Marcin Zwierzchowski: Ostatnie miesiące to okres sporych zmian w „Nowej Fantastyce”. Jak je oceniasz?
Jakub Winiarski: Pismo jest w fazie wzlotu, na fali. Z numerem lipcowym czytelnicy otrzymali w prezencie książkę Poula Andersona „Stanie się czas”, a już na październik zapowiedziana jest kolejna sensacja i wielka radość dla fanów: powrót Funky’ego Kovala. W każdej „NF” będą więc odtąd cztery plansze świetnego, kultowego komiksu. Do tego dochodzi rozkręcenie strony internetowej fantastyka.pl, gdzie ludzie mogą zamieszczać opowiadania, teksty publicystyczne i prace plastyczne, oraz gdzie organizujemy mnóstwo konkursów i zabaw – wszystko to dla czytelników, dla fanów. Kto ma chęć, może skontaktować się z nami także na Facebooku, gdzie działamy, informujemy, promujemy pismo i inicjatywy z nim związane.
M.Z.: Sądzisz, że zmiany te przełożyły się na wzrost liczby czytelników pisma?
J.W.: Tak, jak najbardziej. Pismo wolno, ale nieustająco zdobywa nowych czytelników i trudno nie łączyć tego, co dzieje się w redakcji z tym, co na rynku. „Nowa Fantastyka” zawsze mogła liczyć na wielotysięczny stały elektorat fanowski, to nasze główne zaplecze, tymczasem to, co robimy teraz, działania, które podejmujemy – wszystko to przekłada się na wzrost zainteresowania pismem u ludzi, którzy być może nie zdawali sobie do tej pory sprawy, że jest taka fajna gazeta i że jest dla nich. Do tej grupy staramy się dotrzeć i przyciągnąć ich do fantastyki, do pisma, na portal. Chciałbym, aby każdy, kto interesuje się fantastyką, z przyjemnością kupował „Nową Fantastykę” i „Fantastykę Wydanie Specjalne”. Że jest takich osób coraz więcej, to cieszy.
M.Z.: Poprzedni naczelny, Paweł Matuszek, w największym stopniu skłaniał się ku literaturze, z naciskiem na tę ambitną, mniej popularną. Po jego odejściu wiele się zmieniło, nawet napis na okładce: z „Miesięcznik literacki” na „Miesięcznik miłośników fantastyki”. Jaki więc, według ciebie, obecnie jest statystyczny odbiorca „NF”? Do kogo kierujecie swoje pismo?
J.W.: „Nowa Fantastyka” jest marką kultową, jak Harley Davidson, Linux czy Volkswagen garbus. Dlatego czytelnik „Nowej Fantastyki” to ktoś, kto nie tylko czyta literaturę science fiction, horrory czy fantasy, ale też czuje wspólnotę z ludźmi o podobnych zapatrywaniach, którzy podzielają jego wartości, zwłaszcza te dotyczące kultury, literatury i filmu. Czytelnicy fantastyki to ludzie o szerokich horyzontach, nieco zakręceni, wizjonerscy, ceniący przygodę i pozostający w lekkiej kontrze do wszelkiego establishmentu. Poza tym nie ma reguły: mogą być introwertyczni lub ekstrawertyczni, cenić ciężkie brzmienia lub operę (albo jedno i drugie) – naprawdę nie ma reguły. Po „Nową Fantastykę”, jak się przekonałem, sięga zarówno pięćdziesięcioletnia pani lekarka z małej miejscowości, zaczytująca się strasznymi historiami i sama pisująca po pracy opowieści grozy, jak i licealista zafascynowany zdobyczami współczesnej fizyki czy biochemii, który myśli, jak będzie wyglądać świat za lat sto czy dwieście. Tak szerokie spektrum czytelnicze jest wyzwaniem, ale to naturalne, gdy w grę wchodzi dziedzina tak różnorodna. Nie wydaje mi się przy tym rozsądne zawężanie grona odbiorców fantastyki do tych tylko, którzy mają chęć czytać jedynie najtrudniejsze dzieła tego gatunku. Powiedzmy sobie otwarcie: najtrudniejsze dzieła science fiction czy, szerzej patrząc, w ogóle najtrudniejsze dzieła całej literatury czyta garstka. I nawet ta garstka od czasu do czasu ma chęć na coś lżejszego. Mam świadomość tej statystyki i jeśli chcę, aby pismo było coraz popularniejsze, a chcę tego, to nie mogę wykluczać niczego, żadnej frakcji miłośników gatunku. Dlatego na przykład zrobiliśmy numer „Groza po zmierzchu” i konkurs na opowiadanie wampiryczne – „Wampireza”, który cieszył się olbrzymią popularnością. Na marginesie: w konkursie „Żeby fiction było science” jest znacznie mniej zgłoszeń niż w lżejszej tematycznie „Wampirezie”, widać więc od razu, jak to naprawdę jest z mityczną „popularnością” tego, co „najtrudniejsze”. Skończmy z naiwnością, proponuję. Ja sam, choć za największego pisarza wszechczasów mam Marcelego Prousta (Tolkien, Sapkowski czy VanderMeer też są u mnie wysoko, ale jednak za autorem „W poszukiwaniu straconego czasu”), lubię pośmiać się czasem przy prozie, która mi mózgu w chińskie osiem nie wiąże. Trzeba szukać złotego środka. I pamiętać, że dla człowieka najlepsza temperatura to 36,6 ºC. Ekstrema są dobre, ale rzadko.
