KOT (…) 2. kupować, kupić kota w worku „nabywać, przyjmować coś bez przyjrzenia się temu” (…).
Stanisław Bąba, Gabriela Dziamska, Jarosław Liberek, „Podręczny słownik frazeologiczny języka polskiego”, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2001.
Zamiast wstępu.
Po lekturze „Polityki” z 9 sierpnia 2006 zamieściłem na Nieszufladzie wątek pt. „Różewicz w „Polityce””, w którym chwaliłem opublikowane w tygodniku fragmenty poematu „Credo”. Jednemu z pierwszych uczestników dyskusji napisałem wtedy w odpowiedzi na jego wątpliwości: „Widzi Pan, kiedy coś takiego [jak „Credo” – przyp J.W.] publikuje nastolatek, to jest jednak inaczej, niż gdy pisze to ktoś o randze i statusie Tadeusza Różewicza. Jak pisał Gombrowicz, każdy chłystek może powiedzieć, że Kant był kanciarzem – i będzie miał może nawet rację, bo nasze ludzkie stosunki z abstrakcją i filozofią cokolwiek już dzisiaj schamiały i nikt się nie daje nabierać. Ale powiedzieć tak o Kancie po zgłębieniu Kanta to jest mówić z innego poziomu. I uważam, że wartość Różewiczowskiej diagnozy też w tym leży, że Różewicz mówi do nas, jego czytelników z innego poziomu, wyższego niż może nam kiedykolwiek uda się osiągnąć. Wielkie prawdy naprawdę nie muszą brzmieć egzotycznie i „odkrywczo”. Ani Chrystus, ani Sokrates czy Budda nie mówili rzeczy szczególnie oryginalnych. Tak samo poeci wybitni, którzy pisali teksty, jak to się mówi, mądrościowe. A jednak mówili oni wszyscy z takiego poziomu, że to ma po dziś dzień moc nieporównanie większą od, bez obrazy, wszystkich diagnoz najbystrzejszych nawet studentów kulturoznawstwa.” Nieco dalej poecie Miłoszowi Biedrzyckiemu, który napisał, że „Credo” to „fanzolenie”, odpowiedziałem tak: „Swoją drogą, że pozwolę sobie wrócić w inne rejony wątku: jak to jest, że te, jak je Burczy [Miłosz Biedrzycki – przyp. J.W.] nazwał, „fanzolenie” zostaje z taką oprawą opublikowane w wielkonakładowym piśmie, a przecież gdyby Burczy coś takiego „Polityce” podesłał, czy p. Jakub Głuszak, czy nawet prof. Monika Terenc, lub inny bystry student kulturoznawstwa – raczej nie bylibyśmy mogli równych temu Różewiczowskiemu „fanzoleń” przeczytać. Więc może jednak coś jest na rzeczy, że Różewicz może tak „prosto”, a innym nie bardzo wypada? Może Różewicz sobie zapracował na prawo do takiej „prostoty”, a my byśmy tak uzurpatorsko chcieli – od razu… Jednak… Nie ma tak dobrze, kochani.” A wreszcie, domykając rozognioną dyskusyjkę stwierdziłem: „W każdym razie ja Różewicza bronię, bo inni go tutaj ostro i bezpardonowo atakują. To międzyludzkie spieranie się, ta sfera sporu urabia „moją” opinię i o tyle, o ile jest ona całkowicie „moja”. Trochę jest, a trochę jest sztucznie robiona. Ale więcej o tym sza, bo już nieledwie jakaś groźna metadysku(r)sja się robi.” I dodałem: „Ja nigdy „starym” ulgowej taryfy nie dawałem; kto czytał moje teksty, czy to do Miłosza i Lema ostatnich tekstów nawiązujące, czy do innych autorów, ten wie. I Różewicza też mi się zdarzyło ze dwa razy drasnąć (choć on pewnie nawet o tym nie wie). Tym razem jednak, w tym konkretnym poemacie pt. „Credo” dostrzegłem coś, czym Różewicz potrafił mnie ująć: właśnie ta autokompromitacja, to powiedzenie między wersami „ja też aspirowałem i, o, tyle to warte” – to, moim zdaniem, świadczy o klasie autora. A formą to się Różewicz bawi w tym poemacie, jak chce; gra we wszystkich rejestrach języka, od powagi przechodzi w żart, potem znów daje coś poważnego… Nie jest tylko błaznem i nie stylizuje się na „jedynego sprawiedliwego”. Dlatego trudno mi zgodzić się z opiniami podważającymi wartość tego tekstu, mimo iż doskonale rozumiem, że de gustibus… etc.” Teraz przychodzi mi niejako z samym sobą polemizować, bo oto – po dwóch latach – nowa książka Tadeusza Różewicza: „Kup kota w worku”. Rzecz bardzo… Ale po kolei.
