Jakub Winiarski: Odpowiadając na moja prośbę o wywiad, na marginesie dodałaś: „w listopadzie wpadnę do Chile”? Co to za pomysł, Galu?
Genowefa Jakubowska-Fijałkowska: Po prostu kolejna podróż. Teraz mówię, że na koniec świata, choć koniec świata nie jest na końcu świata. Kocham czekać na podróż, być w podróży i wracać. Trochę ubolewam, że nie stać mnie (nie chodzi o pieniądze, ale o szaleństwo, odwagę, determinację) na podróżowanie w stylu Bartka Majzla, jest teraz w Ghanie albo w Togo (też byłam) i trochę irytuje mnie, gdy oprócz „poetki” pojawia się „podróżniczka”.
J.W.: A czy to nie jest tak, że podróżowanie stało się powszechnie dostępną formą ucieczki i że nie trzeba szaleństwa, bo jest rzeczą banalną, przy braku funduszy, wziąć urlop z pracy, wybrać z bogatej oferty turystycznej i jechać? Co jest takiego w podróżowaniu, że to robisz?
G.J-F.:Niektórzy nawet nie uciekają, tylko zaliczają. A z funduszami to bywa różnie, jak pewno wiesz. Jedni na socjalu, inni kasy nie dają rady skonsumować. Ja jestem gdzieś pośrodku, choć może nawet nie. Każdy wyjazd to wybór i rezygnacja z wielu innych rzeczy. Trochę sloganów w naszej rozmowie już padło, to jeszcze jeden nie zaszkodzi: „być albo mieć”. Zdecydowanie jestem na b y ć! Już ci powiedziałam, co kocham w podróżowaniu, a jeszcze dodałabym, że w młodości bardzo chciałam być Tony Halikiem, (wolałam jego od Dzikowskiej, dzisiaj też mnie drażnią wszystkie blondynki w dżungli, spotkałam jedną, która w Kigali kupiła lalkę barbie!), więc może teraz jakaś namiastka poznawania świata. Jestem zakochana w Afryce, to jest takie uczucie jakbym była stamtąd, jakbym wracała do domu, a tam zawsze chcesz wrócić.
J.W.: Rocznikowo przynależysz do pokolenia „Nowej Fali”, nie widać jednak, by łączyło cię wiele z poetami takimi, jak Krynicki (no, może oszczędność w słowach), czy Barańczak. Raczej z Wojaczkiem, biorąc pod uwagę wrażliwość. Jak to więc z tobą i pokoleniem jest? Jakie były początki twojego pisania?
G.J-F.: Zawsze miałam problemy z przynależnością, z byciem w grupie, w stadzie. Albo mnie nie chciano, a jak chciano, to bałam się wejść w środek, krążyłam w około, bycie na zewnątrz z czasem stało się wyborem, dobrze było mi po kątach, na krawędziach, na wielkich, zielonych łąkach. „Serce to samotny myśliwy”. Nigdy nie miałam żadnej pokoleniowej tożsamości. Nie była i nie jest mi do niczego potrzebna. Do Wojaczka mi blisko i to nie przez poezję. Chyba wiem, jak się czuł, gdy ptaki nad ranem wydziobywały mu mózg, powietrze drżało jak nitrogliceryna, a szaleńcy przechadzali się cichymi alejkami psychiatryka. Gdyby żył i dalej pił nie byłoby przy nim nikogo! Z czasem wszyscy opuszczają alkoholików, nawet gdy są wielkimi poetami. Czasem zostaje jakaś kobieta. Mężczyzna prawie nigdy. A co do początków… To stworzył Bóg mężczyznę i z niego kobietę. I stworzył mnie i ze mnie stworzył robaka i z robaka wiersze.
J.W.: Wiesz, nie robiłbym takiego bidusia z faceta, który sam wszystkich opuścił wcześniej. Wydaje ci się, że ludzie mają obowiązek trwać przy alkoholiku tylko dlatego, że jest, jak Wojaczek, „genialnym poetą”?
G.J-F.: Alkoholizm to choroba i ciągle pokutują stereotypy, które tę chorobę oceniają w kategoriach moralnych. Koniec tematu.