M.Z.: Jako miłośnik twardej fantastyki naukowej będę jej bronił – mniejsza popularność, według mnie, wynika ze skali trudności, bo jednak dużo łatwiej napisać luźną powiastkę o krwiopijcach, niż spójny tekst z wiarygodnymi podstawami naukowymi. Przejdźmy jednak do kolejnego pytania: Co chciałbyś wnieść jako redaktor naczelny? Planujesz jakieś większe zmiany?
J.W.: Nie chodzi o to, co jest trudniej napisać, chodzi o to, kto to przeczyta. Wielka literatura, trudna literatura, to jest rzecz dla dwunastu czytelników na krzyż. Ci czytelnicy są wybitni i wspaniali, ale dwunastu to trochę za mało jak na potrzeby największego ogólnopolskiego miesięcznika. Dlatego szukamy rozwiązań na czasie. Szukamy sposobu na zaspokojenie tej garstki, która uwielbia „Czas Fantastyki” Parowskiego, ale też chcemy przyciągnąć uwagę tych, u których na półce stoi może tylko „Zmierzch”. Korzyść przy tym może być obopólna. Zresztą „Fantastyka” to już nie tylko miesięcznik oraz kwartalnik „Wydanie Specjalne”. To także – bo trzeba to widzieć jako całość – nowa strona internetowa, a także debiutująca już we wrześniu seria książkowa literatury fantastycznej. Plus strona na Facebooku, prowadzona przez Jerzego Rzymowskiego, która pozwala redakcji być jak najbliżej naszych fanów i sympatyków. Zmiany więc są znaczne i widoczne gołym okiem. Pismo otworzyło się na te rejony, które do tej pory były ignorowane. A strona fantastyki w necie ma już blisko półtora tysiąca użytkowników. Obok pisma, powtórzę, ruszy niebawem seria książek z gatunku fantastyki – chcemy w tej serii propagować tytuły ambitne, ale i do czytania. Większych zmian nie muszę planować, ponieważ trafiłem do pisma w momencie, kiedy pewne istotne zmiany zostały już poczynione i wokół spraw pisma krząta się grupa ludzi naprawdę świetnych, naprawdę znających się na robocie. Ja mam jedynie sprawić, żeby to wszystko – gazeta, strona, seria książkowa – współgrało z sensem i żeby ludzie w spokoju robili to, co potrafią. W takiej sytuacji jest jednak oczywiście coś jeszcze. „Władanie wielkim królestwem jest jak smażenie małych rybek”, mówi Lao Tsy. Jak go rozumiem, trzeba unikać skrajności, nadmiaru i ekstrawagancji, a także pozwolić sprawom biec własnym torem – to najlepsze, co można zrobić, kiedy zaangażowanych jest wiele osób. A w sprawy „Nowej Fantastyki” zaangażowanych jest, jak powiedziałem, wiele osób i każda z tych osób jest cenna, każda wnosi coś bardzo ważnego od siebie. Ja? Ja tu tylko sprzątam (śmiech).
M.Z.: Nowa seria książkowa? Zaintrygowałeś mnie. Możesz zdradzić jakiś tytuł, może dwa?
