„Jeśli dobrze pamiętam – mówi Andrzej Sosnowski w rozmowie pt. „Niewielki odwet na „prawdziwym” życiu” – de Man pisze w pewnym miejscu – trochę między wierszami, ale jednak czytelnie i stanowczo – że liczą się tylko liczba i śmierć, jedyne realności. Jeżeli chcemy powiedzieć coś prawdziwego, powiedzmy, że trzystu pasażerów zginęło. Inne wypowiedzi należy uznać za fantazmatyczną pracę retorycznej maszyny do szycia, która z godnym politowania uporem produkuje zasłony dla „prawdy”. W sumie jednak zawsze bezskutecznie. Pisanie w myśl takiej zasady, w świetle takiej prawdy, musiałoby przynosić efekty dosyć monotonne.” Nie tylko pisanie tak ma, rzec można po przebrnięciu przez trzynaście wybranych rozmów, z jakich złożony jest tom „Trop w trop”. Nie tylko pisanie, bo mówienie także nie interesuje Sosnowskiego, jeśliby miało nie być puszczeniem w ruch „retorycznej maszyny do szycia zasłony” dla „prawdy”. Oczywiście bawię się tutaj metaforą, którą Sosnowski rozumie inaczej, a bawię się, gdyż uważam, że książka „Trop w trop” jest zabawna. Oto historia pewnej poetyckiej osobowości, która dla wielu stała się osobistością, może nawet „kultową”, do której to osobowości (i osobistości) jednak nijak się dobrać nie można. To też historia pewnego czasu w polskiej poezji, kiedy to dokonało się pewne przewartościowanie, by nie powiedzieć – zwrot. I, co ciekawe, można, jak pokazują kolejni wywiadowcy, z Sosnowskim bardzo uroczo rozmawiać, można pytać go bezpośrednio o wszystko, o historię własną i tego okresu, ale co z tego, skoro żywiołem Andrzeja Sosnowskiego nie jest ani udzielanie zbyt jednoznacznie brzmiących odpowiedzi, ani składanie prostych deklaracji, czy formułowanie jasnych tez krytyczno-literackich, ułatwiających życie literaturoznawcom, jego żywiołem jest bowiem raczej przyjemne, wyzbyte jakiegokolwiek afektu dywagowanie, eleganckie surfowanie po szczytach myśli, konstruowanie obrazów i kontrobrazów, podważanie i wprowadzanie kłopotliwych, nierozstrzygalnych kwestii. A wszystko to w wykonaniu Andrzeja Sosnowskiego nie ma bynajmniej na celu dojścia do jakiejś konkluzji, czy (nie daj Boże, powiedziałby Andrzej Sosnowski) stanięcia na jakimkolwiek twardym gruncie, lecz jest pokazaniem raczej, że twarde grunty to fikcja, archiwalny bibelot, dywanik, który, jak Sosnowski mówi w jednym z wywiadów, zawsze może zostać wyrwany człowiekowi spod nóg i człowiek leci, pada na twarz, zaskoczony. Co w tym jest zabawnego? Najbardziej to, że rozmówcy rzadko zgadzają się na ten sposób dialogu, próbują przyprzeć poetę do ściany i oczekują od Sosnowskiego jakichś wskazówek, czy lekcji, które by pozwoliły ogarnąć jego żywiołowe, „niejasne” pisanie. I robią to, powtarzając gesty swoich poprzedników, podczas kiedy on sam na pytanie, dlaczego uparł się mówić „tak niejasno”, w rozmowie „Łzy w oczach nie przesłonią liter” odpowiada przecież całkiem dobitnie: „Pytanie zakłada moment decyzji, ale taka decyzja nie zapada. I chyba po prostu o to chodzi, że taka decyzja nie zapada. Myślę, że pisanie jest rzeczą, przekładem lub tak zwaną wypadkową całej osoby, czyli osobowości i cielesności, temperamentu i tego, co jakimś cudem przychodzi nam do głowy. Istnieją