J.W.: Pamiętam, że poznaliśmy się na rozdaniu nagród w konkursie im. Klemensa Janickiego w Poznaniu. Odniosłem wtedy wrażenie, że ludzie cię rozpoznają. Z drugiej jednak strony nie pamiętam z tamtego okresu twoich wierszy w prasie, nie widziałem twoich pierwszych książek. Czy to outsiderstwo było zamierzone? Wymyśliłaś sobie to trzymanie się na uboczu? Czy może tak wyszło i już tego nie korygowałaś na siłę, czekając, co się wydarzy?
G.J-F.: No jasne, pamiętam cię z Janickiego, jakoś tak wtedy nad Poznaniem mżyło, mam wizję rozmowy z Tobą na wiadukcie, gdzieś na pewno przejeżdżały pociągi, a ja w Poznaniu już byłam po pierwszej książce Dożywocie, (1994) i po powrocie z wieloletniego milczenia. Zaczęło się wierszami u Tymoteusza Karpowicza w 1972 roku w „Odrze”. Debiut. Potem kilka publikacji, nagród w konkursach, trochę prozy („Tygodnik Kulturalny”, „Życie Literackie”)…i potem samo życie. Patrz: Pan Bóg wyjechał na Florydę, ale ty chyba nie znasz tej książki? Outsiderstwo nie było zamierzone, życie się żyło i pisało, albo się tylko żyło. A życie bez poezji jest sterylne, aż do pleśniawek w ustach. I ciągle zapadasz w choroby zakaźne.
J.W.: Niestety, nie znam twoich wczesnych książek. Outsiderstwo okazało się w twoim wykonaniu bardzo skuteczne. Ale może jest czas na jakieś dzieła, jeśli nie „zebrane”, bo jeszcze piszesz, to może chociaż solidnie „wybrane”? Były takie propozycje? Przymierzasz się do tego? Czy może chcesz pozostać tu, gdzie jesteś i niech się tak zwane przyszłe pokolenia martwią, co z twoją liryką zrobić?
G.J-F.: Instytut Mikołowski ma wydać w tym roku moje wiersze wybrane, jakoś tak, to wyszło od nich. Książka prawie gotowa, powinna być w czerwcu.
J.W.: Kim jesteś w literaturze obecnie? Jak widzisz swoją postać i swoją, że tak powiem, literacką karierę?
G.J-F.: Cokolwiek pomyślisz, że na przykład się kryguję, uwodzę nieskromnością, to ja naprawdę nie wiem, kim jestem w literaturze obecnie, ani kim byłam przedtem, ani kim będę, gdy mnie nie będzie. Poeci rzadko robią karierę, chyba że są już po Noblu, albo po innej Wielkiej Nagrodzie (ma być dużymi literami), na pewno bywasz na spotkaniach poetyckich dla sześciu, albo na większych, gdy się spędzą, nagrają, pogrupują, pozapraszają i każdy czyta swoje wiersze i nikt nie słucha, nikogo, oprócz siebie, albo byłeś na wieczorach poetyckich, nocach… gdy się czyta klasyków… i gwiazdy święcą i kobietom płoną oczy, a poeci mają wzwody. Być poetą… „dobrze być poetą, bo u poety cztery żony”… a u poetki co? Kariera: być czytaną, publikowaną i niech jeszcze o twoich wierszach piszą, to by było to? Nie wiem.
J.W.: Galu, straszliwy sarkazm i niewiara w możliwość jakiegokolwiek dotarcia do ludzi pobrzmiewają w twoich słowach. Dlaczego tak czarno to widzisz?
G.J-F.: Nie jest aż tak czarno. Dostrzegam jednak w środowiskach poetyckich pewien rodzaj wykluczenia, izolacji, poeci dla poetów, a gdzie strzechy?
J.W.: Nie jesteś, Galu, co podkreślasz, „poetką z mgr ani z dr przed nazwiskiem”. Co to dla ciebie znaczy: „poeta/poetka z dr przed nazwiskiem”? I czy to źle, że pisarze dzisiaj często mają jakieś naukowe tytuły, czy uważasz, że ich literatura jest przed to o jakiś – jaki? – pierwiastek uboższa?
