Jakub Winiarski: Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie siebie i swoją, jeśli tak można powiedzieć literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić i myśleć, a jak nie lubisz?
Alicja Wlazło: Z całą pewnością jestem pełną optymizmu początkującą pisarką, dopiero co stawiającą pierwsze kroki na nowej ścieżce. Wierzę w to, że na świecie nie ma rzeczy niemożliwych i tyczy się to również literatury. Dlatego wysoko stawiam sobie poprzeczkę i staram się dopracować każdy tekst do najlepszego osiągalnego dla mnie obecnie poziomu. Ponadto pomagam innym początkującym pisarzom poprzez prowadzenie bloga „Zostać pisarzem”. Chciałabym, żeby uwierzyli we własne siły oraz nie poddawali się przy pierwszej porażce. Wszak czyż nie ponosimy porażek, żeby się z nich czegoś nauczyć?
J.W.: A kariera? Myślisz o pisaniu jak o robieniu kariery?
A.W.: Jeżeli chodzi o literacką karierę, bo naprawdę pragnę w ten sposób myśleć, czuję się jak na tratwie dryfującej na niespokojnym morzu. Każdego dnia pojawiają się nowe możliwości, a gdy uda mi się pokonać wzburzone fale i dobiję do brzegu, jestem w stanie wzmocnić konstrukcję tratwy. Mam nadzieję, że już niedługo zbuduję łódź, a kto wie, może w przyszłości statek? Właśnie dlatego staram się z każdym dniem ulepszać pisarski warsztat, ponieważ bez niego nie potrafiłabym przekazać czytelnikom żyjących we mnie historii, które co chwilę próbują wydostać się na powierzchnię. Czasem się zastanawiam, czy mnie kiedyś nie pochłoną, ale jednak czuję się bezpieczna. W końcu, kto by je wtedy przeniósł na papier?
J.W.: Widać, że myślenie o własnym pisaniu bardzo cię absorbuje.
A.W.: O swoim pisarstwie lubię myśleć jak o przygodzie, która dopiero się zaczyna. Wierzę, że zaglądając do kolejnych z jeszcze nieodkrytych drzwi, odnajdę kolejną wspaniałą historię, która poprowadzi mnie dalej. I dalej, i dalej… Sama nie wiem, gdzie. Ale ta niewiadoma jest kuszącą perspektywą.
J.W.: Żadnych niepokojów, ciężkich myśli?
A.W.: Chyba nie potrafię myśleć i mówić o pisarstwie negatywnie. Owszem, zdarzają się gorsze dni, kiedy jestem zmęczona, jednak wtedy wiem, że przyszedł czas na reset. Gdy naładuję baterie, ruszam dalej. W końcu kolejny tom sam się nie napisze, a bohaterowie nie lubią czekać.
J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?
A.W.: Słowa były ze mną odkąd tylko pamiętam. Najpierw w książkach, które czytała mama, potem w egzemplarzach, jakie sama pochłaniałam. Później przyszedł czas na pisanie wierszy, dziennika, ba, nawet pierwszej kryminalnej powieści w wieku dwunastu lat. A potem był śpiew i piosenki anglojęzyczne. Sądzę, że słowa i pragnienie dzielenia się pomysłami z innymi żyło we mnie od małego. Jednak dopiero na studiach, zafascynowana literaturą angielską i amerykańską, pożałowałam, że porzuciłam pisanie. Mniej więcej rok później powstał „Mrok”.
J.W.: Czy w twojej rodzinie były jakieś tradycje artystyczne? Jakieś artystyczne ciągoty? Żyłaś wśród ludzi utalentowanych, ceniących sztukę, literaturę?
A.W.: Pod tym względem wiele zawdzięczam mamie. Uczęszczała do szkoły plastycznej, a także grała na fortepianie. Zawsze chciałam pójść w jej ślady, lecz zewsząd słyszałam, że powinnam wybrać dobrze płatny zawód i porzucić mrzonki. Dlatego zdecydowałam się na filologię angielską, zupełnie jak najstarsza siostra. Cenię lata spędzone na studiach, ponieważ one również miały spory udział w ukształtowaniu osoby, którą obecnie jestem. Dodam, że obie moje siostry skończyły filologie, jak wspomniałam jedna angielską, natomiast druga romańską. Chyba wszystkie odziedziczyłyśmy zdolność do języków, lecz mnie najbardziej ciągnie do ojczystego.
J.W.: Jako dziecko byłaś przez rodziców, bliskich popychana w kierunku sztuki? Czułaś wsparcie, jeśli chodzi o twoje pasje?
A.W.: Tak, wspierali mnie. Jednak było to wsparcie na zasadzie – dobrze, że to robisz, lecz traktuj to jako hobby, nic innego. Problem w tym, że ja nigdy nie potrafiłam – i nadal nie potrafię – traktować pasji jedynie jako hobby! Literatura naznacza większą część mojego życia i czuję się z tym szczęśliwa. Chociaż teraz myślę, że może mieli rację? Wcześniej skupiałam się głównie na jeździe konnej oraz śpiewie. Może, gdyby kiedyś nie powtarzali tamtych słów, dzisiaj nie wydawałabym książki tylko właśnie startowała w konkursie skoków przez przeszkody, czy też przygotowywała się do występu przed tysiącami widzów? Nie wiem, ale cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem. Bo dopiero mając pisarstwo u swego boku, czuję się artystycznie spełniona.
