I am now trying an Experiment
very frequent among Modern Authors;
which is, to write upon Nothing.
– Swift
1.
David Markson (20.12.1927 – 04.06.2010) nigdy nie był pisarzem znanym szerokim kręgom. Pod koniec życia kpił nawet z tego, że w końcu ileś tam osób zaczęło interesować się tym, co napisał. Miał jednak dość dystansu, by stwierdzić, że ani to dobrze, ani źle. Ot, przypadek. Wielu zaczęło jednak uważać, że Marksonowi, a zwłaszcza kilku jego dojrzałym książkom („powieściom”, jeśli wziąć to słowo w cudzysłów) należy się zdecydowanie więcej uwagi. Po lekturze „This is Not a Novel” też tak uważam. Stąd ten tekst. Próba przedstawienia jednej z nie-powieści Marksona, a jednocześnie coś na zachętę – dla czytelników znużonych powieściami w tradycyjnym sensie i dla – może znajdzie się taki odważny – potencjalnych wydawców. Uwaga! Tekst formą luźno nawiązuje do stylistyki Marksona. Stąd te akapity: ukłon w stronę mistrza awangardowej prozy, która, nie przestając być awangardową, pozostała – to rzadkość – wspaniałą literaturą.
2.
Słowa Swifta to motto „This is Not a Novel” Davida Marksona.
Recenzent czuje pokusę zaprzestania snucia komentarzy.
Recenzent jest śmiertelnie znużony mówieniem o tym, o czym powinna mówić sama opowieść.
O czym opowieść mówi sama przez się.
Jeśli tylko chce się jej wysłuchać. Przeczytać. Zrozumieć.
Każdy wielki tekst powstaje w cieniu śmierci. Słowa Waltera Benjamina.
Tekst Davida Marksona, „This is Not a Novel” jest wielkim tekstem.
Początek książki Marksona mówi w zasadzie wszystko:
Writer is pretty much tempted to quit writing.
Writer is weary unto death of making up stories.
Lord Byron died of either rheumatic fever, or typhus, or uremia, or malaria.
Or was inadvertently murdered by his doctors, who had bled him incessantly.
Stephen Crane died of tuberculosis in 1900. Granted an ordinary modern life span, he would have lived well into World Warn.
This morning I walked to the place where the street-cleaners dump the rubbish. My God, it was beautiful. Says a van Gogh letter.
Writer is equally tired of inventing characters.
O samej formule tej nie-powieści mówią dwa inne fragmenty.
Pierwszy:
This is a portrait of Iris Clert if I say so.
Said Robert Rauschenberg in a telegram to a Paris art gallery.
I drugi, kilka stron dalej:
This is a novel if Writer or Robert Rauschenberg says so.
3.
Zamysł jest w gruncie rzeczy genialny w swojej prostocie. Oto Writer. Jakiś. Jeden z wielu. (Jeden za wszystkich? Wszyscy za jednego? Można i tak.) I ten oto Writer układa, komponuje, a może po prostu podaje bez ładu i składu zbiór anegdot, kolekcję powiedzeń, sekwencję mikro-sytuacji, które miały miejsce oraz rozmaitych prawdopodobnie zmyślonych, czego zresztą nie da się dziś zweryfikować, w każdym razie nie ze stuprocentową pewnością. Jednym słowem: przed czytelnikiem Writer, jego znużenie snuciem opowieści w stylu Dickensa, Tołstoja i innych XIX wiecznych mistrzów gatunku, a wraz z nim jego skarbnica plotek. Historyjek o setkach ludzi. Znanych i mniej znanych. Głównie twórców, artystów, malarzy, poetów, muzyków. Swoista biblia pauperum na miarę czasów i cywilizacji, w jakiej powstała. Almanach Nie-Gotajski, ale równie, a może nawet bardziej bogaty. Albo też, bo i tak można to wiedzieć: lawina plotek i ploteczek przypominająca rubrykę w tabloidzie. (Tabloid ten mógłby nazywać się „Nasze życie”. Albo „Artysta i życie”. Ewentualnie „Życie artysty”.) Źle, że tylko ploteczki? Za mało na powieść? Za mało nawet na taką powieść, która ostentacyjnie, w tytule ogłasza, że nie jest powieścią? Tylko plotki, anegdotki, głupotki? To ma być literatura?