G.J-F.: Tego pytania nie powinno być. Wiem, sprowokowałam go. Mam kompleks, braku mgr. (ta kropka jest dobra, koniec zdania!) Tak mi zrobili w życiu, tak sobie zrobiłam sama, ale to nie jest ważne w żadnej sztuce, ona jest „samoródka”. Tytuły naukowe i wszelakie inne nie mają znaczenia, nie stanowią o byciu poetą. Albo jesteś „pomazańcem bożym”, albo nie. Cała mądrość świata, gdyby ci ją dano nie musi stanowić sztuki, chyba, że za Stachurą: „wszystko jest poezją”.
J.W.: Też nie skończyłem studiów i żyję. Luz. Zastanowiło mnie zresztą nie to, że ty nie masz jakichś tam literek przed nazwiskiem, co raczej myśl, że według ciebie to jakaś konieczność dzisiaj, mieć te kilka literek. Uważasz, że świat poszedł w takim kierunku, że poeta bez mgr niebawem będzie jakimś dziwolągiem? (śmiech)
G.J-F.: No to luz. Na pewno nie brak mi literek przed nazwiskiem w poezji, raczej brakło mi ich czasem w życiu zawodowym. Nie ma nic do rzeczy tytuł jakikolwiek dla artysty. Nie tędy chadza sztuka, ale artyści też ludzie i mają ambicje i myślę, że niektórym to pasuje „magister poeta”. Są wielcy artyści fizyki, astronomii, matematyki… Do nich nic nie mam. Szacuneczek, podziw, uznanie.
J.W.: Wydaje mi się, że za twoimi wierszami stoi romantyczna koncepcja poezji. Nie, że poeta musi „wieszczyć”, ale że musi być szalony. Galu, czy twoim zdaniem poeta musi być szalony? Czy dobry poeta zawsze jest szalony?
G.J-F.: Tak, przeszłam zakochanie romantyczne (bez Mickiewicza), poeta może wieszczyć, niech mu będzie, ale w dobrej poezji jest prosta przepowiednia zwykłego dnia, zwykłej rzeczy, tego, co dotykalne i tego, co ezoteryczne. Jesteś po prostu, żyjesz, pracujesz, kochasz, nienawidzisz, oddychasz, przynajmniej ja tak mam. Tylko czasem przychodzi ten stan, w którym nie masz na sobie nawet skóry i wszystko albo cię rani, albo dotyka boleśnie, nawet gdy jest to czułość świata. To może wtedy jestem szalona, bo wtedy stają się wiersze we mnie, a słowo jest potem.
J.W.: „Potem” w sensie „później”, czy „potem” od potu na skórze? I dlaczego mówisz, że przeszłaś to „zakochanie romantyczne”, kiedy po dziś dzień jest ta romantyczna nuta w twojej liryce? Tak trudno przyznać się do romantyzmu? (śmiech)
G.J-F.: Nie doprecyzowałam wypowiedzi: „potem”. Oczywiście: p ó ź n i e j! Nie, nie przeszłam zakochania, ciągle jestem romantycznie zakochana w świecie, w życiu, w człowieku. Romantyzm jest nieśmiertelny, raczej chodziło mi o fascynacje literackie, które z czasem się zmieniały.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
G.J-F.: Kto to jest artysta? Wygląda prawie normalnie, no czasem jakiś kwiatek we włosach…albo „liść zielony na głowie”…Poważnie jednak to Wikipedia podaje, że artysta to zawód. W porządku, górnik różni się od lekarza z racji wykonywanych czynności. Muzyk od poety z racji dźwięków, malarz od rzeźbiarza z powodu materiału, w którym pracuje. Wszystko w życiu jest inne, jest jedyne , niepowtarzalne, ale bywają tez matryce i można robić kopie.
J.W.: Co ty mi tu z wikipedią (śmiech). Mnie interesuje, jak ty to widzisz. Ty i twoi koledzy i koleżanki artystki – różni się to towarzystwo, twoim zdaniem, od statystycznego Kowalskiego?
G.J-F.: Statystyczny Kowalski (tak się składa, że jestem teściową Kowalskiego!) różni się od każdego innego statystycznego Kowalskiego, i tak dalej. „To towarzystwo” (literackie) różni się od innego towarzystwa, na przykład gołębiarzy, choć gołąb z wierszem ma wiele wspólnego. I tak będzie, wszędzie znajdziesz płaszczyzny podobieństw i różnic. Co ja widzę, co moim zdaniem? Może poeci piją więcej piwa niż inni (czasem wódeczkę też), ale mogę się mylić, nie ma badań statystycznych.