J.W.: Masz jakichś znajomych pisarzy czy pisarki? Obracasz się w środowisku autorów, intelektualistów i intelektualistek? Czytasz współczesną prasę literacką?
A.W.: O tak, mam wielu znajomych pisarzy! Chociażby kolegów i koleżanki z Genius Creations, lecz nie tylko. Miałam zaszczyt osobiście poznać Michała Cholewę oraz Annę Kańtoch. Oprócz tego znam wielu pisarzy i pisarek, o których świat dopiero usłyszy, lecz już teraz z całej siły im dopinguję i trzymam za nich kciuki. Niestety ostatnio nie spędzam zbyt wiele czasu z prasą literacką, jednak z całego serca pragnę to w przyszłości zmienić.
J.W.: Czym Genius Creations różni się od takiego Prószyńskiego czy Fabryki Słów?
A.W.: Nie wiem, czy jestem w stanie pokazać różnice, ponieważ nigdy nie współpracowałam z Prószyńskim i Fabryką Słów. Jednak mogę powiedzieć, że Genius Creations nie boi się ryzykować poprzez nawiązywanie współpracy z nieznanymi pisarzami, co dla nas, pisarzy amatorów jest cenne. Co więcej, podczas całego procesu współpracy i redakcji czułam wsparcie zarówno wydawcy, jak i redaktorki. Wiem, że nie jestem i nie będę w tym sama, a to naprawdę uskrzydla.
J.W.: Uczestniczysz w życiu fandomu? Co o nim myślisz?
A.W.: Konwenty i spotkania to wspaniała sprawa! Można poznać interesujących ludzi, którzy podzielają naszą pasję, a także dowiedzieć się rzeczy z zakresu interesujących dziedzin, czy dobrze się bawić. Na razie uczestniczyłam w życiu fandomu sporadycznie, również z powodu natłoku innych obowiązków, jak chociażby praca czy rodzina, jednak dzieci są coraz większe, więc i tym prościej będzie mi brać udział w większej ilości spotkań – aż nie mogę się doczekać!
J.W.: Czym jest dla ciebie określenie literatura kobieca? Etykietką, która pomaga? Etykietką, która przeszkadza? Czymś jeszcze innym? Myślisz, że w fantastyce inaczej patrzy się na piszące kobiety, a inaczej ocenia piszących mężczyzn?
A.W.: Muszę przyznać, że nie przepadam za tym określeniem. Przez pewien czas w głowie jarzył się pomysł, że może wydawałabym pod męskim pseudonimem, jednak w końcu porzuciłam tę myśl. Z pewnością określenie literatura kobieca jest pewnego rodzaju etykietką, jednak to, czy pomaga zależy od tego, co piszemy. Powiem szczerze, że osobiście zależało mi, żebym jednak nie była postrzegana w ten sposób. I wcale nie chodzi mi o odbiór „Mroku” czy mnie samej jako pisarki, bardziej myślę o kolejnych książkach, z których część będzie trudno wpasować w ramy literatury kobiecej.
J.W.: A jak to jest w fantastyce?
A.W.: Fantastyka rządzi się swoimi prawami, jednak zupełnie inaczej patrzy się w niej na piszące kobiety, niż na piszących mężczyzn. Ciekawe zjawisko, zupełnie jakby historia, którą przedstawia pisarz i to, czy będzie dobra, czy nie, jest uzależniona od płci twórcy. Przyznam, że jest mi obojętne czy czytam prozę pisarza mężczyzny czy pisarza kobiety – ważne jest czy historia porywa oraz czy język jest przystępny oraz przejrzysty. Dodam, że z drugiej strony, gdybyśmy przeanalizowali sposoby pisania mężczyzn oraz kobiet to znacząco się różnią – kobiety wolą pisać o uczuciach i przeżyciach. Jednak, kiedy czytamy tekst mężczyzny pisarza to oczekujemy bardzo dobrych opisów, a także skupienia na akcji. Uczucia bohaterów często idą jakby obok historii. Oczywiście, żaden z tych przykładów nie jest regułą, a jedynie luźnym spostrzeżeniem.
J.W.: Dlaczego ta literatura kobieca, bądź – bo często i tak jeszcze jest – literatura pisana przez kobiety jest tak po macoszemu traktowana przez opiniotwórcze dzienniki, tygodniki, portale kulturalne? Co o tym myślisz? Zmienia się to czy jeszcze nie bardzo?
A.W.: Sądzę, że dzieje się tak dlatego, iż przez lata w literaturze królowali mężczyźni. Znakomici, lecz dla kobiet nie było przez długi czas miejsca. Można powiedzieć, że dopiero przedzieramy się na powierzchnię, gdzie, jak mamy nadzieję, unikniemy patrzenia na nas przez pryzmat płci. Naprawdę potrafimy napisać krwistą scenę walki czy mocną scenę seksu, jeżeli tylko zechcemy.
J.W.: Coś się z tym zmienia? Kobiety mają coraz łatwiej w literaturze?
A.W.: Uważam, że z każdym kolejnym rokiem jest coraz lepiej, jednak jeśli chcemy, aby było całkiem dobrze, powinniśmy pracować na to jeszcze ciężej. Pragnęłabym większych i, przede wszystkim, szybszych zmian, jednak wiem, że rzeczy cenne nie przychodzą łatwo.