1.
Niektórzy lubią poezję. Niektórzy lubią nawet poezję Tadeusza Różewicza. On sam ma od lat do poezji – także, co mu się chwali, tej pisanej przez samego siebie – wiele zastrzeżeń, w kolejnych książkach informuje o swoich niebagatelnych wątpliwościach raz po raz. Nie trzeba się temu dziwić. Autor o takim dorobku, żywy klasyk o znaczeniu i zasięgu światowym ma prawo do niejednej szajby. Za to go w końcu kochają. I nawet, gdy publikuje książkę z żartami na poziomie sfrustrowanego gimnazjalisty, nudzącego się na kolejnej majzie czy fizie, ci, którzy Różewicza kochają, piszą na nucie najwyższej: „Książka niepoważna? Ale to właśnie „wielki poeta” (wyrażenie to Różewicz prawie zawsze bierze w cudzysłów) może pozwolić sobie na książkę niepoważną. Wielki poeta nie potknie się na takiej książce. Co więcej, tylko on taką książkę potrafi napisać, nie wpadając przy tym w pułapkę nieświadomej autoparodii. Książkę zabawną, ale nie ordynarną; parodystyczną, ale inteligentnie; niepoważną, ale zarazem stawiającą powagę pod znakiem zapytania. Zakpić z powagi może jedynie ktoś, kto wcześniej ćwiczył się w powadze – a chyba nikt nie ma wątpliwości, że tak właśnie było z Tadeuszem Różewiczem.” Tyle Jacek Gutorow w świetnym skądinąd szkicu „Tadeusz Różewicz. Poza słowem”, zamieszczonym w „Urwanym śladzie” (Biuro Literackie, Wrocław 2007), we fragmencie na temat rozszerzonej wersji Różewiczowskich „Uśmiechów” (z roku 2000). Cytat o tyle na miejscu, że najnowsza produkcja Różewicza, „Kup kota w worku”, jako żywo „Uśmiechy” przypomina – tutaj również parodia goni parodię, niepowaga stawia pod znakiem zapytania (lepiej powiedzieć: pod ścianą) powagę; kpina – a co, ja też potrafię – się w sobie spina, jak balon z kondoma napina, tyłem do czytelnika wypina, aż rzednie bidnemu mina (he, he he). A w szczegółach?
2.