J.W.: Galu, muszę zapytać. Czemu ty, kobieta tak delikatna, piszesz takie brutalne wiersze? (śmiech)
G.J-F.: Kto powiedział, że jestem kobieta i na dodatek delikatna. Tak, zdominowała mnie płeć, której nie wybierałam. Z powodu bycia kobietą nie muszę być delikatna, zresztą piętnaście procent płci pięknej popełnia przestępstwa gwałtowne. Są wśród nas czarne wdowy, anioły śmierci, modliszki, mścicielki i poetki. Nie piszę brutalnych wierszy, życie bywa brutalne, a wiersze są z życia.
J.W.: Mam rozumieć, że ograniczenia związane z płcią ciążą ci w jakikolwiek sposób?
G.J-F.: Zdecydowanie tak. Kobiety strażniczki domowego ogniska, mężczyźni łowcy i myśliwi, trzymają się bardzo swoich ról i oczekują od kobiet, by pozostawały w swoich miejscach. (Broń Boże nie pytaj mnie czy jestem feministką, bo nie jestem). Gdzieś powinien być jakiś środek, ale nie umiem go znaleźć.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
G.J-F.: Wszystko, całe życie nas formuje, aż do deformacji.
J.W.: Zero lektur?
G.J-F.: Lektur setki. Tak jak mówiłam, nie wyobrażam sobie życia bez książki. Fascynacje literackie przemijają, przychodzą inne, niektóre pozostają na zawsze (Conrad, Camus, Foulkner, Dostojewski…), teraz: Andrzej Stasiuk, Charles Bukowski, Vedrana Rudan, Michał Witkowski, Pedro Juan Martinez, Elfriede Jelinek, Herta Müller (jeszcze przed Noblem), albo Jolanta Brach-Czaina („Szczeliny istnienia”) i to wszystko będzie się zmieniać.
J.W.: Czy masz jakąś, w praktyce pisarskiej zdobytą koncepcję literatury? Czym ona jest dla ciebie?
G.J-F.: Nie mam koncepcji własnej „praktyki pisarskiej”. Z pewnością poszukiwanie wyrazu, słowa, formy działo się na przestrzeni czasu w moim pisaniu, ale zawsze bardziej to wypływało z emocjonalności niż z warsztatu. Wiersz jakby znajdował sam dla siebie ujście, w milczeniu też.
J.W.: Ten emocjonalizm jest u ciebie bardzo rygorystycznie hamowany i dozowany. To też była lekcja życia, czy już sama praktyka literacka podpowiedziała ci, że tak będzie lepiej?
G.J-F.: Wszystkie zmysły we mnie piszą wiersze, ale emocja jest zapalnikiem. Z czasem jednak odkryłam, że musi być dystans, przestrzeń od emocji do słowa, ale to i tak słowo musi wyrazić przeżytą emocję, czasem długo go szukam, czasem przychodzi samo. W życiu bywa gorzej. Nie mam dystansu. Jak żyć, to żyć!
J.W.: Gdyby ktoś spytał cię, na co uważać przy pisaniu wierszy, umiałabyś dać jakąś radę ze swojej praktyki wywiedzioną? Innymi słowy: jak pracujesz nad wierszem?
G.J-F.: Siostrzenicy, która zaczęła pisać wiersze ciągle powtarzam: przymiotniki, za dużo przymiotników! Moja praca nad wierszem, jest pracą wewnątrz mnie, wiersz powstaje we mnie, na głos, to prawie jak brzuchomówstwo. Chodzę z nim tak długo, aż go usłyszę w całości, aż wiersz wybrzmi swoim rytmem. Jest coś takiego, jakby wiersz był bardziej wypowiedziany niż zapisany. Na końcu jest kartka.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
G.J-F.: Mam takie przestrzenie, moje podróże. Wtedy, tam, daleko od tutaj jestem wolna, oczyszczam się, stwarzam się i świat mnie stwarza. Jestem tam daleko (równie dobrze mogłoby to być również na jakieś mikołowskiej łące, ale nie jest), w przestrzeni, w tamtym miejscu i tamtym czasie, i to wszystko daje mi magiczna zgodę na siebie samą i na świat. Nie piszę o swoich podróżach. Nie chcę.