J.W.: Dlaczego fantastyka? A dokładnie: fantasy? Bo to modne? Bo łatwo sprzedać? Inny powód?
A.W.: Zupełnie inny! Czasem mi się wydaje, że dobrze potrafię napisać tylko to! (śmiech) Nie czerpię pomysłów z otoczenia jak niektórzy pisarze. Pomysły przychodzą do mnie niespodziewanie i przypominają falę uderzeniową – zazwyczaj jest ich od dwóch do kilku, kilkunastu. Jednak te fale są rzadkie. Odkąd zaczęłam pisać na poważnie, takich przypływów naliczyłam nie więcej jak trzy. Ale i tak nadal jest ich zbyt wiele. Niektóre fabuły nawiedzają mnie we śnie.
J.W.: Jeszcze jakiś powód?
A.W.: O, tak – brak ograniczeń. Pisząc fantasy, czuję się wolna. Mogę rozłożyć białe płótno umysłu i malować na nim słowami, jak tylko zapragnę, kierując się w dowolnych kierunkach, raz wznosząc, gdy buduję napięcie, raz opadając, kiedy postaci i czytelnik potrzebują chwili wytchnienia. Uwielbiam w ten sposób patrzeć na każdy z pisarskich projektów – jak na nieskończony fragment materiału, który ugina się jedynie pod moją wolą. Tak, z całą pewnością w pisaniu fantastyki kocham rolę twórcy, w którą się wcielam. Dodam jeszcze, że zawsze chciałam napisać coś, po co sama z chęcią bym sięgnęła. A, jako że czytam głównie fantasy, wybór nie mógł paść na nic innego. Fakt, że fantastyka się rozwija, działa tylko na korzyść.
J.W.: Podrążę temat. Co jest takiego w fantastyce, że tak się szybko i świetnie rozwija? Ludzie mają dość rzeczywistości i chcą, żeby im ktoś bajeczkę, gdzie dobro jest dobre, a zło złe opowiedział?
A.W.: Z tą bajeczką pokazującą, że dobro jest dobre, a zło złe nie do końca bym się zgodziła. Nie w każdej powieści podział jest tak łatwy do ustalenia, powiem więcej, coraz częściej spotykam się z mnogością odcieni szarości, którymi przecież również usłana jest rzeczywistość. Sama stosuję te szarości, ponieważ uważam, że stanowią o wiele ciekawszy temat niż jedynie biel i czerń. A że powieść fantastyczna musi być rzeczywista, stosowanie gam szarości zdaje się stanowić do tego odpowiedni zabieg i w dodatku taki, który wprowadzi ludzi w zadziwienie.
J.W.: Ale jest coś na rzeczy z „ucieczką od rzeczywistości”?
A.W.: Możliwe. Chociaż ludzie niekoniecznie muszą mieć dość rzeczywistości, to i tak potrzebują odskoczni do czegoś wspaniałego, w czym choć przez chwilę mogą uczestniczyć. Uważam, że istotną przyczyną takiego stanu rzeczy jest szerzony strach, a także tempo życia, które przerzuca nas na wyższy bieg – choć skala już się dawno skończyła.
J.W.: Szerzony strach? Co masz na myśli?
A.W.: Na każdym kroku widać zło, które dzieje się na świecie. Coraz więcej zbrodni, smutku, rozpaczy, bólu. Ale gdzie dobro? Czy jego tym bardziej nie należy pokazywać? Gdzie równowaga? Sprawiedliwość? Czuję się tym przytłoczona i sądzę, że nie tylko ja. Powiem nawet, że ostatnio omijam wszelkie wiadomości, w telewizji czy innych mediach. Świat w powieściach tak bardzo nie przeraża, bo nie jest prawdziwy. I na niego mam wpływ.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
A.W.: Nieograniczona swoboda, wolność w szybowaniu wśród mnogości własnych myśli i pomysłów, a także zniecierpliwienie i zaciekawienie, z którym zasiadam do kolejnego rozdziału. Dzieje się tak, gdyż nigdy nie mam przygotowanego w całości planu, a postaciom pozwalam na wiele swobody. Dlatego też sama wciągam się w wymyśloną przeze mnie historię, a kończąc jedną scenę, często nie wiem, co wydarzy się w kolejnej. I to jest fascynujące.
J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?
A.W.: Jedną. Jeśli kończę rozdział, czy też scenę, pilnuję się, by – nawet, jeżeli nie mam już sił – dopisać chociaż akapit z kolejnego rozdziału, następnej sceny. Robię to, ponieważ zaczynanie przychodzi mi najtrudniej i najciężej jest mi się zabrać do nierozpoczętego jeszcze projektu. Zawsze przy pisaniu towarzyszy mi również muzyka, ponieważ w przeciwnym razie umysł płata figle i najchętniej chwyciłby na raz kilka srok za ogon. Muzyka zaspokaja tę potrzebę i mogę w spokoju poświęcić się pisaniu.
J.W.: Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?
