat zaniesie, potem to tylko zbiór latających historii, które z czasem się rozrastają, zakładam kolejne foldery i to jest najlepsza część, największa radocha z pisania. Ale w końcu przychodzi moment, gdzie przestaję to ogarniać i trzeba się zorganizować. Bywa niemiło ale wtedy przypomina mi się ten sen i wiem, że się poskłada. I się składa! Teraz jestem właśnie na tym etapie. Poskładam i wtedy zacznie się radość innego rodzaju, już mniej spontaniczna, ale wskazująca drogę do celu. Przy czym chciałabym dodać, że w tym przypadku, jak się okazało sama droga jest celem. Zdziwiłam się nawet jak przykro mi było skończyć pisanie „Pieprzu…”. Nowa bohaterka przyszła do mnie sama, parę dni potem, całkiem niespodziewanie. Przyznaję, że następnie porzuciłam ją bez większego żalu, bo zjawił się, nowy temat, co też było zaskoczeniem. Zdałam sobie sprawę że tkwił we mnie od bardzo dawna, cieszę się że wypłynął właśnie teraz. To już nie będzie lekka książka, ale mimo to, choć może zabrzmi to dziwnie, pisanie to dal mnie nadal radosna przygoda. Czasem się dziwię czytając na rozmaitych portalach pisarskich, że koledzy narzekają na ciężką pracę, na męki w których rodzą się ich książki. Dla mnie pisanie nie ma nic wspólnego z „ciężką pracą”, bo praca nigdy nie jest ciężka, jeśli cię uszczęśliwia. Jeśli tak nie jest – po co to robić?
J.W.: Co w pisaniu jest dla ciebie najważniejsze?
S.Z.: Odpowiem cytatem z mojego ulubionego pisarza Etgara Kereta: „Dla mnie najważniejszą rzeczą w opisywanej historii jest pasja, która się za nią skrywa. Forma nie powinna być w centrum. Treść, znaczenie, tęsknota, pasja – to są rzeczy ważne dla pisarza”. Także według mnie niczego więcej nie trzeba, tak samo jak w innych zawodach artystycznych to kwestia prawdy z jaką człowiek wychodzi do innych. Nieważne, jaka to będzie prawda – może być przesłodzona, może być udramatyzowana, ale emocje muszą być prawdziwe, tego się nie da udawać. Jeszcze jeden cytat: „Jak opowiadać bez przypraw, bez makijażu, bez przymrużenia oka w kierunku czytelnika? Może po prostu odrzucając koncepcję, że powieść jest dziełem sztuki? Odczuwać ją tak, jak odczuwalibyśmy warstwę gipsu wylewanego nam na twarz, aby zdjąć jej maskę. Ale ta twarz powinna być naszą własną twarzą”. To Julio Cortázar.
J.W.: Czytelnik jest ważny?
S.Z.: Jak już wspomniałam, „Pieprz…” pisałam wyłącznie dla siebie i pomimo że już po 100 stronach dostałam nieoficjalną propozycję od wydawcy, to jednak nie zmieniłam nastawienia, nadal do głowy mi nie przyszło, że ktoś będzie to czytał. Zresztą, nie pokazałam jej nikomu dopóki nie skończyłam (z wyjątkiem stu stron na wyraźną prośbę znajomego wydawcy). Nie umiem i nie chcę myśleć o czytelniku, ważna jestem wyłącznie ja, moje emocje, wsłuchuję się w nie. Dla mnie to jedyny sposób, żeby rzeczywiście wynieść z pisania satysfakcję. Moją nową książkę piszę w taki sam sposób, czyli nie myśląc o nikim poza mną samą. Albo czytelnik doceni w mojej książce mnie taką, jaką jestem, albo nie, zobaczymy.
J.W.: Wygląda na to, że twoja droga od napisania książki do wydania była wyjątkowa. Ponieważ to rzadkość, opowiedz tę historię, która, zdaje się, była nietypowa.