J.W.: W ogóle nie kuszą cię inne formy niż proza? Żadnych podejść do dramatu, eseju, powieści czy choćby dziennika?
G.J-F.: Napisałam parę opowiadań. Dzienniki prowadziłam latami. Teraz, jak nawet próbuje prozy, to z czasem robi się z tego kilka wierszy. Na razie nic mnie nie kusi, ale życie jest zaskakujące, wszystko się może zdarzyć.
J.W.: Pozwól teraz, że zadam pytanie nie całkiem poważne. Skąd się biorą wiersze? A konkretniej, skąd biorą się twoje wiersze?
G.J-F.: Pytanie może „nie całkiem poważne”, ale najprostsze z najprostszą odpowiedzią: z ż y c i a.
J.W.: Dlaczego tak niewielu słów używasz? Jaką wagę mają dla ciebie słowa, że tak na nich skąpisz?
G.J-F.: Już wyżej wspominałam o stawaniu się wierszy, o ich uwalnianiu się za pomocą słowa. Można powiedzieć, że słowa nic nie znaczą, że liczą się czyny, ale wyobrażasz sobie wiersz bez słów? Choć gdzieś widziałam wiersz piramidkę składającą się z jednej, znikającej litery. Nie leży mi martwa, lingwistyczna poezja, przegadać można wszystko, więc może raczej słowa same w sobie nie mają dla mnie aż takiej wartości, jakby się mogło wydawać. Słowo musi stać się tym, co nazywa, i jeszcze musi nazwać to, co jest pomiędzy słowem a słowem. Całą nienazywalną resztę.
J.W.: Nie interesuje cię zabawa słowami? Eksperymenty w rodzaju tych, jakie są teraz modne? Szerokie, rozlewne poematy a la Ashbery i jego wesoła czeladka?
G.J-F.: Absolutnie. W ogóle chyba ja do zabawy nie bardzo jestem skora.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
G.J-F.: Własny wiersz daje mi uwolnienie od neurotycznego przeżywania świata i życia, a jednocześnie zatrzymuje to przeżycie. Wierszem się dzielę: masz, przeżyj to co ja, niech ciebie boli. Oddasz mi to w swoim wierszu i tak na przemian.
J.W.: Ale dlaczego kogoś ma boleć? Bo ciebie bolało? Po co taka wymiana?
G.J-F.: Cierpienie nie czyni człowieka lepszym. To może dlatego, ale tak do końca to nie oto mi chodzi. Może powinnam powiedzieć: mam szeroko otwarte oczy, otwieram twoje, a gdy ja mam zamknięte, to ty otwórz moje… Czy jakoś tak.
J.W.: Wierzysz, że między ludźmi możliwa jest w ogóle komunikacja? Że słowami można coś z tego, co się dzieje w człowieku i co on czuje, przekazać?
G.J-F.: Oczywiście wierzę, że jest między ludźmi komunikacja, bez tego nie ma więzi, związków… Bez tego jest samotność i wyobcowanie. Komunikacja niekoniecznie musi odbywać się za pomocą słów. Jesteśmy ciałem i to nim przekazujemy siebie innym, odwrotnie też. Słowo jest tylko jednym ze sposobów komunikacji, nie dano mi innej możliwości wyrażania swoich uczuć, swoich stanów, korzystam ze słowa jak z narzędzia, ale bywa też że słowo jest magicznym naczyniem, nad którym się pochylam. Pachnie jak macierzanka.
J.W.: Jak widzisz literaturę współczesną? Interesuje cię to, co robią debiutanci? Starasz się być na bieżąco?
G.J-F.: Nie wyobrażam sobie życia bez książki! Nie staram się jednak specjalnie być na bieżąco. Bywa, że znajduję dobre książki przez przypadek, a bywa, że sięgam po nie z ciekawości, bo są na topie. Tak było na przykład z Elfriede Jelinek. Debiutanci jak są dobrzy to specjalnie się nie różnią od klasyka. To, co trendy, wcale nie musi mi leżeć. Mam własne preferencje, lubię duże ilości soli i pieprzu, ciastko z kremem zjadam raz na jakiś czas i jeszcze na dodatek mnie nie raz zemdli.