A.W.: Gdybyś spytał o to kilka miesięcy temu, odpowiedziałabym, że sposób, w jaki książka porywa mnie do swojego świata. Nie wiem, czy występuje to u wszystkich pisarzy, lecz ja tylko w takim przypadku zyskuję pewność, że książka może spodobać się czytelnikom. Jednak niedawno pojawiło się coś jeszcze, a mianowicie moment, w którym przeczytałam swoją powieść z przyjemnością. Nie widziałam już tych wszystkich błędów i potknięć, które były obecne we wcześniejszych wersjach. Dokładnie w tej chwili pomyślałam, że „Mrok” naprawdę może okazać się dobrą książką.
J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?
A.W.: Dążenie do nieosiągalnej perfekcji. Chciałabym, aby każda z moich książek doszła do jak najlepszego poziomu – zarówno językowego, jak i fabularnego. I chociaż wiem, że z każdą kolejną napisaną pozycją mój warsztat się poprawia, to zdaję sobie sprawę, jak daleko mi do satysfakcjonującego poziomu. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek będzie mi dane go osiągnąć.
J.W.: Którą postać było ci najłatwiej pisać, a którą najtrudniej?
A.W.: O dziwo największy problem miałam z główną kobiecą bohaterką, Laureen. Okazywało się, że na każdym kroku, podświadomie tworzyłam ją na podobieństwo dość obojętnej postaci, kobiety, która czeka, aż ktoś ją uratuje – a tego chciałam uniknąć. Pracowałam nad nią długo i mam nadzieję, że to się opłaciło. Choć niektóre jej zachowania przetrwały jeszcze z pierwszego szkicu powieści. Natomiast o wiele łatwiej przychodzi mi kreowanie postaci męskich – najlepiej pracuje mi się z Sigarrem oraz Silimirem. Każdy jest inny, lecz jednocześnie niezwykły na swój sposób. Każdy przyciąga, choć w dwa przeciwne kierunki.
J.W.: Jak myślisz, czemu postać kobieca była trudniejsza do napisania niż męskie?
A.W.: Może dlatego, że sama jestem kobietą? Choć szczerze, nie wiem. Postaci Sigarra i Silimira od początku ukazały się jasno w umyśle, natomiast postać Laureen zmieniała się wiele razy. Chyba tak bardzo chciałam ją dopracować, że zbyt się tym zestresowałam. Tworząc postaci męskie, czułam swobodę – wszak nie myślałam o nich od początku jako o głównych bohaterach, mimo że potem się nimi stały.
J.W.: Masz problem z uśmiercaniem bohaterów, czy jak niektórzy autorzy jesteś w stanie usunąć z książki każdego w dowolnym momencie, kiedy przyjdzie ci na to ochota?
A.W.: Nie sądzę, bym miała z tym większy problem. Jednak nie jest to uwarunkowane moim wymysłem, a raczej decyzjami bohaterów, którzy mają w znacznej mierze wpływ na przebieg historii. Jak wspomniałam wcześniej, zdarza się, że to postaci kierują przebiegiem historii. Jeżeli więc z powodu ich kaprysu i dokonanych przez nich wyborów będę musiała kogoś uśmiercić, zrobię to z przyjemnością.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć powieść? Miałaś chwile zwątpienia?
A.W.: Pierwszą wersję „Mroku” skończyłam w około dziesięć miesięcy. Uważam, że to dość szybko, zważając na milion obowiązków na dzień oraz zabawianie moich kochanych chłopców, którzy wtedy byli jeszcze bardzo zajmujący. Napisanie kolejnych powieści przychodziło zazwyczaj szybciej, lecz często musiałam przerwać proces twórczy w połowie, by wrócić do poprawek „Mroku”.
J.W.: Były momenty zwątpienia?
A.W.: Oczywiście, chwile zwątpienia stanowią nieodłączną część procesu twórczego. Często zastanawiam się czy powieść spodoba się czytelnikom? Czy opowiedziana historia jest wciągająca i czy przeniesie czytelników w świat pełen magii? A może dla niektórych okaże się jedynie mżawką, tak naturalnie obojętną? Pierwsze wątpliwości pojawiły się szybko, ponieważ jeszcze na etapie planowania rozwoju akcji w „Mroku”. Kilka razy niemal porzuciłam pomysł o pisaniu. Jednak znalazłam w sobie na tyle samozaparcia, że wytrwałam. Muszę dodać, że gdyby nie wsparcie męża, który we mnie wierzy, „Mrok” mógłby nigdy nie powstać.
J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?
A.W.: Może i zabrzmi to banalnie, lecz chciałam zostawić na świecie cząstkę siebie, z którą ludzie będą się stykać nawet po mojej śmierci. Oprócz tego, odnoszę wrażenie, że gdybym nie zaczęła pisać, z pewnością popadłabym w inną pasję. Jestem typem, który potrzebuje czegoś, w czym może się zatracić. Pisanie jest dla mnie tym wspaniałym czymś.
J.W.: Pytanie na rozluźnienie (choć niektórzy twierdzą, że ich nie rozluźnia). Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
A.W.: Poezja to zbiór doznań, często niezrozumiałych, innym razem aż za dobrze znanych. Mam wrażenie, że poezja innych pozwala poznać ich nieco bardziej niż sami zdają się na to pozwalać. Natomiast własne wiersze są dla mnie jak świeży podmuch – przypominają o wszystkim, co w pisaniu jest pięknego. Ponadto stanowią odskocznię od codziennej pracy z o wiele dłuższą formą, jaką jest powieść. W wierszach fascynuje fakt, że każdy wyraz, każdy znak interpunkcyjny czy też przerwa zostały użyte celowo. W poezji nie ma miejsca na puste słowa.