J.W.: Na początek, we wrześniu, ukaże się powieść „Small Miracles” Edwarda M. Lernera. A miesiąc później coś S. Andrew Swanna. W planach jest też znakomita „Namiestniczka” Szkolnikowej i przezabawna powieść niemieckiego autora, którego nazwiska w tej chwili nie pomnę, o międzygalaktycznym grabarzu. Będzie to, jak powiedział Jurek Rzymowski, kiedy rozmawialiśmy o tym tytule na redakcyjnym kolegium, jakby skrzyżowanie „Sześciu stóp pod ziemią” ze „Szpitalem kosmicznym” – prawdopodobnie hit przyszłego sezonu i może także następnych. Wyrywkowo o tych tytułach wspominam, ponieważ książki są jeszcze w obróbce i na liście może dojść do drobnych przetasowań. Osobno, dodam tylko, zacznie się też ukazywać seria horrorów, nad którą „Nowa Fantastyka” także ma mieć pieczę i patronat.
M.Z.: Czy wstępniak do numeru lipcowego można uznać za twój „manifest”? Niektórzy tak go odebrali.
J.W.: Wstępniak to w moim rozumieniu mini-felieton. Powinien być lekki, dowcipny, z puentą zostawiającą odbiorcy pole do chwili namysłu. W tym pierwszym chciałem przedstawić się czytelnikom „NF”, którzy znali mnie dotąd z recenzji, dwóch felietonów i jednego większego artykułu publicystycznego, nie wiedząc pewnie, że od lat czytam, piszę, prowadzę stronę literaturajestsexy.pl, komentuję literaturę nie tylko współczesną i nie jedynie fantastyczną. Nie wiedzącym, że napisałem jakieś powieści, eseje czy wiersze znane w głównym nurcie. Że latami współpracowałem z pismami takimi jak „Studium”, „Odra” czy „Red”. Chciałem dać przy tym do zrozumienia, że dla mnie, ze względu właśnie na te wcześniejsze doświadczenia, fantastyka to część czegoś większego, kultury współczesnej, która na klasyce nie tylko fantastycznej stoi. Miałem ostatnio taką sytuację, że ktoś przy mnie, ktoś znakomicie obyty ze wszelkimi nowinkami SF i fantasy, literackimi i kinowymi, usiłował napisać nazwisko Le Clézio, noblisty z 2008. Napisał najpierw „Luklecio”, potem „Leclesio”. Zrozumiałem wtedy, że dla niektórych fanów fantastyki literatura współczesna, poza ich poletkiem, to czarna dziura, ciemność. I dało mi to bardzo do myślenia. Ze mną tak nie ma, ja bym tak nie potrafił zasklepić się w jednym środowisku. Czytałem i czytam wszystko, co wartościowe, nie tylko fantastykę. To daje szerszy pogląd na sprawę, pomaga w redagowaniu pisma. To się przydaje. Mam nadzieję, że ten pierwszy wstępniak jakoś ten mój punkt widzenia zasygnalizował. W każdym razie opis półeczek bibliotecznych, na których Proust stoi obok Franka Herberta, był prawdziwy (śmiech).
M.Z.: Poruszyłeś ciekawą kwestię, mianowicie dobrowolne zamykanie się w getcie. Miłośnicy fantastyki często narzekają, na „ten zły główny nurt”, który nie dostrzega „naszych” twórców, tymczasem sami nie wyściubiają nosów poza fantastyczne poletko. Zauważyłem, że w lipcowym numerze „NF” pojawiła się recenzja „Ostatniej nocy w Twisted River” Johna Irvinga. Wprawdzie jeszcze tej powieści nie czytałem, niemniej nie jest to chyba zbyt fantastyczna książka… Dlaczego więc jej ocena trafiła na łamy „NF”? W ramach subtelnego podsuwania czytelnikom czegoś spoza getta?
J.W.: Irving jest w swoim pisaniu na pograniczu magii. Zasygnalizowałem to, wspominając w recenzji o realizmie magicznym, z którym „Ostatnia noc w Twisted River” mija się o włos. Ale bez obaw. Nie sądzę, żebyśmy w „NF” często recenzowali książki takie, jak ta – pismo jest dla miłośników fantastyki i ich ma głównie cieszyć. Co najwyżej raz na jakiś czas niewidzialne szlabany międzygatunkowe będą łamane, granice przekraczane – w nadziei, że inteligentny odbiorca zechce wprowadzić urozmaicenie do swojej lekturowej diety. W nadziei, że zechce pomieszać Larry’ego Nivena, Dana Simmonsa czy Edwarda Lernera z Thomasem Bernhardem, Virginią Woolf czy Gonçalo Tavaresem. Albo Kossakowską, Twardocha czy Sobotę porównać sobie z Dzikowskim, Sieniewiczem czy Małgorzatą Rejmer. A może nawet zechce sięgnąć po poezję Ashbery’ego, Šalamuna, Honeta czy Miłobędzkiej. Trzeba mieszać i eksperymentować, nie zasklepiać się w jednym smaku. Takie postępowanie wydaje mi się rozsądne i wzbogacające. Bardzo fajnie jest o tym pogadać, sprawdzić, jak to wygląda w praktyce, dlatego kiedy przeprowadzałem wywiady z pisarzami SF na swoją stronę w necie, każdego wypytywałem o to przekraczanie lekturowych granic.