Gdyby sporządzić listę tego, co osiemdziesięcioletniemu nestorowi poezji polskiej i światowej przeszkadza najbardziej, co go drażni i co mu się nie podoba, na pierwszym miejscu byłby chyba sukces „Harry’ego Pottera” i jego autorki. W wierszu dłuższym pt. „hiobowe wieści z wszystkich frontów” czytamy o tym nieszczęściu lament: „jakby tego było mało / z sześćsettysięcznego nakładu / piątej części przygód małego / czarodzieja Harry Potter / i Zakon feniksa nie pozostał / już żaden egzemplarz Szacuje się / że na świecie sprzedano już / ponad dwieście pięćdziesiąt milionów egzemplarzy / wszystkich części sagi…”. Jedna taka uwaga to oczywiście nic, ale u Różewicza „Harry Potter” obśmiewany jest obsesyjnie i kawałek dalej, w utworze „Kod Magdaleny, czyli Magda ma kota”, prócz złośliwości pod adresem innego bestsellera, „Kodu Leonarda da Vinci”, znajdujemy zaraz taki passus: „mówi że jest Janem i Markiem i Judaszem… / że była żoną mistrza / że była graalem że się wcieliła / w pewną pisarkę / co zbudowała z Potterem arkę nowego / (ale nie tego) / że się wcieliła w tiutiu”. Do tego w części drugiej poematu „Credo” znajdujemy nieszczęsnego Pottera raz jeszcze, tym razem ze zmacerowanym nazwiskiem, bo jak już sobie po małym czarodzieju pojeździć, to – wiadomo – trzeba na całego: „Alan Midas Greens Pan Wolf i Wic / Pan Baryłka Ropy i Poter Herry / rządzą globem // (…) // Pan Baryłka i Pangrenspan / i Herry Poter rządzą jeszcze / naszym światem”. (Na marginesie. Różewicz, jak widzę po przejrzeniu kilku starszych książek tego poety, obsesję na tle „Harry’ego Pottera” zaczął przejawiać już w tomiku „Szara strefa” (Wyd. Dolnośląskie, 2002). Pisał tam, w wierszu „Ucieczka świnek dwóch (z obozu zagłady – rzeźni)”: „jak się skończyła historia świnek nie wiem / bo zaczął się wiek nowy i era / Harry’ego Pottera”. Do tematu małego czarodzieja (i Milana Kundery, innej swojej obsesyjki) nawiązywał też Różewicz w „Budowaniu wieży Bubel”, pisząc: „patronował jej kundera / i myśli Harego potera”.) Jednak, jak czytelnicy już pewnie się zorientowali, nie tylko Potter jest tu macerowany i posądzany o wszelkie zło, człowiekowi z krwi i kości, Alanowi Greenspanowi, byłemu szefowi Zarządu Rezerwy Federalnej U.S.A., którego wspomnieniową w dużej mierze „Erę zawirowań” opublikowano niedawno również u nas, chłoszcze Różewicz również. I to więcej niż raz, ten drugi w usiłującym wejść w dialog z Mickiewiczem wierszu „mam żal do Ojca Adama”, gdzie „pra-pra przodkiem” Alana Greenspana mianowany zostaje nie kto inny, jak sam imć – źle to zabrzmi, ale trudno, nie ja tę bzdurę wymyśliłem – Lewiatan. Powiem tak: ciekawsze to rozpoznanie, niż gdyby znowu miało się okazać, że to jednak żydzi, pedały i cykliści nam ten cały współczesny bajzel z mówieniem „masłoską a nie słowackim” zafundowali, a jednak, jakoś to tak, że to jednak Tadeusz Różewicz, autor „Kartoteki”, i „Warkoczyka”, no, jakoś to tak, że nie tak; w każdym razie – nie bardzo. Jak dla mnie.
3.
Co jeszcze wyśmiewa, na co wskazuje gestem, grymasem i przede wszystkim słowem błazeńskim Tadeusz Różewicz, który na czwartej stronie okładki, na zdjęciu, trzyma za metalowy ogon rzeźbę jakiegoś sporego czworonoga, a podpis pod foto głosi: „Poeta polski bada kondycję złotego cielca w roku 2008”? Oczywiście wyśmiewa Różewicz: złotego cielca. (Tak, dzieci, napiszcie na maturze, gdyby was zapytano.) A wyśmiewając cielca pisze Różewicz na przykład wierszyk „auto (da! fé!), czyli Samochodzik”, a my, w ekstazie (jedni), albo obojętni (drudzy, do których i siebie zaliczam) czytamy: „Twoim bogiem jest / twój samochodzik / on kieruje twoim życiem / doczesnym i wiecznym / to on przenosi cię / na tamten świat”. Poprzestanę na strofie pierwszej, bo druga i zarazem ostatnia nie jest w niczym lepsza. I tylko czasem wypsnie się autorowi „Płaskorzeźby” kilka wersów z nieco większym ładunkiem autentycznie poruszającego – mnie przynajmniej – skowytu: „wyssali z nas duszę rozum / przez rok cały rok okrągły / obowiązuje strój karnawałowy” („Credo”). Czy jednak Tadeusz Różewicz nie za bardzo chce iść z duchem czasu? Czy naprawdę musi, jak inni, których tak tylko najwyraźniej w tej chwili postrzega, nosić, jak rok okrągły, „strój karnawałowy”? A może więcej prawdy, niżby sobie tego autor życzył, jest w jednym z ostatnich liryków w tym zbiorze, „Wyprzedaż w firmie TADZIO”, zaczynającym się od słów: „mam dużo wierszy w szufladzie / mam różne wiersze na składzie”? Jak to tam z Panem jest naprawdę, Panie Tadeuszu?