J.W.: W prozie chyba też nie, nie uważasz?
A.W.: I tu mnie masz! Oczywiście, jednak czasem, gdy rytm zdania nam nie pasuje, bo wydaje się jakby urywany, „szczekany”, wtedy warto dodać przysłówek czy przymiotnik dla melodyjności tekstu – nawet jeśli przysłówki i przymiotniki nie zawsze wnoszą wiele do historii.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
A.W.: Nie zaskoczę nikogo, wymieniając J. R. R. Tolkiena, Terry’ego Pratchetta czy J. K. Rowling. Wspaniali pisarze fantastyczni, szczególnie pierwsza wymieniona przeze mnie dwójka. Oprócz nich, muszę wymienić Roberta M. Wegnera oraz George’a R. R. Martina. Natomiast, gdybym miała cofnąć się jeszcze dalej to w głowie pojawiają się cztery nazwiska: William Shakespeare, Adam Mickiewicz, Henryk Sienkiewicz oraz L. M. Montgomery, a jeśli chodzi o lata nastoletnie to zaczytywałam się powieściami fantastycznymi o wampirach czy innych stworach, jak choćby książkami spod pióra Cassandry Clare. Muszę również wspomnieć o Trudi Canavan, której „Trylogia Czarnego Maga” oczarowała. Spory wpływ miała na mnie również literatura angielska oraz amerykańska, lecz nie starczyłoby miejsca na wymienienie tych wszystkich wybitnych autorów i autorek.
J.W.: A z polskich fantastów?
A.W.: Wspomniany przeze mnie Robert M. Wegner, Gołkowski czy też Michał Cholewa, którego prozę uwielbiam za styl oraz zwięzłość, a zarazem bogactwo, jakie towarzyszą jego tekstom. Ich książki najbardziej zapadły mi w pamięć.
J.W.: Czy dostrzegasz może coś takiego, jak zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, światowych? A jeśli to dostrzegasz – miałabyś może jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?
A.W.: Zdarza się, że czasem dostrzegam, jednak bardziej we własnym sposobie pisania niż u innych. Gdy napiszę daną scenę, zdarza się, że zastanawiam się kilka minut nad jej sensem oraz tym, czy nikogo nie urażę przekazem, czy nie jestem zbyt odważna w stawianych tezach? W pokazywanych wydarzeniach? Mam wrażenie, że gdybym żyła w innym społeczeństwie mogłabym nigdy nie odczuwać tych wątpliwości. A może wręcz przeciwnie – odczuwałabym je tym silniej?
J.W.: Wtórność?
A.W.: Problem ten występuje w każdej dziedzinie sztuki i odnoszę wrażenie, że nie jesteśmy w stanie go przeskoczyć bez względu na kulturę. Patrząc na pisarstwo, wszystko zostało już opowiedziane. Nie chodzi więc o to, co przedstawimy, ale w jaki sposób.
J.W.: Jak sobie z tym zapóźnieniem i wtórnością, jeśli naprawdę są, radzić?
A.W.: Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Sądzę, że przede wszystkim nie powinniśmy zapominać o korzeniach, lecz jednocześnie iść z duchem czasu i nie bać się wyrażać siebie.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?
A.W.: Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Wszystko co chciałam, zawarłam w „Mroku”. Miłość, śmierć, życie, nienawiść, wściekłość, pasję, cierpienie i ból. A także przenikającą świat ciemność. Chyba, że mówilibyśmy o alternatywnych wydarzeniach, wtedy sprawy mają się inaczej. Nadal mam wątpliwości, jak powinny potoczyć się losy kilku bohaterów. Wiem jednak, że nie cofnę się przed żadnym tematem, o ile przyniesie on „Zaprzysiężonym” korzyść. Chociaż, jak dłużej się nad tym zastanowić to jest jeden temat, którego staram się nie poruszać – śmierć dziecka.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz?
A.W.: Pierwszą księgę „Zaprzysiężonych” pisałam, będąc na urlopie macierzyńskim. Jako świeżo upieczona matka najbardziej obawiałam się – i jest to ciągle aktualne – utraty dziecka. Nawet teraz pisząc te słowa, strach ściska serce. Choć wiem, że te obawy są nieuzasadnione, to jednak stale mi towarzyszą. W „Mroku” przedstawiłam historię Laureen oraz jej córki, Cassidy. Postarałam zmierzyć się z łączącymi je relacjami, a także strachem Laureen o dziecko. Początkowo Laureem miała mieć syna, lecz nie byłam w stanie umieścić go w książce, ponieważ sama mam dwóch synów. Teraz mogłabym już nie postrzegać tego, jako problemu, ale wtedy stanowiło to przeszkodę nie do pokonania.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?