M.Z.: Żadnych obaw nie mam, wręcz przeciwnie, uważam, że ponieważ „NF” ma spory wpływ zwłaszcza na młodych, takie „podsuwanie” im autorów spoza własnego podwórka to wyśmienity pomysł! Ale kolejne pytanie: nie obawiasz się, że zmiany, jakie przechodzi pismo zniechęcą do niego stałych czytelników? Spora część narzeka i przez to odwraca się od „NF”.
J.W.: Statystyki sprzedaży nie potwierdzają tego, co mówisz. Jeżeli „NF” przestało kupować trzech fanów zawiedzionych zmianami w piśmie, na ich miejsce zjawiło się trzydziestu nowych, dla których dopiero teraz „Nowa Fantastyka” to pismo, po które mają ochotę sięgać. Oczywiście pragnąłbym, aby lektura „NF” była świętem dla każdego, niezależnie od tego, czy czyta to pismo od początku jego istnienia, czy od kilku miesięcy, mam jednak świadomość, że jeszcze się taki nie narodził, który by wszystkim dogodził. Wraz z tą świadomością przychodzi także pokora wobec zjawisk, na które nie ma się wpływu.
M.Z.: Poza zmianami w samym piśmie, największa rewolucja dokonała się na waszej stronie internetowej. Poprzednią wersję można było określić mianem, cóż, zombie, które od czasu do czasu trochę podrygiwało. Teraz jednak macie stronę fantastyka.pl i strona ta tętni życiem. Wiążecie z nią duże nadzieje? Jak oceniasz jej dotychczasowe funkcjonowanie?
J.W.: Tak, fantastyka.pl to strona tętniąca życiem. Cieszy mnie to, ponieważ działa ona tak prężnie niemal dokładnie od momentu, gdy usiadłem przy biurku naczelnego. Mnóstwo pracy włożyłem w to, by ludzie czuli się na tej stronie dobrze. Na szczęście od początku miałem też znakomitych pomocników. Konkursy, Wakacyjna Strefa Zabawowa, zapraszanie pisarzy, aby odpowiadali na pytania naszych użytkowników, a wreszcie, jak to określił ktoś z użytkowników, bezprecedensowe otwarcie na ludzi, czytelników i fanów „NF” – to wszystko moje pomysły na promowanie „Nowej Fantastyki” i portalu. Przyjąłem taką strategię działania świadomie, ponieważ pewien jestem, że z dobrej i dobrze zorganizowanej zabawy może narodzić się coś niezwykle interesującego. Obecnie w przekonaniu, że to był strzał w dziesiątkę, utwierdza mnie niebywała inwencja i interaktywność użytkowników, wszystkich, którzy od razu chwycili temat i stworzyli społeczność, gdzie każdy, kto ceni fantastykę, może czuć się jak w domu. To wspaniałe i cieszę się tym każdego dnia jak dziecko, widząc, że energia i wysiłek włożony w funkcjonowanie fantastyka.pl przekłada się na rosnącą w tempie błyskawicznym popularność tego portalu, a co za tym idzie – „Nowej Fantastyki”. Oby trwało, jak mawiała matka Napoleona.
M.Z.: Jeden z twórców, którzy opublikowali tekst na fantastyka.pl, zadebiutował także na łamach pisma. Pojawiają się jednak głosy, że było to trochę wymuszone. Przyznam, mnie także tekst nie przypadł do gustu. A jak ty go oceniasz?