J.W.: OK, fajne metafory, ale jak widzisz literaturę współczesną? Kogo cenisz, kto ci nie leży? Komu wolałabyś zabrać pióro, żeby już ludzi nie dręczył? (śmiech)
G.J-F.: Literatura współczesna jest równie dobra jak klasyka. Kogo cenię było już przedtem, kto mi nie leży, to go nie czytam, nie będę już szukać nazwisk, bo mi się nie chce, ale na pewno Jacek Dehnel. A pióra powypadają same.
J.W.: Jesteś na Facebooku. Zauważyłem jednak, że nieufnie patrzysz na ten portal i na całe to medium, jakim jest internet z jego forami, społecznościami. Zadałaś nawet na FB pytanie „Po co mi to?” Właśnie, Galu, po co ci to? (śmiech)
G.J-F.: No właśnie podkusiło mnie i teraz jestem prawie jak małolata na „naszej klasie”. Ale gdyby nie Facebook (nie możesz zaprzeczyć, czy możesz?) nie byłoby tej rozmowy.
J.W.: Miałem twojego mejla wcześniej, ale Facebook przyspieszył decyzję (śmiech). Ale – mówisz: „jak małolata”. Uważasz, że w pewnym wieku nie wypada już bawić się z innymi na portalach, czy co?
G.J-F.: „Bawić się każdy może, raz lepiej, raz trochę gorzej”.
J.W.: Czy myślisz, że Internet zmieni stosunek ludzi do literatury, do książek?
G.J-F.: Internet zmienił cały świat i na pewno nie na lepsze. Powoli z oporem wchodziłam w tę przestrzeń, ale nie było szans, musiałam, inaczej prawie by mnie nie było, porobiło się tak jakby teraz na całość twojego ja musiał być żywy materiał i wirtualny. Nie wierzę, żeby książką zniknęła, przynajmniej nie chcę. Coś jest jednak w tym niepokojącego, w tej sieci…
J.W.: Co konkretnie?
G.J-F.: Mam wrażenie, że stracimy ciała. A to wszystko, co mamy.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników?
G.J-F.: Nie mam specjalnych życzeń co do czytelnika. Nie zastanawiam się, kim musi być, czy nie być, ważne żeby był! To jest niemożliwe przygotować czytelnika na cokolwiek. Myślę, że każda książka musi radzić sobie sama.
J.W.: Chyba jesteś odosobniona z takimi poglądami. Wszystko wskazuje na to, że książka nie radzi sobie sama i jest coraz częściej dodatkiem do ekscytującego procesu promocji i reklamy. Nie uważasz zatem myślenia, że „każda książka musi radzić sobie sama” za anachronizm i to dość niebezpieczny dla książki?
G.J-F.: Miałam na myśli książka plus czytelnik, jak już książka jest. A ta reszta, o której piszesz, jasne, że jest prawie warunkiem wypromowania autora, inaczej jesteś w podziemiu, w drugim obiegu. Ale też nie zawsze tak jest.
J.W.: Często spotykasz się z żywą reakcją czytelników? Jak ludzie reagują poznając ciebie i musząc przypisać cię do tak ostrych, momentami nieprzyjemnych wierszy?
G.J-F.: Kiedyś na spotkaniu autorskim pewna pani powiedziała mi: „wyobrażałam sobie panią w kapeluszu z rondem”, powaliło mnie, co ta kobieta znalazła w moich wierszach? Nigdy nie odczułam jakiegoś szczególnego dysonansu pomiędzy ostrością moich wierszy, a mną na żywo. Myślę, że wszystko gra. Moja waga, krótko obcięte paznokcie, dżinsy, dużo papierosów.
J.W.: Starannie wypracowany „imidż”? (śmiech)
G.J-F.: Coś ty, jaki wypracowany? Po prostu taka jestem.
J.W.: Czy dostrzegasz zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, czy światowych i czy – jeśli to dostrzegasz – miałabyś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?
G.J-F.: Możesz zrezygnować z tego pytania? Bo tak naprawdę, to mnie nie obchodzi.
J.W.: Uwielbiam to pytanie, sorry. Skoro cię jednak męczy, to nie naciskam. Powiedz w takim razie, jak na co dzień walczysz o swój status poetki, jak walczysz o swoją, przepraszam za wyrażenie, duchowość i jakość tej duchowości?
