Jakub Winiarski: Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie swoją postać i swoją literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić, a jak nie lubisz?
Kaja Malanowska: Z wykształcenia jestem mikrobiologiem. Pierwszą książkę napisałam sześć lat temu. Od tamtej pory wydano jeszcze zbiór moich opowiadań i drugą powieść. A teraz właśnie skończyłam kryminał, który, mam nadzieje, ukaże się na wiosnę 2015 roku. Pisarstwo stało się ważną częścią mojego życia, rozmowa na ten temat sprawia mi przyjemność.
J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?
K.M.: Odkąd byłam małą dziewczynką. Ale miałam długą przerwę. Mniej więcej od piętnastego do trzydziestego czwartego roku życia.
J.W.: Skąd taka przerwa? Co wpłynęło na twoje zerwanie z pisaniem?
K.M.: Nie wiem, zajęłam się kiełkującym życiem towarzyskim, zakochałam się, pochłonęły mnie inne sprawy. Poza tym stało się coś dziwnego, jakby opuściło mnie natchnienie i zdolności. Pisanie zaczęło mnie męczyć, przestało się udawać. Poszłam na studia biologiczne, potem wciągnęła mnie nauka. Lubiłam pracę w laboratorium i nie chciałam robić nic innego.
J.W.: Czym jest dla ciebie określenie literatura kobieca? Etykietką, która pomaga? Etykietką, która przeszkadza? Czymś jeszcze innym?
K.M.: Brzmi co najmniej lekceważąco. To nie jest kwestia samych słów oczywiście, ale zabarwienia, jakiego nabrało niewinne z pozoru określenie.
J.W.: Jaka jest przyczyna tego lekceważenia? W czym tkwi źródło tego stanu rzeczy?
K.M.: Żyjemy w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Choć wiele zmieniło się na lepsze nadal istnieją zawody, co do których pokutuje przekonanie, iż z jakiś tajemniczych i niewytłumaczalnych przyczyn mężczyźni wykonują je lepiej. Należy do nich pisarstwo, ale również zawód pianisty, czy np. chirurga. A argument na poparcie tej karkołomnej hipotezy jest zawsze ten sam: mamy przecież dużo więcej sławnych pisarzy niż pisarek. Nikt nie bierze pod uwagę faktu, że kobiety przez setki lat miały odcięty dostęp do edukacji i pewnych zawodów po prostu nie mogły wykonywać.
J.W.: Dlaczego ta literatura kobieca jest tak po macoszemu traktowana przez opiniotwórcze dzienniki, tygodniki, portale kulturalne? Jak to jest, że tyle osób ją czyta, a krytycy tak bardzo na nią narzekają? Co o tym myślisz?
K.M.: To jeden z przejawów patriarchalnej kultury, w jakiej żyjemy.
J.W.: Ale kobiety na stanowiskach w mediach też nie bardzo tę kobiecą literaturę, kobiece pisanie wspierają? Nie powiesz chyba, że wszystkiemu winni są mężczyźni? Niektórzy twierdzą, że problem leży w jakości – nie uważasz, że coś może być na rzeczy?
K.M.: Bożesz, znowu ten sposób myślenia, który strasznie mnie irytuje. Czy ja powiedziałam, że winni są mężczyźni? Mówię, że winna jest kultura, czyli sposób, w jaki działa i myśli społeczeństwo. A połowę społeczeństwa stanowią kobiety. Mam koleżankę pisarkę, która powiedziała kiedyś publicznie, że największy komplement, jaki usłyszała, to, że pisze jak mężczyzna. Problem z brakiem równouprawnienia polega nie tylko na męskiej dominacji. Jak w każdej dyskryminowanej grupie, wiele kobiet tę dyskryminację aktywnie podtrzymuje: bo tak jest przecież świat zbudowany. A co do problemu jakości – nie, nie uważam. Myślisz, że mamy gorzej skonstruowane mózgi niż faceci?