A.W.: Nigdy nie pomyślałam, żeby dzielić czytelników na idealnych i nie – tak samo jak nie istnieją idealni pisarze. Ważne, żeby odpowiedni czytelnik trafił na książkę od odpowiedniego dla siebie pisarza. Wtedy następuje porozumienie oraz niewidzialna więź, a jednocześnie książka zyskuje szansę na jak najpełniejszy odbiór. Natomiast, jeżeli mowa o cechach – to cierpliwość i otwartość mogą okazać się przydatne podczas lektury „Mroku”. Moi czytelnicy powinni być przygotowani na wszystko. Ponieważ tak jak i w życiu, również w powieściach wyznaję zasadę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ponadto warto być świadomym, że nie lubię konstruować prostych fabuł. Żywię nadzieję, że podróż do wnętrza „Mroku” okaże się dla czytelników fascynującą przygodą i poczują prawdziwą więź z Sigarrem, Laureen, a także resztą bohaterów.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
A.W.: Wrażliwością. Artysta jest podatny na wszystkie oceny jego pracy, ponieważ do swoich dzieł podchodzi emocjonalnie. Nie uważam tego za regułę, jednak widzę po sobie, że czasem naprawdę ciężko zachować zimną krew. Ale w chwilach zetknięcia się z twardą krytyką warto włączyć tryb rzemieślnika, a artyście zaparzyć ziółek i posadzić w altance naszej wyobraźni. Chciałabym jednak zaznaczyć, że wszyscy ludzie, którzy coś tworzą, niekoniecznie dzieła sztuki, mają zwiększoną wrażliwość. I to jest pięknie, ponieważ pozwala dostrzec świat w barwach, o jakich wcześniej nie mieli pojęcia.
J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?
A.W.: Powiem szczerze, że zaskoczyłeś mnie tym pytaniem, ale chętnie podejmę się wyzwania. Według autorki prościej jest osiągać sukces, kiedy przez życie idziemy bez większych obowiązków, gdy nie jesteśmy zbyt przywiązani do konkretnych ludzi, do rodziny. Uważam jednak, że wtedy droga jest tym cięższa, ponieważ musimy odnajdywać siłę tylko w nas samych. Nie możemy liczyć na wsparcie bliskich, którzy mnie osobiście nie raz wyciągali z dołka pisarskiego. Dodam, że gdyby nie rodzina, nigdy nie powstałby „Mrok”, a to chyba mówi samo przez się.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
A.W.: Nie opuszcza mnie wrażenie, że w dzisiejszych czasach, aby osiągnąć literacki sukces, trzeba niejako wejść w rolę pisarza-celebryty. Nie można się chować w czterech ścianach pracowni i jedynie zamykać w świecie wyobraźni. Napisanie dobrej językowo i fabularnie powieści to dopiero pierwszy krok. Później przychodzi czas na kontakt z czytelnikami, którą to część uwielbiam, a także zderzenie z rzeczywistością. Musimy być świadomi, że nie każdemu spodoba się powieść, lecz jednocześnie nie popadać w rozpacz przy porażce. Wracając do pytania. Sukces można osiągnąć, gdy w jednym momencie zbiegnie się wiele czynników: nie dość, że musimy znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie to na dodatek powinniśmy być otwarci na czytelników i poświęcać im tyle czasu, ile możemy. Oczywiście powieść musi być napisana na odpowiednim poziomie i posiadać wciągającą fabułę. Bo przecież właśnie dla historii czytelnicy sięgają po książki. Sukces można mierzyć zarówno małymi kroczkami, jak i wielkimi susami. Każdy pisarz powinien określić, która opcja go satysfakcjonuje. Ponieważ tylko wtedy, gdy osiągnie osobisty sukces, będzie spełniony jako artysta.
J.W.: Ładnie to, ale bardzo ogólnie powiedziałaś. Więc zapytam: jak to jest z tobą? Co dla ciebie jest lub będzie sukcesem?
A.W.: Dla mnie sukces dzieli się na etapy. Do jednego z większych celów mogę dojść jedynie poprzez realizację pomniejszych. Jednak mogę powiedzieć, że sukces osiągnę wtedy, gdy wydam wszystkie z zaplanowanych na dzień dzisiejszy powieści. O ile starczy mi życia, bo większość to trylogie bądź serie fantastyczne.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
A.W.: Praca. I chociaż zdarza się, że odliczam godziny, minuty, sekundy do powrotu do bohaterów i otaczających zewsząd pomysłów, to naprawdę ją cenię. Stanowi odskocznię od literatury i pozwala do niej zatęsknić. A tęsknota jest naprawdę motywująca.
J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego twoją książkę, to na jakie jej mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?
A.W.: Z pewnością zwróciłabym uwagę na początek – mogłam nieco skrócić ekspozycję, zyskując na tempie i szybszemu rozwojowi akcji, co skutkowałoby wcześniejszemu wciągnięciu czytelników w historię. Dla niektórych książka może okazać się dość złożona fabularnie, gdyż kocham wielowątkowe historie. No i powieść kończy się w takim momencie, że z pewnością znajdą się czytelnicy, którzy zapragną mnie za to ukatrupić (śmiech).
J.W.: Co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
A.W.: Moim największym osiągnięciem są moi chłopcy. Bez nich nic innego nie miałoby sensu. Są moim oczkiem w głowie. Natomiast, jeżeli chodzi o literaturę to oczywiście wydanie „Mroku”, choć jeszcze bardziej się cieszę z powieści, nad którą obecnie pracuję, a która wymaga więcej pracy i zaangażowania, niż cokolwiek wcześniej. Co do przyszłych osiągnięć: w życiu – pragnę nadal być szczęśliwa, tak jak do tej pory. Choć skrycie marzy mi się podszkolenie rysunku. W literaturze – oj, mogłabym długo wymieniać. Ale powiedzmy, że jestem ambitną pisarką i przede wszystkim pragnę doskonalić warsztat, a także chcę, by moje książki sprawiały czytelnikom przyjemność i, oczywiście, uzależniały.