4.
„I co? I co jeszcze?” (Baudelaire). Golizna. A raczej, jak to nazywa Różewicz, „gołość”, o której w utworze „Nowa dramaturgia”, w części „teatr goły” czytamy: „gołość a nie nihilizm sceptycyzm / ateizm jest siłą która może / zniszczyć kulturę cywilizację…”. Tyle uwagi o charakterze globalnym, na prywatny użytek ubolewa Tadeusz Różewicz, że nawet „Zośka Loren”, nie dość, że jakieś „kluski malma czy malmö” reklamowała, to na dodatek „70-letnia gwiazda / pozowała w Plejbeju / goła jak ją Bóg stworzył”, co stało się przyczyną zelektryzowania i porażenia „do bólu” dla poety. Poza „gołością” łomot zbiera – nie wiedzieć czemu – Milan Kundera. Raz, że znajdujemy w „Kup kota w worku” bardzo mało śmieszną, w gruncie rzeczy naiwną i nieporadną parodię recenzji „Nieznośnej lekkości bytu”; dwa, że nieco wcześniej Kundera dostaje prztyczka w takim oto fragmencie prozą, którego narratorką jest „tzw. „artystka””: „(…) rozczytałam się w romancsie skrojonym w Paryżu na miarę <i>Ulissesa</i> Joycego autor jest byłym członkiem aksamitnej rewolucji i znanym w Paryżu pisarzem który prześciga egzystencjalistów w opowieści <i>nieznośna lekkość niebytu i bytu w popycie odbytu</i> choć były czechosłowak zerka na nobla to jednak daleko mu do Capka Haszka a nawet Kokoszki i Muchy…”. Można Kundery nie lubić, ale krytyka jego książki przeprowadzona w taki sposób i z takich pozycji – to się nie ma prawa udać nawet w postaci parodii. Chyba że dla wesołych inaczej. Co tam zresztą „gołość”, Kundera, Masłowska czy biblijno-apokaliptyczny „złoty cielec”. Po drodze mamy jeszcze parodyjkę opowiadania Kornela Filipowicza (z dołączonym listem do tegoż, jakby na potwierdzenie, że to nie kpina i złośliwość, lecz takie tylko przyjacielskie – między pisarzami – szturchańce), aluzję do wielogodzinnych przedstawień realizowanych przez Krystiana Lupę, śmichy-chichy z gejów i filmu „Tajemnica Brokeback Mountain”, trzykrotne przysrywanie, bo trudno to nazwać inaczej, weneckiemu biennale sztuki, a nawet szpila pod adresem prezesa PZPN (w zdaniu: „(…) byłem zawsze sportowcem i kibicem, choć nie wiem, kto to jest Listkiewicz.”). I tenże Tadeusz Różewicz w quasi-przedmowie do jeszcze jednej błazenady, tym razem poświęconej Derridzie i jego rozprawie o butach Van Gogha zamieszczonej w „Prawdzie w malarstwie” pisze – wzór gołębiego serca: „Ja sam nie jestem człowiekiem śmiechu, jestem raczej człowiekiem uśmiechu i uśmiechów.” Idę w to wierzyć, jak mawiał Antoni Słonimski.
5.
