Już od pierwszego wiersza książka poetycka Adama Zagajewskiego jest – przepraszam za słowo – dostojna. Oto „Nauczycielka dykcji w Szkole Teatralnej odchodzi na emeryturę”, a jej uczniowie mogą tylko westchnąć:
Zostaniemy teraz sami.
Będziemy kaleczyć język i usta.
Ale nie martwy się, „my”, marni uczniowie „nauczycielki dykcji” co prawda mamy prawo poczuć się źle, jednak jest ktoś, kto nam pomoże – POETA. Oto ON, budzi się i od razu w nastroju – przepraszam za słowo – podniosłym – zaczyna opowiadać jak wyglądają jego „Wczesne godziny”:
Wszystko jest nieruchome, spokojne, pełne tak
jakby to był prezent ofiarowany przez muzę powolności
(…)
wczesne godziny przedpołudnia, cisza
– jeszcze nie piszesz,
jeszcze rozumiesz tak wiele.
Zbliża się radość.
Zaraz potem POETA okazuje swoje przywiązanie Ojcu. Wspomina go w małej medytacji i opisuje – przepraszam za słowo – wzniośle:
Twoja pamięć pracuje w cichym mieszkaniu – w milczeniu,
systematycznie, pracujesz nad tym, żeby wskrzesić na moment
bolesny wiek dwudziesty.
(„W małym mieszkaniu”)
Kiedy bolesny wiek dwudziesty zostanie już trochę wskrzeszony (ale nie bardzo, żeby nie stracić wyczucia – przepraszam za słowo – proporcji) POETA bierze się za pokazanie nam, maluczkim, czym jest „Rzym, miasto otwarte” i przy okazji instruuje nas, maluczkich, czym są wiersze:
Wiersze to krótkie tragedie, przenośne jak radio tranzystorowe.
Ponieważ jednak moglibyśmy, my, maluczcy nie być pewni, czy dobrze POETĘ zrozumieliśmy, dodaje też pełen migotliwego sensu wers o poezji:
Poezja często znika i zostają tylko zapałki.
POETA pamięta także, że tytuł, jaki dał swojej książce to „Anteny”. Dlatego, gdy już wiemy trochę, czym jest wiersz i zaczynamy rozumieć lekko opalizujący w świetle zachodzącego słońca sens jakże migotliwego zdania o poezji i zapałkach, wraca do anten i pisze „Anteny czuwają”. Jak czuwają. Ano tak:
Nocą, wysoko w Alpach,
Anteny nie śpią,
anteny czuwają,
Obracają się uważnie
I szepczą:
Mesjaszu, przyjdź wreszcie.
POETA nie jest jednak chyab w pełni zadowolony. W jego mysli wkrada się wahanie i nagle pyta sam siebie::
Czy umiałeś wyrazić choćby małą część całości.
(„Idź przez to miasto”)
My, maluczcy, musimy z zawstydzeniem przyznać, że nie możemy pomóc POECIE w znalezieniu odpowiedzi na to, zdawałoby się, fundamentalne pytanie. Jednak POETA nie oczekuje od nas pomocy. Jest już „U stóp katedry” i stamtąd raczy nas swoją kolejna małą epifanią, medytacją, perełką jego poetyckiego – przepraszam za słowo – geniuszu:
siedzieliśmy na krawężniku u stóp katedry
i rozmawialiśmy półgłosem o katastrofie,
o tym, co nadejdzie, o nieuniknionej grozie,
i ktoś powiedział, to jeszcze najlepsze,
co możemy teraz zrobić –
rozmawiać o ciemności w takim jasnym cieniu.
Zaiste, jak moglibyśmy, my, maluczcy, nie być pokrzepieni! Jesteśmy pokrzepieni i przepełnieni wdzięcznością. Choć mamy poczucie, że coś nas jednak omija. Oto bowiem „W obcym mieście”:
Lekki, nieomal nierealny
zapach morza Śródziemnego,
o północy tłum na ulicach
– zaczyna się festiwal,
o którym nic nie wiemy.
Chudy kot przemyka się
pod naszymi kolanami,
Cyganie jedzą kolację;
białe kamienice nad nimi,
język nieznany.
Szczęście.
Ale nie możemy mieć przecież POECIE za złe, że nas to, o czym POETA w strofach tak harfowego poematu napisał, ominęło. POETA lubi nas, jesteśmy w końcu my, maluczcy, jego czytelnikami, ale mówi nam bez ogródek, co onas myśli:
Moi współcześni kochają małe przedmioty.
I dobija nas, maluczkich, jego pełna smutku i tajonego bólu puenta:
Podziwiają nieczynne wulkany.
Nie chcą blasku.
(„Małe przedmioty”)
Możemy mieć POECIE za złe, że nas, maluczkich, tak nisko ceni, ale POETA broni się – przepraszam za słowo – autoironią:
Tak, obrona poezji i styl wysoki, etc.,
ale także letni wieczór w małym miasteczku,
gdy pachną ogrody a koty spokojnie siedzą
przed domami, jak chińscy filozofowie.
(„Obrona poezji, etc.”)
Wiele jeszcze ma nam, maluczkim, do powiedzenia POETA, któremu winniśmy wdzięczność, że przemówił ludzkim, choć nieco drętwo i sztucznie brzmiącym głosem. Wiele ma nam, maluczkim, do powiedzenia poeta, ale, przyznajmy, my, maluczcy, słuchamy już jakby z mniejszą fascynacją jego retorycznych popisów, metafor, historii jakby z innego świata. Chcielibyśmy, my, maluczcy, żeby POETA miał jednak dla nas trochę tego, co inny poeta, też koturnowy, ale jakby lepszy, w liście do tego POETY zamknął w wersach:
Tej garstce która nas słucha należy się piękno
ale także prawda
to znaczy – groza
Trzeba przyznać, że tamten poeta miał co do tego POETY świętą rację.
Adam Zagajewski, „Anteny”, Wydawnictwo a5, Kraków 2005.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.