oczywiście rzeczy, które chce się ukryć. A inne rzeczy chcą się czasem ukryć same z siebie. Ale generalnie chodzi o jedyny właściwy komuś sposób istnienia w słowach, czyli nawet przy największej premedytacji w grę wchodzi przede wszystkim żywiołowość, bo język to jest z pewnością żywioł, trochę jak powietrze.” Co można skrócić do formuły: tak piszę i mówię, bo tak mam. Kropka. To deklaracja kluczowa i chyba jedyna wskazówka, jak czytać czy słuchać Andrzeja Sosnowskiego. Jak czytać i jak rozumieć? Bezpośrednio. Nie szukając tajemnic tam, gdzie ich nie ma i głębi tam, gdzie jest płasko. Kiedy zrozumie się, że dla Sosnowskiego język to żywioł, „trochę jak powietrze” (a konsekwencje takiego podejścia do języka widoczne są w całej praktyce pisarskiej Sosnowskiego, oraz we wszystkich udzielonych przez niego wywiadach), wtedy łatwiej zgodzić się na te gry językowe, które on proponuje. Wtedy też staje się jasne, czemu w rozmowie pt. „Rzeczywistość i przeżywanie” mówi o wierszu, że „to jest raczej coś jak pomost rozmowy, wysunięty w kierunku nieznanego adresata. Czyli nawiązanie rozmowy, przynajmniej nawiązanie do samej możliwości rozmowy. (…) Można ryby łowić z pomostu. Łowić czytelnika. I do pomostu się cumuje. Taka jest też możliwość, metaforyczna, dla jednostki pływającej, jaką jest czytelnik. Można dopłynąć i zacumować. Nie jest to dzikie wybrzeże, nie są to jakieś straszne skały czy mielizny, to jest pomost. Czasem rozchwierutany, czasem bardzo prowizoryczny, bo takie bywają pomosty – ale jednak pomost. Wolę „pomost” niż, na przykład, „wyciągniętą, pomocną dłoń”, bo z dłonią zaraz popadniemy w kicz.” Andrzej Sosnowski ucieka od kiczu metafor i porównań typu „wiersz jak wyciągnięta, pomocna dłoń”, w porządku. Ale – i to też jest zabawne w tej książce – zapomina przy tym, że „od gęby można uciec tylko w inną gębę”, co znaczy: od kiczu „pomocnej dłoni” do kiczu „pomostu” – jest blisko. Nie chcę przez to powiedzieć, że metafora „pomostu” jest prawie tak samo kiczowata jak metafora „pomocnej dłoni”, chociaż – może właśnie tak trzeba o tym powiedzieć. Z czym oczywiście ani autor wstępu i opracowania, Grzegorz Jankowicz, który całą teorię wysnuł z „pomostowej” metafory poety, ani sam poeta mogą się nie chcieć zgodzić. I dobrze. W końcu nie o to chodzi, żeby się z Sosnowskim i jego fanatycznymi wielbicielami zgadzać czy nie zgadzać, chodzi o to, żeby dobrze bawić się, czytając inteligentnie poprowadzone rozmowy z inteligentnym, mającym swój punkt widzenia autorem. A takich inteligentnych rozmów, takiego, jak by powiedział Gombrowicz, marcypanienia – jest w „Trop w trop” dużo. Więc jeszcze to jest zabawne, że poetycka młódź oczy sobie wypatrzy, szukając w tej książce wskazówek, rad i pouczeń mistrza, czyli wszystkiego tego, czego w rozmowach z Sosnowskim (może na szczęście) nie ma. Lecz skoro ma być lekko, zabawnie, niezobowiązująco, a o liczbie i śmierci nie ma co przypominać, bo to „monotonne” – niech tak będzie do końca. Lekko. Niezobowiązująco. Zabawnie.
„Trop w trop. Rozmowy z Andrzejem Sosnowskim”. Wybór, opracowanie i wstęp Grzegorz Jankowicz, Biuro Literackie, Wrocław 2010.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.