Sięgam po tę drażniącą mnie książkę, czytam kilka linijek (pisownia oryginalna, Różewicza): „pieprzenie w bambus – dżyngischan”: „o dżyngishanie też nic nie wiem podszedł aż pod Legnice i choć wygrał to został odparty i mamy do tej pory spokój ale tak naprawdę to nas nie dotyczy więcej pożytku mamy mało wiedząc o współczesnych nam wielkich ludziach żeby wymienić tylko lotnisko Mikołaja Kopernika z którego nie mogłam odlecieć ale doleciałam”… Odpadam. Ani mnie to rusza, ani jakoś specjalnie smieszy: odpadam. Widzę, że to z części pod tytułem „przyj dziewczę przyj” i ze Różewiczowi zachciało się obśmiać stylistykę Doroty Masłowskiej i niektórych jej rówieśników; widzę, że to z podrozdziału „Wymieranie języków”, co mogłoby sugerować jakiś wcześniejszy namysł nad tym blablaniem; staram się również nie zapominać, że kilka stron wcześniej padły ni z tego ni z owego, ale pewnie doskonale i z rozmysłem wcelowane akurat tutaj dwa zdania: „Hegel powiada gdzieś, że wszystkie wielkie wydarzenia i postacie historyczne występują, rzec można dwukrotnie. Zapomniał dodać, że za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa.” A jednak mogę o tej całości powiedzieć tylko, w najlepszym razie, jak Grek Zorba: „Patrz, jaka piękna katastrofa! Chodź, będziemy tańczyć.”
6.
Raz jeszcze Gutorow: „W latach 90. Różewicz udoskonalił formę długiego wiersza bądź poematu, który od biedy można by nazwać strumieniem zbiorowej świadomości, a w którym łączą się fragmenty lektur, zasłyszane rozmowy, cytaty skądinąd, banały i truizmy krążące wokół naszych głów. (…) Aby je w pełni zrozumieć i docenić, należy, jak sądzę, pamiętać, że kluczową rolę odgrywają w nich świadome i z premedytacją użyte techniki parodii, persyflażu, satyry i kiczu, i że nie tyle opowiadają one „o” rozproszeniu zbiorowej świadomości, ile raczej usiłują tę świadomość odebrać (tak jak odbiera się przekaz radiowy). Mówiąc inaczej, Różewicz rezygnuje z selekcji i formalizacji otaczających go języków – zamiast tego staje się ich medium, przekaźnikiem szumu medialnego, rozumianego jako amorficzny potok przypadkowych i krzyżujących się dyskursów, wątków i narracji. Co zrozumiałe, poeta nie bierze odpowiedzialności za zasłyszane i podsłuchane słowa. Ale nie znaczy to, że jest poeta nieodpowiedzialnym. Przeciwnie, poetyka chaotycznego przebiegu słów, ironiczna retoryka szumów, zlepów i ciągów, znaczą poetycką odpowiedzialność wyższego rzędu – poeta odpowiada na wezwanie rzeczywistości i pragnie pozostać jej wierny (choć wie, że to nieosiągalne). (…) Można oczywiście zapytać, czy jest to jeszcze poezja?” I znowu – cytat poręczny, a jednak skłaniający do postawienia kilku pytań. Co to znaczy, że „Różewicz rezygnuje z selekcji i formalizacji otaczających go języków”? Jaki sens (cel) może mieć stawanie się przez poetę jedynie „przekaźnikiem szumu medialnego, rozumianego jako amorficzny potok przypadkowych i krzyżujących się dyskursów, wątków i narracji”? Dlaczego mamy zgadzać się na to, że „poeta nie bierze odpowiedzialności za zasłyszane i podsłuchane słowa”? I czemu nie mamy powiedzieć wprost, jeśli tak to widzimy, że znaczy to właśnie dokładnie to, co znaczy: „że jest poetą nieodpowiedzialnym”? Czy przyznanie, że Tadeusz Różewicz bywa autorem nieodpowiedzialnym, że czasem głupawy dowcip błąka się w kącikach jego strof i wersów, i że humor jego jest w książce takiej jak „Kup kota w worku” nie tylko, że na poziomie „pieprzenia w bambus” Masłowskiej i jej co mniej gramotnych klonów, to czasem wręcz jak z „Humoru zeszytów szkolnych” (w stylu: „Po nogach Słowackiego można było poznać, że był to człowiek nerwowy i zamyślony.” Albo: „Norwida współcześni nie mogli pojąć, bo nie było wtedy Niemena.”)? Czy więc przyznanie, że nie zawsze Tadeuszowi Różewiczowi żart wychodzi – szczególnie, kiedy on sam ze swoboda człowieka naprawdę wolnego duchem przyznaje czasem, że nie zawsze mu wiersze wychodzą – czy to nie byłoby lepsze? Zdrowsze? Tym bardziej, że ten poeta, choć raz po raz – w moim odczuciu – ponosi klęskę jako wytwórca pięknych zdań (bo je z premedytacją niszczy, ośmiesza, przekręca i takie zgnojone podaje), być może odnosi swoiste zwycięstwo jako ten, kto pewne pytania zasugerował, a najważniejsze – „Cóż po poecie w czasie marnym?” – cały czas na oczach swoich czytelników, tych sympatyzujących z nim i jego rozpoznaniami i tych mniej zachwyconych – rozgrywa.