J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Korzystasz z Facebooka do promocji książki, wolisz czytnik zamiast tradycyjnej książki, tweetujesz o sobie, żeby fani na bieżąco wiedzieli, co myślisz, gdzie bywasz i co akurat zjadłaś? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
A.W.: Media mają ogromny wpływ na życie literackie. Jak wspomniałam wcześniej, pisarz powinien umieć wejść w rolę celebryty i utrzymywać kontakt z czytelnikami, być dla nich – oni tego potrzebują. I tak, używam Facebooka – uważam, że to świetne miejsce, aby znaleźć osoby o podobnych zainteresowaniach, a także żeby utrzymywać kontakt z fanami. Dzięki używaniu mediów społecznościowych zdecydowanie jest ciekawiej. Z jednej strony cenię tę demokratyzację, ponieważ pozwala na pogodzenie mojej lekko dwoistej natury. Mogę być introwertykiem podczas pisania, a ekstrawertykiem, gdy rozmawiam i spotykam się z czytelnikami. Sądzę jednak, że z drugiej strony obecna sytuacja podcina skrzydła bardziej nieśmiałym pisarzom, którym nie tak łatwo przychodzi otwarcie się na czytelników oraz na cały szereg spraw związanych z wydawaniem książek.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięta ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnych Atenach, to coś zupełnie innego niż bycie jedną z siedmiu miliardów obywateli zglobalizowanego świata XXI wieku?
A.W.: Wszystko zależy, jaką tą jedną będę. Jeśli spełnię swoje oczekiwania, osiągnę zamierzone cele, sięgnę do nieba – czemu nie? Świat nie stoi na drodze. Tylko mój własny strach i nałożone przeze mnie ograniczenia mogą w czymkolwiek przeszkodzić. Jednak chyba pojmuję, co miał na myśli Gombrowicz. Kiedyś było prościej wybić się, zaistnieć, ponieważ i mniej osób starało się wyjść przed szereg. Poza tym również społeczność składała się z mniejszej ilości ludzi, dzięki czemu zdolności jednostki były szybko dostrzegane i doceniane. I też upragniony sukces przychodził szybciej. Natomiast, co do natłoku rzeczy, osób, wszystkiego to rzeczywiście ciężko jest się skupić na jednej konkretnej rzeczy, a tym trudniej wyłapać perełkę. Czasem ta świadomość przytłacza, jednak nie na tyle, by przestać próbować sięgać do granic własnych możliwości.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
A.W.: Proroka. Nigdy nie czułam się dobrze w chwilach, kiedy musiałam coś ocenić, choć ostatnio nieco zmieniłam nastawienie w tej sprawie. Świadkiem również nie jestem, ponieważ nie jestem osobą, która aż tak się skupia na detalach czy rzeczywistości. Prorok za to wydaje się najbliższy mojej pisarskiej duszy – kocham tworzyć różne wizje przyszłości, a także wersje wydarzeń czy teorie równoległych światów. Zresztą – prorok chyba najlepiej wpisuje się w koncepcję fantastyki.
J.W: SF pewnie tak, ale chyba nie fantasy? Jakie można snuć proroctwa opowiadając o trollach, elfach, krasnoludach, czy wojach? Gdzie tu miejsce dla potencjalnego „proroka”?
A.W.: Tak, racja. SF ma tutaj szersze pole do popisu, jednak czy zawsze to, co prorok przewidzi, musi się sprawdzić? Albo czy musi sprawdzić się dosłownie? Czasem wystarczy spojrzeć na zawartą w tekście aluzję, luźne przesłanie czy też znaleźć drugie dno, aby dostrzec w powieści choć odrobinę roli pisarza jako proroka.
J.W.: Ale jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego: ten sam filozof powiedział, że Zachód, zachodni intelektualiści zawłaszczyli rolę „proroka” i „sędziego”, zostawiając dla reprezentantów kultur niższych, takich jak np. wschodnioeuropejskie, rolę „świadka”. Czy to by nie tłumaczyło, dlaczego na przykład Andrzej Stasiuk i niektórzy jeszcze nasi pisarze „świadkujący” mają pewne wzięcie na Zachodzie, a nasi współcześni „prorocy” i „sędziowie”, a także nasi awangardziści – poza kilkoma wyjątkami, zazwyczaj na stałe zresztą mieszkającymi na Zachodzie – nie?
A.W.: Bardzo możliwe. Ludzie zazwyczaj dążą do nowości, tego, co nieznane. Dlatego też bardziej pociągająca zdaje się sztuka nieznana, z pozoru obca. Coś, czego nie spotykamy na co dzień przykuwa wzrok i wydaje się lepsze od zwyczajowych tematów czy też rutynowego spojrzenia na określone problemy.
J.W.: A technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nią interesować? Czy nie jest tragiczne, że w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki?
A.W.: Odnoszę inne wrażenie – przejmującej tęsknoty za tym, co było. Za życiem, gdy czas tak nie gnał i mogliśmy się zatrzymać oraz pozachwycać nad pięknem świata. Oczywiście, nie tylko pisarze fantastyczni powinni się interesować techniką. Może się ona okazać równie pomocna w pisaniu kryminałów czy thrillerów, a może także nietypowych obyczajów?
