Miłość to rodzaj wojny! Nie dla niedołęgi;
i tchórz także nie może dźwigać jej sztandarów!
Bo tu chłód, nocna warta, długi marsz, ból, cięgi
i ciągły trud w szeregach finezji i czaru.
Owidiusz, Sztuka kochania (Księga II, w.233-235)
(Przeł. E. Skwara)
1.
Datowana mniej więcej na 2-1 r. p.n.e. „Sztuka kochania” Owidiusza przez lata postrzegana była, o czym w eseju pt. „Nauczyciel miłości” przypomina autorka nowego przekładu i opracowania, Ewa Skwara, jako dzieło pornograficzne, łaciński odpowiednik zbereźnej, indyjskiej „Kamasutry”. By poznać obowiązującą wykładnię treści książki, która dziś zszokować mogłaby chyba tylko zdeklarowanych mormonów i amiszów, wystarczą cytowane przez tłumaczkę zdania dawnych krytyków-filologów: Johna Williama Mackaila, Wighta Duffa i Gilberta Higheta. Dla nich, a zapewne też dla wielu ich czytelników, „Sztuka kochania” to „najbardziej niemoralny poemat, jaki kiedykolwiek napisano” i „vademecum sprośności”, którego „głównym tematem, niemal jedynym tematem jest heteroseksualna satysfakcja”. Niesamowite. Dziś śmieszyć musi tak restrykcyjne podejście, szczególnie, że jest już pewne, iż poemat rzymskiego liryka był w gruncie rzeczy dowcipem, satyrą na obyczaje. W sumie, Owidiusz w jednym tylko nieco przegiął. Nie pisze się i nie publikuje – z rozsądku – parodii poematu dydaktycznego o miłości w sytuacji, gdy cesarz (August) prowadzi szeroko zakrojoną kampanię, mającą na celu odnowę moralną społeczeństwa rzymskiego. Żartowniś Owidiusz napisał, opublikował, a potem, już na wygnaniu, na które skazał go August, pisząc swe nieśmiertelne „Żale” („Tristia”) biadał i lamentował: „Błąd i poezja – nieszczęść mych przyczyny, / lecz o tym pierwszym muszę milczeć wiecznie.” (Przeł. M. Puk, E Wesołowska.) Ale to inna historia. Zostawiając na moment poetę, zacytować można zdanie o władcy. „W ciągu pięćdziesięciu sześciu lat panowania Augusta – pisze w „Seksie i trwodze” znawca Rzymu i rzymskiej twórczości, Pascal Quignard – nastąpiła w cesarstwie rzymskim metamorfoza radosnego i precyzyjnie skodyfikowanego erotyzmu Greków w melancholię pełną trwogi. Ta przemiana dokonała się w ciągu niespełna trzydziestu lat (od 18 roku p.n.e. do 14 roku n.e.); jej skutki odczuwamy nadal i melancholijna trwoga nadal panuje nad namiętnościami.” W jakimś sensie, można to chyba tak ująć, Publius Ovidius Naso próbował się temu przeciwstawić, pisząc swoje swawolne wierszyki. Próbował, bo wiedział zbyt dobrze, że Erosa nie można poddać jakiejkolwiek „odnowie moralnej”, gdyż jest on czymś potężniejszym, „żywiołem archaicznym, przedludzkim, bezwzględnie bestialskim, który ujawnia się poza obszarem mowy i poza domeną woli zależnej od psychicznych stanów w postaci przerażenia i śmiechu.” (Quignard.) Przerażenia miał Owidiusz dosyć, postanowił więc pośmiać się zdrowo.
2.
Trudno dziś pojąć, przypuszczam, jak rewolucyjnym w gruncie rzeczy dziełem była, mimo lekkości ujęcia tematu, fajerwerków błyskotliwego dowcipu oraz wszelkich dołożonych przez poetę starań w zakresie formy, ta Owidiuszowa satyra na obyczaje. Dlaczego rewolucyjnym? By to zrozumieć, konieczne jest wyobrazić sobie kontekst czasów i panujących zwyczajów. Wyobrazić sobie z jednej strony ten olśniewający barbarzyńskich kupców i niewolników przepych i wyrafinowanie kultury rzymskiej pierwszych lat naszej ery, z drugiej natomiast pamiętać, z jak zabobonnymi ludźmi, nawet wśród tych najlepiej wykształconych, miało się wtedy do czynienia. Owidiusz zabobonny nie był, lub też był w stopniu mniejszym od innych. Dlatego w „Metamorfozach” mógł pokpiwać z bogów, a w „Sztuce kochania” z Augusta, choćby wtedy, gdy pozornie sławiąc wzniesione przez niego budowle, zwraca przede wszystkim uwagę, jak doskonałym są miejscem do schadzek. „Humor Owidiusza – pisze Skwara – niewątpliwie podszyty jest nutką ironii i sarkazmu, ale z pewnością więcej w nim niewinnego żartu niż goryczy.” Nie o dowcip zresztą i brak zabobonów jedynie chodzi w „Sztuce kochania”, jak myślę. A także nie o genialne ironizowanie czy nawet miejscami szydzenie z Hezjoda, Wergiliusza i Lukrecjusza, których fragmenty wzniosłe, spraw boskich i bohaterskich tyczące, poprzerabiał Owidiusz, sparodiował i – co cenne – ściągnął niżej, na ziemię. Przede wszystkim – tak bym jednak czytał głównie tę księgę – jest to dzieło, w którym tak zwana miłość opowiadana jest ani poniżej, ani też zdecydowanie powyżej tego, czym tak naprawdę jest. I nie tylko rzecz w tym, że: Militatie species amor est. Rzecz w tym, że romantyzm szkodzi.