G.J-F.: Skoro nie naciskasz, to dalej: cierpię na chorobliwy brak czasu, wszyscy coś ode mnie chcą (wiem, bez nich by mnie nie było), ale wywalczyłam tyle, że czasem na drzwiach mojego pokoju zawieszam tabliczkę: NIE PRZESZKADZAJ PRACA TWÓRCZA! To tyle walki o bycie poetką. A duchowość dzieje się we wszystkim, nawet w tłumie.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?
G.J-F.: Dużo noszę w sobie wierszy, których nie mogę napisać, których na pewno nie napiszę. Nie są to jakieś specjalne tematy tabu, bo nie ma według mnie tabu w sztuce, ale są pewne granice, których nie można przekroczyć nie raniąc bliskich. Sztuka składa się bardziej lub mniej z życia, a to czym żyjesz nie jest tylko twoje, to jeszcze drugi człowiek.
J.W.: Uważasz, że artysta powinien oszczędzać bliźnich? W jakim sensie?
G.J-F.: Nie chodziło mi o bliźnich, jestem czasem dla nich bezlitosna, chodziło mi o bliskich.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów piszesz ty, Galu?
G.J-F.: Nie mam tematów obok. Piszę w swoich tematach, nawet jak piszę obok, to jestem w tym obok, w różnych rolach, świadka, sprawcy bądź ofiary. Mam współudział w swoim i w obok.
J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?
G.J-F.: Z całą sympatią do Marty, to bzdura!
J.W.: Mąż i dzieci dobrze robią poetce? Jak to wygląda u ciebie?
G.J-F.: Nawiązując jeszcze do Marty Podgórnik, „nie ma miejsca na męża i dzieci”, w poecie powinno być miejsce na wszystko. Czy mąż i dzieci robią dobrze poetce (tak dokładnie brzmi twoje pytanie), zależy co rozumiesz przez „dobrze”, na pewno daje mi to pewną przestrzeń życiową, której doświadczam, przez bycie w niej. Jakąkolwiek miałaby poetka wyobraźnię to nie poczuje, nie wyobrazi sobie bólów porodowych, z mężem łatwiej, bo słowo mąż można zamienić na mężczyzna, będzie prawie to samo.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
G.J-F.: Na pewno trzeba mieć coś do powiedzenia, trzeba umieć to powiedzieć. Brzmi to mało odkrywczo, no, ale dodaj do tego jeszcze: odwaga, wrażliwość, empatia do człowieka, swój język, inny, rozpoznawalny, przypisany tobie. Reszta to przypadek, układy, marketing i masz Gdynię, albo co tam jeszcze, a tak naprawdę sukces w poezji byłby wtedy, gdyby twoje książki znikały z półek w empiku, ale nawet Lipska się kurzy…
J.W.: Myślisz, że często układy decydują o nominacjach, nagrodach, splendorach?
G.J-F.: Trochę przesadziłam.
J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?
G.J-F.: Na literówki! Patrz: „Nowe Książki” (nr 12/2009), Paweł Mackiewicz: „Wiersze o problemach z garderobą”.
J.W.: Ale literówki to zaniedbanie korekty, a mnie interesują zaniedbania autorskie, do których gotowa byś się była przyznać. To jak z tymi mankamentami?
G.J-F.: Wiem, ale zirytowało mnie pokazanie mojego wiersza jako przykładu gramatycznych błędów wytykając literówkę. Do czego mogę się przyznać, to do tego, że zawsze w książce znajdą wiersze gorsze, ale to nie błąd to zły wybór i już się na da nic odkręcić.
J.W.: Co uważasz za swoje największe dotychczasowe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
G.J-F.: Każda moja książka, każde spotkanie z czytelnikiem jest dla mnie „osiągnięciem”, ale trzeba chyba zacząć od tego, że każdy wiersz, który do mnie przychodzi jest czymś, co mnie spełnia, albo dopełnia. Myślę, że nie mam w życiu planów „pięcioletnich”, skupiam się na krótszym czasie. Nie wiem, czy da się planować karierę literacką, no może jeszcze w prozie, ale w poezji to tymczasowość, może inni mają inaczej, wiedzą, że napiszą poemat, a jeszcze lepiej trochę sonetów, ja nie wiem, każdy wiersz jest pojedynczy, każdy to koniec i początek. Potem można z tego zrobić książkę.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
G.J-F.: Wszystko jest sexy. Nawet Duch Święty.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.