J.W.: Daj Boże zdrowie każdemu debiutantowi taki tekst na początek przygody z „NF”! A co do wymuszenia, to bzdura. Takie niedorzeczności mogą opowiadać jedynie ludzie, którzy nie znają Maćka Parowskiego. Spróbuj wmusić słaby tekst Parowskiemu, a przekonasz się (śmiech). Ja nawet jak mam od kogoś dobry tekst, to się pięć razy zastanowię zanim powiem Maćkowi żeby rzucił na niego okiem. A mówiąc zupełnie serio: Parowski jest szefem działu literatury polskiej i Parowski decyduje o tym, co ukazuje się wśród opowiadań polskich. On też zatwierdzał każdego „wyłowionego” do tej pory z neta i jemu opowiadanie „Koci król” Michała Ochnika spodobało się. Dlatego mogliśmy je wydrukować. Mnie zresztą także ta proza wydała się obiecująca, mogę więc tylko powtórzyć: daj Boże zdrowie każdemu debiutantowi taki tekst. Sceptykom mogę zaproponować zresztą, aby poczekali na kolejnych naszych debiutantów, wyłowionych z netu. W numerze specjalnym niebawem pojawi się proza Stelmarczyka, do „NF” zaproszeni zostali Marek Grzywacz i Robert Oszczyk. Dajemy szansę młodym i nieznanym, i wierzymy, że nie zawiodą ani nas, ani czytelników, ani samych siebie.
M.Z.: Oprócz opowiadań i powieści, na stronę trafia także publicystyka. Coś ciekawego już się trafiło? Liczycie, że i na tym polu odkryjecie jakieś talenty? Recenzje zamieszcza tam chociażby Agnieszka ‚Achika’ Szady, znana Esensji – z tego co kojarzę, były one chwalone, ale pamiętam też, że na tym się skończyło. Przy opowiadaniach są różnie oznaki, autorów zaprasza się do współpracy. A co z publicystami?
J.W.: Że szukamy także młodych zdolnych publicystów, o tym świadczy choćby Konkurs Publicystyczny, jaki rozpisaliśmy i o którym poinformowaliśmy zarówno na stronie, jak i w lipcowej oraz sierpniowej „NF”. Nie wątpię, że i na tym poletku doczekamy się odkrycia talentów i że najlepsi z tych, którzy dziś publikują na fantastyka.pl, trafiać zaczną na łamy pisma. Docelowo – to oczywiste – strona internetowa ma zapewnić „Nowej Fantastyce” zarówno najświetniejszych twórców polskich opowiadań, jak równie znakomitych publicystów. A wreszcie – co też bardzo istotne – grafików, którym moglibyśmy zlecać ilustrowanie opowiadań czy projektowanie okładek pisma, a może też książek do serii. Najlepsi naprawdę mają szansę na współpracę z „Nową Fantastyką” – przynajmniej dopóki ja będę redaktorem naczelnym.
M.Z.: Pozostając przy kwestii strony: sądzisz, że może ona pomóc „NF” w konkurowaniu z fantastycznymi portalami internetowymi? Rynek czasopism się zmienia, serwisy sieciowe mają sporą przewagę choćby w kwestii szybkiego publikowania świeżych informacji, a także recenzji (chociaż tutaj przyznam, sporo się w „Nowej Fantastyce” poprawiło, dużo więcej widzi się chociażby recenzji przedpremierowych). Obecnie fantastyka.pl przede wszystkim skupia miłośników pisma, ale sądzisz, że przyszłości może rozwinąć się w innym kierunku? Może zacznie się na niej pojawiać więcej premierowych tekstów redaktorów i współpracowników „NF”?
J.W.: Nie wiem, Marcinie, czy w chwili obecnej fantastyka.pl jest dla jakiegokolwiek portalu fantastycznego konkurencją. Myślisz, że jest? Ja bym tak na to nie patrzył. Serdeczne, przyjacielskie odpowiedzi administratorów portali, do których napisałem z prośbą o poinformowanie, że fantastyka.pl ruszyła i że zapraszamy do odwiedzenia strony, są raczej świadectwem tego, że nikt nie ocenia portalu „NF” jako konkurencyjnego. Może jesteśmy konkurencyjni, ale brać fantastyczna nie dała nam tego odczuć. Konkurencji się nie pomaga, z konkurencją się rywalizuje. Tymczasem fantastyka.pl została ciepło przyjęta do grona cenionych, bardziej znanych i mających znacznie dłuższy staż w necie portali fantastycznych i nie dostrzegłem, by ktokolwiek chciał nam przeszkodzić w rozwoju. Natomiast z pewnością fantastyka.pl może pomóc „Nowej Fantastyce” w umacnianiu marki, w kreowaniu zjawisk, a wreszcie w kontakcie z czytelnikami i młodymi, zdolnymi twórcami, pisarzami, krytykami, publicystami i grafikami. W jakim kierunku to pójdzie, trudno mi teraz ocenić. „Praktykuj spokój, a wszystko będzie dobrze”, twierdził Lao Tsy. I mam nadzieję, że się chłopak nie mylił (śmiech).