J.W.: Gdybyś mogła kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazała?
A.W.: Nie wiem, czy potrafiłabym wybrać, a tym bardziej narzucić jakąkolwiek lekturę polskim krytykom. Może wskażę chociaż pieśniarza i poetkę: Niemen i Szymborska. Za ich wrażliwość.
J.W.: Dostrzegasz jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
A.W.: Nie sądzę, bym potrafiła wskazać coś konkretnego. Jednak schodząc nieco z tematu, chciałabym zwrócić uwagę na pewną rzecz. Uważam, że stanowczo zbyt mało wydawnictw daje szansę całkiem nowym nazwiskom. W końcu każdy wielki pisarz był kiedyś zwyczajną osobą, jedną pośród tłumu. Może właśnie teraz pewien obiecujący talent niknie wśród milionów? Może to byłby drugi Tolkien, druga Tokarczuk, gdyby ktoś dał mu szansę?
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
A.W.: Tak, o dziwo. Pierwszy zainteresowany wydawca odezwał się po kwadransie od wysłania. Drugim było Genius Creations, z którym podpisałam umowę na cykl „Zaprzysiężeni”.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?
A.W.: Wysłałam „Mrok” do około sześciu wydawnictw. Cztery nie odpowiedziały, więc pewnie odrzuciły propozycję. Jednak nie martwiłam się, ponieważ od początku wiedziałam, że dwa kolejne wydawnictwa są zainteresowane.
J.W.: Jak wybrałaś spośród tej dwójki? Co zaważyło? Lepszy udział w zyskach w umowie? Obietnica lepszej promocji?
A.W.: Przeczucie. Tak naprawdę od momentu, gdy tylko weszłam na stronę Genius Creations wiedziałam, że właśnie z tym wydawnictwem chcę współpracować. A kiedy oni pierwsi zaoferowali mi umowę, nie wahałam się. Zawsze ufam intuicji.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
A.W.: To był i jest wspaniały czas. Najlepiej wspominam pracę z redaktorką, Igą Wiśniewską, a także łatwość w porozumieniu z wydawcą, Marcinem Dobkowskim. Jestem mu wdzięczna za zaufanie jakie pokłada we mnie i „Zaprzysiężonych”.
J.W.: Żadnych złych wrażeń?
A.W.: Chyba jedynie czekanie na sam moment wydania. Często termin się przesuwał głównie z powodu przeciągających się prac redakcyjnych. Ale chcieliśmy dopracować „Mrok” jak najlepiej mogliśmy. Mam nadzieję, że nam się to udało.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
A.W.: Jakbym wsiadła do roller coaster’a, a z każdym kolejnym dniem jazda coraz bardziej wciska w fotel. Jakoś nie potrafię wysiąść na przystanku o nazwie „Rzeczywistość”. Wszystko przyśpieszyło, w dodatku ja sama się napędzam, pragnąc jak najlepiej i najmocniej przeżyć wydanie debiutu, gdyż uważam, że „Mrok” na to zasługuje.
J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki? Co to będzie?
A.W.: Jak najbardziej! Nawet już napisałam. Pierwsza część powieści fantastycznej Young Adult jest już w rękach wydawcy i czekam na odpowiedź czy zabieramy się za prace nad nią, czy może wybierzemy coś jeszcze innego. Oprócz tego redaguję drugą księgę „Zaprzysiężonych”, a także mam gotową połowę powieści fantasy, która sporo różni się od wcześniej wspomnianych pozycji. Spokojnie mogę powiedzieć, że pomysłów na powieści powinno mi starczyć do końca życia. Pytanie tylko czy zdążę wszystkie przelać na papier.
J.W.: Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można się nauczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?
A.W.: Bez warsztatów pisania nie byłoby mnie tu i teraz. Nie skakałabym z radości, gdy tylko ktoś wspomni o „Mroku, nie peszyłabym się, kiedy znajomi gratulują i nie mogłabym przeżywać spełnienia jednego ze swoich największych marzeń. Tak, bez warsztatów nie byłoby „Mroku”. I tak, pisania można się nauczyć. W końcu w pisarzu powinno być tyle samo artysty co rzemieślnika.
J.W.: Kim byłaby idealna Alicja Wlazło w idealnym wszechświecie?
A.W.: Byłaby kimś nieidealnym, lekko zwariowanym i totalnie zbzikowanym na punkcie swoich pasji. Kimś emocjonalnym, pozytywnym i nieznającym pojęcia „ograniczenia”. Kimś wierzącym w istnienie smoków, magii, a także kochającym przewrotność losu. Kimś z tyloma wadami, co zaletami. Ale zaraz, zaraz… wcale nie potrzeba mi idealnego wszechświata – przecież już taka jestem.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
A.W.: Gdyby nie była, z pewnością by mnie tak nie pociągała.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Fot. Karolina Wadowska, archiwum Alicji Wlazło.
Uwaga! Ostatnia książka Jakuba Winiarskiego to napisany wspólnie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem „Archipelag islam. Czas Koranu, czas zmiany. Rozmowy bez cenzury”.
Książkę można zakupić na stronie wydawnictwa Błękitna Kropka:
http://www.blekitna.pl/tytuly/archipelag-islam/
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.