S.Z.: Od rozpoczęcia pracy nad książką do zobaczenia jej na półce w księgarni upłynął dokładnie rok i dwa miesiące. Dla debiutanta to chyba swego rodzaju rekord. Droga od napisania do wydania była krótka, by nie rzec błyskawiczna i muszę przyznać… usłana różami. Wiem, dziwnie brzmi, szczególnie na tle makabrycznych wręcz historii wydawniczych, które są udziałem innych, zwłaszcza debiutujących autorów. Pierwszym wydawnictwem, które zaproponowało mi wydanie „Pieprzu..” było W.A.B. i to właśnie oni wyrazili chęć już po wspomnianych stu stronach tekstu. Oczywiście, stało się tak dlatego, że znałam wydawcę. Miałam już umowę, kiedy doszło do ostrego konfliktu o szczegółach którego zmilczę. Nie podpisałam umowy, zabrałam książkę. Poszłam prosto do innego wydawnictwa, poprosiłam o opinie bardzo znanego i cenionego tłumacza, którego znałam z zamierzchłych czasów. Uznał, że tekst jest dobry, powiedział mi, że mam dar. Następnie zapytał, gdzie chciałabym to wydać i wtedy przyszło mi do głowy wydawnictwo Sonia Draga. Poparł ten pomysł, napisał mi rekomendację. Pani Sonia Draga odpisała na drugi dzień. Była zainteresowana.
J.W.: Czy po tych przygodach jesteś zadowolona z obecnego wydawcy?
S.Z.: Bardzo. Już od pierwszej rozmowy wiedziałam że to jest to. Pomna wcześniejszych doświadczeń nie chciałam niczego „po znajomości”, a Pani Sonia Draga nie znając mnie zupełnie, uwierzyła w moja książkę o czym niech świadczy fakt, że zdecydowała wydać ją w kilka miesięcy po naszej rozmowie. Dalsza współpraca też układała się dobrze. Była to praca jakby podwójna, bo projektowałam też okładkę do mojej książki. Panie, które pracują w wydawnictwie dzielnie znosiły moje, czasem nieco histeryczne stany, spowodowane zbyt dużym napięciem. Dotyczyło to szczególnie pracy nad okładką.
J.W.: Wydawca tak bardzo chwalony, to ciekawe.
S.Z.: Wydawnictwo Sonia Draga jest niewielkie i bardzo prężnie działające, z dużą siłą przebicia. Nie wierzę w wielkie, korporacyjne wydawnictwa, nie chciałam być potraktowana taśmowo. Pani Draga wydała mi się kobietą niezwykłą, już choćby przez sam fakt, że to właśnie ona potrafi zdobyć prawa wydawnicze pozycji należących do czołówki światowych bestsellerów. Przeczytałam wywiad z nią, zobaczyłam silną kobietę, która sama, właściwie z niczego stworzyła liczące się wydawnictwo. Kilka dni temu została Wydawcą Roku 2012. Jestem szczęśliwa, że związałam się właśnie z tym wydawnictwem i mam nadzieję, że zechcą wydać także moją następną powieść.
J.W.: Sonia Draga faktycznie ma siłę przebicia, ale ty, słyszałem, nie bardzo umiesz się zareklamować.
S.Z.: Nie, nie bardzo. Założyłam oczywiście stronę dla pani Zohar na facebooku, ale muszę przyznać, że nie bardzo się angażuję. Nie mam to tego talentu, pozostawiam to wydawnictwu, wierzę w te cudowne kobiety, które tam pracują. Znam je tylko telefonicznie i mailowo, bo wydawnictwo ma siedzibę w Katowicach, ale wierz mi lub nie – zawsze jak z którąś z nich rozmawiam słyszę jak się uśmiecha. Wracając do mojej strony https://www.facebook.com/SoniaZohar ze zrozumiałych względów nie rozesłałam jej do znajomych, trochę zadziałała moja niezmordowana przyjaciółka, ale tak czy inaczej, w tej garstce fejsbukowych „fanów” ogromna większość to… mężczyźni. A więc – kto wie? Może to nie jest książka tylko dla kobiet?
J.W.: Dziwią cię ci mężczyźni, bo to literatura kobieca?
S.Z.: Nie sądzę, by istniało coś takiego jak „literatura kobieca”. Według mnie to pojęcie wymyślone, choć jak słowo daję, nie wiem w jakim celu… Znam mężczyzn, którzy nie mają problemu, żeby się przyznać do przeczytania tzw. kobiecych książek, znam też takich, którzy otwarcie mówią, że specjalnie je czytają, żeby lepiej zrozumieć kobietę. Z drugiej strony, kobiety chętnie czytają thillery… Nie, nie sądzę by można było sklasyfikować literaturę rozdzielając ją na płcie.
J.W.: Jaka byłaby Sonia Zohar w idealnym świecie
S.Z.: Sonia Zohar jest idealna. Żyje przecież w idealnym świecie. Moim własnym.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.