J.W.: Gorzej nie, ale na pewno są różnice. W pisaniu też je czasem widać. Nie zawsze, ale są, bywają. Że jednak nie jest to wywiad ze mną, to już się nie mądrzę, tylko kolejne pytanie leci. Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
K.M.: Nie wiem. Po prostu to lubię. Mam wrażenie, że ćwiczę umysł, ciągle uczę się czegoś nowego. W pewnym sensie pisanie przypomina pracę naukową, za którą tęsknię.
J.W.: Pracę naukową? W jakim sensie?
K.M.: Pisarstwo podobnie jak praca naukowa wymaga dobrych pomysłów, dogłębnego researchu, przemyślanego planu działania i bardzo solidnego wykonania.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
K.M.: Oczywiście, ale te zasady z powieści na powieść ulęgają zmianie. Z każdą nową książką, coraz więcej się uczę. Pierwsze dwie powstawały w sposób dość chaotyczny. Przy trzeciej starałam się już bardzo uważać na strukturę, mieć plan, zanim siądę do klawiatury. Teraz, kiedy skończyłam czwartą książkę, wszystkie poprzednie próby wydają mi się śmieszną amatorszczyzną. Robię się co raz bardziej radykalna w sposobie myślenia i pracy. Tym razem miałam opracowaną fabułę w szczegółach, dziesiątki kartek planu, nie pozwoliłam sobie na wprowadzenie ani jednej postaci, która nie grałaby roli w mojej historii, na ani jedną bezsensowną, pozbawioną znaczenia scenę. Ciągle zadaję sobie pytania: Kim jest narrator? Z jakiej perspektywy chcę opowiadać i dlaczego? Co w związku z tym mogę opisać, a o czym nie powinnam wspominać? Dla kogo piszę? Czy styl jest konsekwentny, dostosowany do odbiorcy?
J.W.: A zdarzało ci się łamać własne pisarskie zasady?
K.M.: Wcześniej zapewne tak. Teraz staram się tego nie robić, ale sporo nauki jeszcze przede mną.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
K.M.: To ciężka praca, a ja lubię wyzwania. Ale największą radość odczuwam, kiedy dobrnę do końca i myślę: „O, a jednak się udało”. Teraz, po napisaniu czwartej książki mam niezwykle przyjemne uczucie, że nie pozwoliłam sobie na partactwo.
J.W.: Chcesz powiedzieć, że przy poprzednich książkach nie miałaś takiego poczucia?
K.M.: Kiedy pisałam dwie pierwsze książki, w ogóle o tym nie myślałam. Przy „Patrz na mnie Klaro” – miałam, w pewnym sensie. Starałam się bardzo uważać na strukturę, mieć sprecyzowany pomysł, ale niewiele jeszcze umiałam, nie do końca nawet wiedziałam, czego szukam, czego od siebie oczekuję.
J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
K.M.: Nie wiem, to na pewno zależy od autora… Chyba świadomość własnych ograniczeń. I cała otoczka środowiskowa z jej nienajlepszą atmosferą. Fakt, że ten zawód zależy od społecznego odbioru, oczekiwanie na recenzje, ciągłe porównywanie się z innymi i oczywiście, ale jednak na końcu – nieustanny brak pieniędzy.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć? Miałaś chwile zwątpienia?
K.M.: Pisałam równo 15 miesięcy, ale jeszcze czekają mnie ostatnie poprawki. Miałam masę chwil zwątpienia. Zabrałam się za grubą wielowątkową powieść. Na dodatek kryminał. Przez pierwsze miesiące wydawało mi się, że nigdy nie dam rady pospinać zaczętych historii, że fabuła się rozjedzie, poddam się i zacznę pisać nieporządnie, nie dociągnę do końca. Albo zwyczajnie nagle okaże się, że czegoś nie przemyślałam wystarczająco porządnie i całe przedsięwzięcie spali na panewce.