4.
Ale przecież: literatura to plotki. Od zawsze. Homer? Wielki plotkarz. Prorocy biblijni? Plotkarze zawzięci, natchnieni, a niektórzy nawet nawiedzeni. W efekcie czego Biblia jest potężnym zbiorem plotek, nieznacznie tylko rozbudowanych miejscami. I – co za pech i głupota – zaopatrzonych w „morały”, dziś w większości niejasne, mylące, szokująco idiotyczne albo zwietrzałe. Tymczasem jedyny morał płynący z nie-powieści Marksona brzmi: każdy umrze. Na tę lub inną przypadłość, chorobę, w wypadku, lub ze starości. Może tworzyć przez lat pięć albo sześćdziesiąt pięć, może wziąć kolejny ślub po osiemdziesiątce, może wypowiadać sądy najbardziej przenikliwe lub najidiotyczniejsze – to bez znaczenia. Zwrot „died of” to jedyna prawdziwa, ostateczna pieczęć i podsumowanie życia. Marny taki morał? Jeśli ktoś uważa, że przypomnienie o śmierci uczynione środkami literackimi to mało, by uznać książkę za ciekawą i istotną, cóż, może przekona go poczucie humoru autora. Bo jest tutaj też mnóstwo humoru. Mnie na przykład najbardziej rozśmieszył ten fragment:
Richard Strauss: Why do you have to write this way? You have talent.
Paul Hindemith: Herr Professor, you make your music and I’ll make mine.
Jeśli to nie śmieszy, może przypomnienie tej anegdoty rozbawi:
Robert of Naples: Giotto, if I were you, in this hot weather I would leave off painting for a while. Giotto: So would I, assuredly – if I were you.
Albo tej:
Roman Jakobson, when Mayakovsky once read him his newest poems: Very good. But not as good as Mayakovsky.
Lub takiej:
Patched together from pieces filched here and there, Beethoven jestingly scribbled on the manuscript of the C-sharp Minor Quartet. Affording his publisher a fit.
Niektóre zapisy przypominają nawet nie anegdoty, ale napisy na murach. Tak, graffiti. Np.: Seneca was a usurer.
Albo to:
Porsche manufactured tanks.
5.
A zresztą: czemu skupiać się na plotkach, anegdotach i potencjalnych graffiti? Przecież może to jednak poemat? Wykorzystujący wszystko, co tylko się nada, więc potencjalne graffiti jest tu tylko środkiem do celu. Taka sugestia także się pojawia. Writer, bohater, który nie widzi siebie w roli bohatera, rozważa rozmaite opcje. (Pod koniec pojawia się sformułowanie „Death’s Jest-Book”. Możliwe, że to najbliższe sedna.) Zasadniczo najlepiej przyjąć jednak, że nieistotne jest, jak ochrzcimy prozę Marksona. Ona pod każdą nazwą pozostanie świetną literaturą. I pochwałą świetnej literatury. A także wypowiedzią na temat, czym jest, czym dziś może być świetna literatura, która nie widzi siebie na jednej półce z bestsellerami dnia, tygodnia, czy nawet miesiąca. Literatura, która najprostszym sposobem, opowiadając anegdotki, przypomina o tym, czym jest życie, czym jest ludzka pamięć, czym jest sława i czym jest zapomnienie. Przypomina o cielesności i duchowości. O pomieszaniu tego, co wielkie w człowieku, z tym, co jest jego małością, śmiesznością, ergo: człowieczeństwem. Przypuszczam, że „This is Not a Novel” Marksona to jedna z tych pozycji w bibliotece, które z każdą kolejną lekturą odsłaniają kolejną warstwę znaczeń, sensów. Już teraz nie mogę doczekać się, kiedy znów po nią sięgnę.
David Markson, „This is Not a Novel”. Counterpoint, 2001.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.