Ta książka nie daje spokoju. Psychoanalityczna dociekliwość neurotycznego narratora sprawia, że tę historię rodzinnej psychodramy, osnutą na tle wielkich wydarzeń z dwudziestowiecznej historii Węgier, czyta się jak najlepszy kryminał. Bo też i trochę jest to kryminał, psychologiczny thiller, w którym co prawda trup nie ściele się gęsto, lecz atmosfera jest duszna, poruszająca, przesycona intymnością, lękiem, pożądaniem. Główny bohater, Andor Weer, jest debiutującym, pozornie cynicznie nastawionym do świata pisarzem. Jego matka, druga osoba tego dramatu rodzinnego i obyczajowego, niegdyś była piękną aktorką, a obecnie jest starzejącą się i wymagającą stałej opieki dorosłego syna diwą. To, co ja łączy z Andorem to wyniszczająca oboje, synowsko matczyna hassliebe, na granicy perwersji i obłędu. Jest jeszcze obecna nieobecna Judit, bliźniacza siostra Andora, która z komunistycznych Węgier uciekał na Zachód robić karierę skrzypaczki. Jest także Eszter, wielka miłość młodego Weera, także kobieta po przejściach, mająca własne, niemałe problemy emocjonalne… Bohaterowie powieści Bartisa żyje złączeni tak silnymi i silnie toksycznymi więzami, że już samo mistrzowskie opisanie zachodzących między nimi relacji mogłoby przynieść temu autorowi sławę. Ale Bartis postanowił nie tylko zrelacjonować dokładnie, z werystycznym okrucieństwem i dziwną, skrywaną czułością to, co dzieje się w budapeszteńskiej rodzinie Weerów i obok niej, Bartis dzieje rodziny Weerów umieścił na tle bardzo konkretnych wydarzeń politycznych, dodając w ten sposób do swojej prywatnej historii wymiar publiczny i kontekst polityczny. To miejscami drastyczna, niezwykle depresyjna powieść, pełna goryczy, naładowana emocjami. Jej siłą są brutalne opisy rzeczywistości rodzinnej i międzyludzkiej, ale też dowcipne, nierzadko makabryczne lub niemal surrealistyczne dialogi. Postacie, nawet te marginalne, zyskują pod piórem Bartisa wymiar głęboko ludzki i nie ma w tym dziele niczego, co byłoby papierowe, sztuczne, wydumane. Attila Bartis postawił na swoiście pojmowaną szczerość i udało mu się napisać rzecz, która przykuwa uwagę i każe przemyśleć wiele kwestii od nowa. Czym jest labo czym bywa rodzina? Co to jest totalitaryzm i jak pustoszy on ludzi od wewnątrz? Czym jest miłość i czemu potrafi okazać się tak przesycona nienawiścią? to tylko niektóre pytania, do postawienia których zdaje się prowokować „Spokój”. I jeszcze jednak sprawa: styl. Rzeczywiście, kunszt literacki Attili Bartisa, który za „Spokój” wyróżniony został w roku 2002 prestiżową nagrodą literacką im. Sandora Maraia, jest znaczny, co Annie Góreckiej, tłumaczce, udało się zachować w przekładzie, który czyta się świetnie. W najlepszych, często najokrutniejszych opisach ludzkich zachowań ta proza brzmi jak precyzyjnie skonstruowana poezja. Tak jest np. w historii kelnerki, opowiadającej Weerowi o swoim pierwszym razie: „Potem wstał i wszedł do morza, jakby było jego własnością. Na chwilę zanurzył się i zielonkawe światło zalało mu plecy. Świecił mu kręgosłup i łopatki. Tak musiał wyglądać Bóg, jeśli ktoś miał szczęście go widzieć. Ja też wstałam i poszłam za nim. (…) Czułam tylko, że jestem w tej chwili jedyną dziewczyną na świecie ubraną w bladozielone światło. dla której narzeczeńskim welonem jest świecące morze. – Jak masz na imię? – spytałam, kiedy woda wokół nas stała się czerwona. – Perla – powiedział.” Genialne.
Attila Bartis, „Spokój”. Przełożyła Anna Górecka. W.A.B., Warszawa 2005.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.