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
K.M.: Po pierwsze, chciałam się bardzo czegoś nowego nauczyć, a pisarstwa można się uczyć tylko przez praktykę. Po drugie, po prostu chciałam pisać. Tego się niestety nie da wytłumaczyć. Taki przymus. Zazwyczaj nie mam problemów z mobilizacją, raczej muszę uważać, żeby nie popadać w pracoholizm.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które ciebie jako pisarkę uformowało?
K.M.: Trzech: Dickens, Faulkner i Virginia Woolf. W tej kolejności, chyba. Co do konkretnego doświadczenie – nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
J.W.: Co takiego odkryłaś w Dickensie, Faulknerze i Woolf, że tak do ciebie przemówili?
K.M.: Rzetelna odpowiedź na to pytanie zajęłaby bardzo, bardzo dużo czasu. Tak, więc w dość absurdalnym skrócie: W Dickensie – tło społeczne, humor, krystaliczną strukturę, i wątki kryminalne. W Faulknerze – język oraz wolność, którą autor daje czytelnikowi przy ocenianiu historii, jakie sam opowiada. W Woolf – emocje i wyjątkowy sposób narracji.
J.W.: Dzięki za ten skrót. Idźmy więc dalej. Powiedz, proszę, czy dostrzegasz może coś takiego, jak zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, światowych? A jeśli to dostrzegasz – miałabyś może jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?
K.M.: Nie mogę się wypowiadać na temat polskiej kultury, jako całości. Co do literatury – nie będzie chyba zaskoczeniem, jeśli powiem, że znajdujemy się zdecydowanie poniżej średniej światowej. Zresztą nigdy nie byliśmy dobrzy, jeśli chodzi o beletrystykę. Uważam, że współczesnemu polskiemu pisarstwu dramatycznie brak warsztatu. Nauczmy się podstaw, zamiast gonić za oryginalnością.
J.W.: Czym są według ciebie te podstawy, których pisarze powinni uczyć się najpierw, zanim zaczną szukać oryginalności?
K.M.: W pewnym sensie wytłumaczyłam to już wcześniej, kiedy pytałeś o zasady pisania. Wiele książek wydaje mi się nieprzemyślanych, niedopracowanych. Wielu znanych autorów przyznaje z dumą, że zaczyna pisać, nie wiedząc jak ma się skończyć powieść. „Historia mnie niesie”, mówią. Niestety, to bardzo wyraźnie widać w efekcie końcowym.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?
K.M.: Nie ma takiego tematu. Pisze o tym, co mnie w danym momencie frapuje.
J.W.: I zawsze to jest w zgodzie z myśleniem mainstreamowym? Nigdy nie dotykasz tego, o czym wiesz, że mainstream odrzuci, zlekceważy, lub spróbuje wyprzeć?
K.M.: To pytanie wydaje mi się, co najmniej podchwytliwe. Więc ustalmy, że dla mnie kryje się za nim następujące stwierdzenie: „poruszasz w swoim pisarstwie wyłącznie tematy maistreamowe, nigdy kontrowersyjne”. Odpowiadam wiec dość łagodnie: to nieprawda.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz?
K.M.: Znowu to pytanie nie dla mnie. Nie piszę obok. Oczywiście używam historii, żeby poruszyć pewne tematy, powiedzieć coś na temat otaczającego mnie świata, ale bez historii to nie byłoby pisarstwo tylko publicystyka.
J.W.: Cieszę się, że tak odpowiadasz, ponieważ zarzut, jaki często pada wobec książek obecnie nagradzanych, czy wyróżnianych, jak twoja, brzmi, że to dzieło tymczasowe, dotykające bieżących problemów, publicystyczne w zamyśle. Mają, twoim zdaniem, rację krytycy, którzy tak widzą większość współczesnej literackiej produkcji, czy też może mylą się straszliwie?