7.
Na koniec chciałbym podkreślić, że pozwoliłem sobie na te kilka słów krytyki pod adresem najnowszej książki Tadeusza Różewicza, zauważając, że nie zostawiła mnie ona obojętnym, jak zostawia mnie wiele innych tomików poetyckich, publikowanych miesiąc w miesiąc przez ludzi wszystkich roczników i pokoleń. I rzecz druga, również bardzo istotna: wciąż doskonale pamiętam uwagę Gombrowicza o tym, iż „Iksiński, osądzający człowieka tej klasy, na przykład, co Norwid, umieszcza siebie w sytuacji karkołomnej, niemożliwej. Gdyż, aby sądzić Norwida, musi być powyżej Norwida – a jednocześnie jest poniżej Norwida. Ten zasadniczy fałsz wywołuje nie kończący się łańcuch dalszych fałszów.” Miałem to wszystko na względzie, pisząc powyższe.
8.
Ostatni cytat. Z wiersza „normalny poeta”, jak dla mnie, chyba najpoważniejszego w tym zbiorze. Pisze Różewicz: „czasem niepokoję się tym / że jestem taki zwyczajny / pisałem gdzieś kiedyś / o tym Nie martwię się ale zaczynam / myśleć że chyba to nie jest / normalne kiedy „poeta” nie jest / „zjawiskiem” / już czas wykreować siebie / poetyckiego malowniczego szalonego / (trochę) schizofrenika trochę kochającego / inaczej bieda w tym że kocham „po bożemu” / ze lubię piesze spacery że / jestem mężem jednej żony / według wskazań Pawła Apostoła // wstaję o szóstej rano / idę do łazienki / itakdalej // nie noszę ani brody / ani bródki / ani loków spływających / na ramiona // przez chwilę myślę o śmierci /poprawiam jakiś wiersz / potem zanurzam się w/ życiu”. Tu mnie ruszyło.
PS (pod wpływem dyskusji na www.nieszuflada.pl).
W „Spadaniu…” Różewicza, niektórzy pamiętają, była zawarta taka oto kpina z „Witaj, smutku” Sagan: „pewna panienka napisała wypracowanie o spółkowaniu”. Ach, te błyskotliwe rozpoznania rzeczywistości, czynione i dziś przez Poetę. <i>Pewna panienka napisała o…</i> Teraz rozumiem, skąd ta niechęć Różewicza do Rowling i „Harry’ego Pottera”. Znowu <i>pewna panienka<i/> ośmieliła się coś nasmarować i jeszcze – taki sukces. A jednak, wyznam, ten brak wstrzemięźliwości i nieumiejętność oderwania się od tego, co niższe i traktowane jako ułomne, banalne, bezsensowne – to nie jest zaleta Różewicza, bo to pokazuje, że go ta podkultura, którą niby-wyśmiewa w gruncie rzeczy pochłonęła, zjadła z butami (o których tyle ostatnio pisze). A jemu się tylko zdaje, że z góry wciąż na nią patrzy i surowe, poważne werdykty o „kondycji złotego cielca” wydaje. Moim zdaniem „Kup kota w worku” to właśnie takie świadectwo olbrzymiej fascynacji Różewicza tym, co niższe, głupsze, ułomne. Fascynacji, której Różewicz w żaden sposób nie kontroluje. Kto każe Różewiczowi poświęcać mnóstwo czasu na interesowanie się „Harrym Potterem” czy „Kodem Leonarda”, jeśli to według niego zła literatura? Kto go zmusza do czytania Masłowskiej i bredliwych internetowych forów, jeśli wiadomo z góry, co tam można znaleźć? A jednak czyta to Różewicz, z lubością cytuje te fora, fascynuje się tymi bredniami, a w końcu sam – wedle komputerowej