3.
W słynnym „Liście do Horacego”, komentując przy okazji dzieła poetów rzymskich epoki augustowskiej, w tym Owidiusza, napisał Josif Brodski między innymi tak: „Rym powstaje wtedy, gdy rzecz staje się inna rzeczą, nie zmieniając swojej substancji, czyli dźwięku. W każdym razie, jeżeli chodzi o język. Jest to kondensacja podejścia Nazona – a może destylacja. Oczywiście sam się do niej zatrważająco zbliża w scenie z Narcyzem i Echem. Szczerze mówiąc, nawet bardziej niż Ty, chociaż ustępuje Ci pod względem metrycznym. Powiadam „zatrważająco”, bo gdyby zdołał pokonać cały dystans, przez następne dwa tysiące lat wszyscy bylibyśmy bez pracy. Zatem chwała Bogu za heksametryczny bezwład, który go powstrzymał, zwłaszcza w tej scenie; chwała Bogu za ów mit, który tak uparcie pilnuje rozdziału wzroku i słuchu. Albowiem tym się właśnie zajmujemy przez ostatnie dwa tysiące lat – jak przeszczepić jedno w drugie, jak połączyć jego wizję z Twoim metrum. To istna kopalnia złota, Flakkusie, praca na pełen etat, i żadne lustro nie odbije całego życia czytania.” (Przeł. A. Kołyszko) Cytat znaczący i wielomówny, tym bardziej w kontekście przekładów Owidiusza na polski. Bo z jednej strony, pomijając inspirowane „Sztuką kochania” utwory Kaspra Twardowskiego z początku XVII wieku i pierwszy przekład, lecz prozą, Jana Rościszewskiego (rok 1921), pod uwagę brać można jedynie tłumaczenie Juliana Ejsmonda z roku 1922 i obecne, Ewy Skwary. „Znaczenie decyzji zastosowania wiersza – pisze Skwara w „Nauczycielu miłości” – widać wyraźnie, kiedy porówna się tłumaczenie Rościszewskiego z wersją Ejsmonda. Precyzyjnie dokładna proza wydaje się ciężka i płaska przy skrzącym się dowcipem wierszu, który z pewnością wszystkiego nie oddaje (wolny przekład!), ale to, co oddaje, oddaje znakomicie. Humor, fantazja i wyrafinowanie Owidiusza rozkwitają w pełni dopiero w wierszu, zwłaszcza gdy żart zyskuje na sile dzięki zgrabnie dobranemu rymowi.” To przekonujące tłumaczenie, dlatego nie dziwi, gdy dalej Ewa Skwara przyznaje, iż to pod wpływem uroku przekładu Ejsmodna postanowiła nowy przekład również przygotować wierszem. „Problem jedna w tym, że w polskiej poezji nie ma odpowiednika dystychu elegijnego, który składa się z dwóch nierównej długości wersów: heksametru i pentametru, które razem tworzą charakterystycznie „wcięty” dwuwiersz. (…) W tej sytuacji zdecydowałam się wprawdzie użyć trzynastozgłoskowca, ale z rymem abab. Taki wiersz nigdy nie był używany w eposie, za to jego obecność w literaturze polskiej usankcjonował Bolesław Leśmian.” Nie wdając się w dalsze w tej materii rozważania, by przekonać się, jak wypadł ten translatorski eksperyment, wystarczy zacytować fragment przekładu Skwary, na przykład kawałek „Księgi III” ze śródtytułem „W sypialni”: „Reszty wstydzę się uczyć. Lecz na to Wenera: / „To, czego ty się wstydzisz, mnie jest właśnie bliskie!”. / Niech każda pozna siebie: a potem dobiera / zgodną z ciałem pozycję – nie dla wszystkich wszystkie. / Pozwól się widzieć z tyłu, gdy tył jest niebrzydki, / a jeśli twarz masz ładną, połóż się na plecach. / Milanion na ramiona brał kochanki łydki, / więc gdy masz zgrabne nogi, ten układ zalecam. / Małej dobrze „na jeźdźca”, lecz nigdy wysokiej, / Andromacha nie jeździ zatem na Hektorze. / Duża, by długie ciało można objąć wzrokiem, / niech wygnie się wbijając swe kolana w łoże. / Ta o dziewczęcych udach i piersiach bez skazy / niech leży w poprzek sofy, a on nad nią stanie. / Z włosami jak bakchantka – nie ma w tym obrazy, / odrzuć głowę, niech loki spłyną na posłanie. / I ty, choć masz po dzieciach brzuch w fałdy i pręgi, / możesz dosiadać konia, ale jak Part – tyłem. / W miłości sto pozycji, lecz najmniej mordęgi, / gdy ona jest na boku z lekkim w tył przechyłem. / Ni trójnóg Apollina, ni rogaty Ammon / więcej niż moja Muza prawd odkryć nie mogą.” Jak brzmią te zdania. Dobrze brzmią.
4.
W cytowanym już „Liście do Horacego”, na samym jego początku przypomina Brodski, że według Swetoniusza ściany swojej sypialni wykładał autor „Sztuki poetyckiej” lustrami, żeby „cieszyć oczy kopulacją widzianą pod każdym kątem”. Nie ukrywam, coś mi mówi, że Nazo był nie mniejszym koneserem w tych sprawach.
Owidiusz, „Sztuka kochania”. Przełożyła, wstępem i przypisami opatrzyła Ewa Skwara. Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.