K.M.: Zarzut o tymczasowość jest mało precyzyjny. Wielu wybitnych pisarzy dyskutowało współczesne im problemy, miedzy innymi wspomniani wyżej Dickens, Faulkner i, żeby nie mnożyć przykładów w nieskończoność, dodam jeszcze tylko Henry’ego Jamesa. Nie znaczy to jednak, że ich książki straciły z czasem na wartości.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?
K.M.: Czy ja wiem… Mam tylko nadzieję, że ludziom będą się podobać moje książki. Ale to zazwyczaj nie zależy od czytelników tylko, od talentu i warsztatu pisarki.
J.W.: A od działu marketingu i reklamy nie? (Śmiech.)
K.M.: Pytałeś o czytelników. A więc miałam na myśli osoby, które moje książki kupują. Od marketingu i reklamy zależy oczywiście, ile takich osób będzie.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
K.M.: Niczym. Trzeba mieć oczywiście coś, co nazywamy talentem, czyli specyficzną wrażliwość, spostrzegawczość, słuch językowy i zacięcie do pracy, ale to samo można powiedzieć o nauczycielach, naukowcach czy lekarzach.
J.W.: To skąd to potoczne przekonanie, że artysta to szaman, który „za miliony cierpi”? O lekarzu czy nauczycielu nikt tak nie powie, prawda?
K.M.: Matko, z głupoty chyba. Nie twierdzę, że wśród pisarzy nie zdarzają się wybitni intelektualiści, myśliciele wychodzący poza horyzonty współczesnego im świata, ale na pewno nie jest to właściwa charakterystyka całej grupy.
J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?
K.M.: Mam chyba dobre układy z rodziną… Nie wydaje mi się, żeby praca w tym przeszkadzała. Z mężem rozmawiam o wszystkich książkach, które piszę. Jest też najlepszym i najwytrwalszym ich redaktorem. Oczywiście, to zależy od układów domowych. Są rodziny, w których wychowanie dzieci należy wyłącznie do kobiet, podobnie jak cerowanie skarpetek męża. W takim wypadku czasu na pisanie rzeczywiście brak.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
K.M.:, Od czego zależy, hmm… Raczej powinno się urodzić mężczyzną, ale to niekoniecznie reguła. Wypadałoby mieć dobre układy z mediami i z tak zwanym salonem. I na końcu – trzeba umieć pisać. A sukces – sama nie wiem jak go mierzyć, rynek czytelniczy w Polsce jest malusieńki, więc chyba nie ilością sprzedanych egzemplarzy, chociaż nadal są autorzy, którzy sprzedają swoje powieści w setkach tysięcy. Prasa właściwie nie interesuje się rozmową o literaturze. Myślę, że głównym wyznacznikiem sukcesu są nagrody literackie.
J.W.: A co z nakładem i sprzedażą? Nie liczy się, że ktoś sprzedał sto tysięcy, a nie sto egzemplarzy swojej książki?
K.M.: Liczy się. W pewnym sensie to wielki sukces. Ale nie zawsze w środowisku literackim, w mediach i w opinii krytyków. Zauważ, z jaką pogardą traktuje się książki Kalicińskiej albo Grocholi. Wbrew pozorom napisać powieść, którą czytałyby z przyjemnością setki tysięcy osób nie jest wcale łatwo. Mało ludzi to potrafi. Nikt jednak nie zastanawia się, na czym polega ich fenomen. A przecież to mógłby być niezwykle ciekawy temat dla krytyków i znawców pisarstwa. Istnieje literatura ambitna i popularna, tę ostatnią pomija się zażenowanym milczeniem. Nie do końca rozumiem, dlaczego. Mnie to interesuje.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
K.M.: Praca w szkole. Czuję się z tym dobrze. Lubię uczyć, ale tylko, jeśli nie zabiera mi to więcej niż 2 dni w tygodniu.
J.W.: Chcesz powiedzieć, że szkoła to ziemia jałowa, bez sztuki, bez wrażliwości? (Śmiech.)