M.Z.: Chyba jednak na poletku portali fantastycznych konkurencja wygląda nieco inaczej (na szczęście). Osobiście widzę to raczej jako zdrową sportową rywalizację, a nie podstawianie komuś nogi. Sam nie ukrywam, że z przyjemnością czytam teksty na Katedrze, codziennie wchodzę chociażby na Esensję. Zapewne wynika to z faktu, że nie konkurujemy o klienta – wszystkie te portale są darmowe, czytelnik nie musi między nimi wybierać. Dlatego nie dziwię się, że administratorzy chętnie wrzucali wieści o „NF” (sam sentyment do pisma zapewne także ma w tym swój udział). Tak więc słowo „konkurencja” nie musi być nacechowane pejoratywnie. Zapytałem o portale, ponieważ interesuje mnie dalszy rozwój strony, kierunek, jaki chcecie obrać. Czy ma być to portal w 99,99% tworzony przez czytelników, którzy będą publikować swoje teksty, dyskutować itp. – takie bardziej funkcjonalne forum. Czy jednak rozwiniecie go jakoś w platformę informacyjną, z mocną stroną społecznościową, ale także na przykład miejscem na publikację ciekawych wieści, wspomnianymi wcześniej premierowymi artykułami?
J.W.: Dużo zależy od użytkowników. Ci, którzy są, mają frajdę z dzielenia się swoją twórczością, opowiadaniami. Być może jednak pojawią się też użytkownicy, dla których doskonałą zabawą będzie dzielenie się newsami i współtworzenie platformy informacyjnej. Wtedy – jest taka możliwość – zaczną się na fantastyka.pl pojawiać przedpremierowo artykuły, eseje, może nawet staniemy się miejscem wymiany poglądów, jakiego jeszcze nie było. Piękne to marzenia i na bogato skrojone, rzeczywistość każe jednak przyjąć strategię małych kroków, pojedynczych usprawnień. I cały czas jedno oko musi być zwrócone w stronę tych, którym ta strona ma dostarczać rozrywki i przyjemności, cały czas trzeba słuchać, jak zmieniają się, czyli jak rosną, potrzeby naszych użytkowników. Mówię o nich tyle, ponieważ już teraz są to ludzie mi bliscy. Oni, mówiąc metaforycznie i nieco podniośle, dali tej stronie życie, oni też muszą chcieć bywać na fantastyka.pl, żeby działo się, kręciło, żeby trwał ten karnawał. Żaden karnawał nie trwa wiecznie, pewnie więc ten także skończy się za jakiś czas – na ten jednak moment jest fiesta, jest zabawa, są ludzie, z którymi można pogadać, pośmiać się albo inteligentnie posprzeczać. I co ważne: jest na tej stronie entuzjazm. Taki entuzjazm, który jest zaraźliwy, co mnie się bardzo, ale to bardzo podoba.
M.Z.: Wspominałeś także, że zarówno pismo, jak i strona pomagają w tworzeniu społeczności ludzi połączonych wspólnymi zainteresowaniami. Macie może jakiś pomysł na wykorzystanie tego, chociażby w formie regularnych spotkań?
J.W.: Było już nawet pierwsze spotkanie z użytkownikami strony. Zaprosiliśmy ludzi do Paradox Café w Warszawie, spotkaliśmy się, pogadaliśmy. Było naprawdę miło. Oczywiście jestem jak najbardziej za tym, żebyśmy mieli takich spotkań więcej. Jak wiesz, fantaści lubią swoje imprezy, konwenty, spotkania typu Orcon, Polcon czy Eurocon – jest zatem rzeczą zrozumiałą, że też chcemy tam być. Z „Nową Fantastyką”. Z coraz lepszą, coraz atrakcyjniejszą „Nową Fantastyką”. Myślę, że to się da zrobić.
M.Z.: Życzę więc powodzenia w realizowaniu założonych celów. Na pewno, jako stały czytelnik „Nowej Fantastyki”, będę trzymał rękę na pulsie. Serdeczne dzięki za wywiad!
J.W.: To ja dziękuję.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.