zasady <i>śmieci na wejściu, śmieci na wyjściu</i> – wydaje z siebie kilkadziesiąt tekstów będących doraźną sieczką na temat doraźnie postrzeganej rzeczywistości. I to ma być ta jego sztuka poetycka lepsza od sztuki na przykład prezentowanej na biennale w Wenecji? Co daje Różewiczowi prawo do narzekania na poziom biennale w Wenecji, skoro najwyraźniej ci, co tam wystawiają swoje gnioty, są tak samo i nie inaczej niż on zmacerowani przez współczesność, też mają sieczkę w głowie i tę sieczkę próbują z siebie wyrzucić w postaci tak zwanej sztuki współczesnej. Odwołania do Heideggera i Wittgensteina? Odwołania do Heideggera i Wittgensteina to, moim zdaniem, za mało. Cytat z Heideggera można także na desce sedesowej przykleić i to nie zmieni tej deski przeznaczenia.
10.
Glosa.
Poeta jest przecież człowiekiem w ogóle: wszystko, co poruszyło serce jakiegokolwiek człowieka i co wydobywa z siebie natura ludzka w jakiejkolwiek sytuacji, co kiedykolwiek mieszka i lęgnie się w piersi ludzkiej, jest dla niego tematem i materiałem, podobnie jak pozostała przyroda. Dlatego poeta może opiewać równie dobrze rozkosz, jak mistykę, być Anakreontem i Aniołem Ślązakiem, pisać tragedie lub komedie, przedstawiać zamiary wzniosłe i podłe – zgodnie z kaprysem lub powołaniem. Zgodnie z tym nikomu nie wolno nakazywać poecie, by był szlachetny i wzniosły, moralny, pobożny, chrześcijański, taki lub owaki, a tym bardziej zarzucać mu, ze jest taki, a nie inny. Jest zwierciadłem ludzkości, przynosi jej i uświadamia to, co ona odczuwa.
Artur Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie (t1. str. 386, PWN, 1994)) (przeł. J. Garewicz)
11.
Glosa nr 2.
W quasi-wywiadzie pt. „maile Romana Bromboszcza w odpowiedzi na maile redakcji” (WAKAT, 2/2008), znalazło się i takie zdanie Bromboszcza: „Shannon dostarczył bardzo cennej teorii, która dotyczy przyrostu informacjiw kanale bezstratnym i w kanale z szumem. Średnia pojemność kanału z szumem wynosi około ½. Z takim kanałem mamy do czynienia na wejściu. Odcinając z pasma redundancję, a więc prawdopodobieństwo, które wmontowane jest w nawyk, manipulujemy na sensowności, doprowadzamy do sytuacji, w której wszystko znaczy i wszystko łączy się ze wszystkim. W kanale bezstratnym należałoby odjąć 50% redundancji, w kanale z szumem wystarczy 33%. Kanał z szumem ma więcej entropii, szum i entropia występują z przyrostem informacji. Im większa niepewność, tym większy zysk. W górze strzałki mamy coraz większą chwiejność i zyskowność. (…) W teorii Shannona, wraz z wprowadzeniem szumu, pojemność kanału zmniejsza się poprzez brak strukturalny, ale zwiększa dzięki entropii. W tych pomniejszonych kawałkach sensu możemy dostrzec prześwit symbolu i „właściwego przekazu”. Zatem i w zdegenerowanym może leżeć piękno, jako odłożone na pewne okazje, na przykład, dobrego humoru.”
Tadeusz Różewicz, „Kup kota w worku (work in progress)”, Biuro Literackie, Wrocław 2008.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.