K.M.: Nie. Ale uczę biologii i chemii. Jeśli sztuką chcesz nazwać wymyślanie ciekawych doświadczeń dla dzieci – mogę się z tobą zgodzić.
J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?
K.M.: Na to pytanie w pewnym sensie odpowiedziałam już wcześniej. We wszystkich moich wydanych książkach irytują mnie niedociągnięcia warsztatowe.
J.W.: Czy ktoś pomagał ci poprawić warsztat, czy do wszystkiego, co wiesz o pisaniu doszłaś sama?
K.M.: Dużo rozmawiam z mężem i przyjaciółmi, którzy znają się na literaturze. Uczę się sama, czytając książki innych pisarzy, rozbierając je na części, analizując, ale również słuchając uważnie tego, co mądrzy przyjaciele mają do powiedzenia.
J.W.: Co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planuje osiągnąć – w życiu, w literaturze?
K.M.: Najtrudniejsze było na pewno wychowanie dziecka. Z mniej prywatnych – chyba doktorat. Co do przyszłości – chciałabym rzucić palenie.
J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
K.M.: Nie oceniam tego. Życie się zmienia, bo taka jest jego natura. Trzeba te zmiany akceptować, uczyć się ich i wykorzystywać.
J.W.: Jak twoim zdaniem pisarz może skorzystać dzisiejsze media?
K.M.: Tak jak się powszechnie ich używa, chociażby w celach reklamowych.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięta ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnych Atenach, to coś zupełnie innego niż bycie jedną z siedmiu miliardów obywateli zglobalizowanego świata XXI wieku? Innymi sowy, czy nie przeszkadza ci świadomość, że twoja książka ukaże się razem z kilkudziesięcioma innymi, w masie, pulpie, nieodróżnialna od tej pulpy. Dostrzegasz to zjawisko? Czy po prostu uważasz, że w dniu, kiedy ukazuje się twoje dzieło, nic innego ważnego nie wydarza się? (Śmiech.)
K.M.: Oczywiście lubię swoją nową książkę. Podoba mi się. Włożyłam w nią masę pracy. Ma być tym razem popularna i bardziej przystępna niż poprzednie, wiec liczę na to, że sprzeda się lepiej. Ale ja nie żywię ambicji, żeby zostać wieszczem, pisarzem najlepszym i wyjątkowym. Uważam, że mam coś w rodzaju talentu, wykorzystuję go, szlifuję, ale znam również swoje ograniczenia.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
K.M.: Nie jestem intelektualistką.
J.W.: OK., to kim w takim razie jesteś? I drugie pytanie od razu: czego ci brakuje, żebyś uważała się za intelektualistkę?
K.M.: Pisarką, oczywiście. To nie są równoznaczne określenia. Do bycia intelektualistką na pewno brakuje mi erudycji, dobrego humanistycznego wykształcenia.
J.W.: A gdyby to były role pisarza? To jaka jest twoja? Prorok, sędzia, świadek, a może coś innego byś zaproponowała?
K.M.: Dałeś mi mały wybór. Żadna z trzech opcji mi nie odpowiada. Jeśli koniecznie muszę odpowiedzieć, to w tym ograniczonym układzie, jestem pewno świadkiem, ale uwikłanym. Sama nic więcej nie wymyślę.
J.W.: Ale jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego: ten sam filozof powiedział, że Zachód, zachodni intelektualiści zawłaszczyli rolę „proroka” i „sędziego”, zostawiając dla reprezentantów kultur niższych, takich jak np. wschodnioeuropejskie, rolę „świadka”. Czy to by nie tłumaczyło, dlaczego na przykład Andrzej Stasiuk i niektórzy jeszcze nasi pisarze „świadkujący” mają pewne wzięcie na Zachodzie, a nasi współcześni „prorocy” i „sędziowie”, a także nasi awangardziści – poza kilkoma wyjątkami, zazwyczaj na stałe zresztą mieszkającymi na Zachodzie – nie?
K.M.: Musisz się o to zapytać kogoś, kto jest intelektualistą. A co do mieszkania na Zachodzie, obawiam się, że główną rolę odgrywa tu czynnik ekonomiczny.
J.W.: Zostawmy tego „intelektualistę”. Odpowiedz jako Kaja Malanowska.
K.M.: To pytanie strasznie mądrze brzmi. Czuję się przygnieciona. Daj mi spokój z tymi prorokami i sędziami. Na pewno jesteśmy zdominowani przez wzorce literatury anglojęzycznej i chociaż to dobry wzorzec, czasem zapominamy o tym, co możemy odnaleźć w sobie, a co innym na świecie może się właśnie wydać wyjątkowe. Ale jeśli liczysz na to, że zdiagnozuje w kilku słowach relacje pomiędzy literaturą, sztuka i całą kulturą wschodnio i zachodnioeuropejską to mnie przeceniasz.
J.W.: OK., daję spokój. Wiem, że pytania trudne, ale na te łatwe to możesz zawsze w „Wysokich Obcasach” odpowiedzieć. (Śmiech.) Poruszę więc jeszcze jeden trudny temat. Technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nią interesować? Czy nie jest tragiczne, że w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki?
K.M.: Nie jestem specjalistką od poezji. I na pewno nie podejmuję się wyciągania ogólnych wniosków. Ale z tego, co wiem akurat na tym polu nie mamy się, czego wstydzić. Ze współczesnych i młodych bardzo cenię sobie Justynę Bargielską, ona od nowoczesności nie stroni.
J.W.: Gdybyś mogła kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazała?
K.M.: Przede wszystkim Leo Lipski i Debora Vogel. Nie do wiary, że przy tak skromnym polskim dorobku literackim stać nas jeszcze na to, żeby przegapiać wielkie talenty.
J.W.: Dostrzegasz jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
K.M.: Myślę, że problem nie polega w tej chwili na niedocenianiu, ale na przecenianiu. Jest niewielka grupka pisarzy, którzy awansowali do rangi celebrytów i to oni zajmują całą, bardzo skromną przestrzeń w mediach, jaką przeznacza się na literaturę. Na innych w ogóle nie zostaje miejsca. Oczywiście problem dotyczy głównie pisarzy środka, całkowicie zaniedbanych przez krytyków. Ale świetnym przykładem z tzw. ambitnej literatury jest chociażby Magdalena Tulli, która po napisaniu kolejnej powieści otrzymuje jedną recenzję i na tym koniec. Nikt nie zdąży nawet zauważyć, że wydano coś ciekawego. Prasa wraca do wałkowania tych samych pięciu pisarzy na krzyż, często związanych z konkretnymi gazetami.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
K.M.: Tak.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?
K.M. Nie odrzucił.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
K.M.: Miło. Miałam bardzo dobre stosunki z KP. Męczył mnie jednak nieco brak profesjonalizmu. Beletrystyka to minimalna część tego, co wydają. Musiałam godzić się z tym, że publikowanie powieści nie jest dla nich najważniejsze. Niemniej z dużym trudem i bólem się z nimi rozstawałam.
J.W.: Wspomniałaś „Krytykę Polityczną”. Nie uważasz, że publikowanie w piśmie tak bardzo – z nazwy nawet – politycznym jest niezdrowe dla kogoś, kto chciałby być postrzegany jak pisarz czy pisarka uniwersalna, niezwiązana z jedną opcją? Innymi słowy: czy pisarka, pisarz nie powinni wystrzegać się deklaracji politycznych? Czy to nie niebezpieczne, a finalnie: zabójcze dla sztuki, kiedy się ma tak zwane poglądy? (Śmiech.)
K.M.: Ale dlaczego uważasz, że chcę być postrzegana jako pisarka „uniwersalna”? Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam. Zresztą, co to w ogóle znaczy? Oprócz kompletnych idiotów nie ma ludzi bez poglądów. Ja mam je dość jasno sprecyzowane i nie uważam tego za wadę, ale za zaletę.
J.W.: Cóż, osioł ze mnie straszny, więc ja na przykład nie mam poglądów. Tylko nerwy. Jak Brodski, czy Akutagawa Ryunosuke, którego Brodski cytował, a który jest autorem tej maksymy. Maksymy, którą rozumiem tak, że pisarz powinien mieć czułe nerwy, nie poglądy. Bo poglądy otępiają. Tak finalnie. Stępiają wrażliwość. Tak mi się zdaje. Ale – dość o mnie i innych durniach. (Śmiech.) Pozwól, że cię zapytam, jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
K.M.: To, co przed chwilą powiedziałeś, jest właśnie bardzo wyraźną deklaracją światopoglądową. Powtórzę: nie ma ludzi bez poglądów. A już na pewno taką osobą nie był Josif Brodski, niezależnie od tego, kogo i w jakim kontekście zdarzyło mu się cytować. Wiem, że teraz to modne – deklarować brak poglądów. Ta moda wydaje mi się jednak wyjątkowo straszna, wydrążająca i w pewnym sensie zgodna ze smutnym duchem czasu. Czy tego chcemy czy nie jesteśmy uwikłani w świat, a to łączy się z odpowiedzialnością, której nie powinniśmy unikać. Ale odpowiadając na twoje pytanie: Po napisaniu książki odczuwam coś w rodzaju: uff. Po opublikowaniu jestem napięta, w zawieszeniu. Czekam na recenzje.
J.W.: Jaki jest sens czytania recenzji? Dowiedziałaś się z którejkolwiek czegoś istotnego o swoim pisaniu?
K.M.: Widzisz, nie o to chodzi, żeby dowiedzieć się czegoś zaskakującego o swoim pisarstwie, za wyjątkiem tego, czy warto dalej pracować. Piszesz dla ludzi. Bez odbiorcy ten zawód traci sens. Jeśli wkładasz w coś bardzo dużo wysiłku, tracisz możliwość subiektywnej oceny. Krytyka dla pisarza powinna pełnić rolę obiektywnego sędziego. Choć oczywiście różnie z mądrością i wrażliwością krytyków bywa.
J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki? Co to będzie?
K.M.: Mam plany, ale wolałabym teraz, tuż przed wydaniem nowej książki ich nie zdradzać.
J.W.: OK., szanuję to. Zatem inne pytanie. Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?
K.M.: Mają. Pisania nie tylko można, ale trzeba się uczyć. Oczywiście trzeba mieć też do tego predyspozycje, ale niewielu na świecie było takich, którym sam talent wystarczał. Przekonanie, że literaci otrzymują przy urodzeniu w pełni ukształtowany dar od Boga jest po prostu głupie. Nie pojmuję, dlaczego dziwią nas warsztaty pisarskie, a szkoły dla muzyków czy malarzy – nie?
J.W.: Kto może skorzystać z warsztatów pisarskich?
K.M.: Z dobrych warsztatów korzystają rzecz jasna uczestnicy, ale i prowadzący ma szansę ułożyć sobie przy okazji sporo w głowie.
J.W.: Kim byłaby idealna Kaja Malanowska w idealnym wszechświecie?
K.M.: Nie wiem.
J.W.: A pierwszy obraz, jaki przychodzi ci w związku z tym pytaniem do głowy?
K.M.: Święty spokój.
J.W.: O, to mnie zaskoczyłaś. (Śmiech.) Czy literatura jest sexy?
K.M.: A co to zaznaczy sexy?
J.W.: No właśnie: co to dla ciebie znaczy „sexy”?
K.M: Coś atrakcyjnego, pewno. Ale to tak bardzo zależy od subiektywnego odbioru, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Fot. Maciej Malicki
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.